Na paskach wiadomości Białoruś gości nieprzerwanie od kilkudziesięciu dni. Biało-czerwono-białe flagi, demonstracje, brutalne pacyfikacje i zdjęcia kobiet wrzucanych do OMON-owych samochodów pokazywane są na całym świecie. Rządy Łukaszenki wchodzą w swoje ostatnie stadium, które jest jakże podobne do innych zdarzeń z historii. Dziś być może sytuacja zostanie przez niego opanowana (tak jak zdarzało się w wielu innych krajach, a my mieliśmy tego przykład w latach 80-tych) i pomimo, że większość społeczeństwa nienawidzi władzy – dyktatura toczyć się będzie dalej. Można nawet włączyć sobie białoruski kanał (ja mam na nr 401 Canal Plus) i obejrzeć optymistyczne obrazki pól z kłosami zbóż i nadzwyczaj dynamiczne programy spotkań władz z pracownikami sektora przetwórstwa produktów mlecznych. Tu są inne flagi – dominuje stylistyka zielono-czerwona z dużą ilością złota (kłosy i sierpy) i wielkie sale o lśniących od pasty podłogach, na których mamy masówki zebranych przedstawicieli sektorów siłowych (wtedy mundury), albo kobiet (wtedy chustki) lub innych – z zadumą wysłuchujących się w kolejne prezentacje i sprawozdania z mównicy. Przez chwilę (w momencie pierwszych dni demonstracji) na kanale można było zobaczyć nawet z nich zdjęcia – ale były to propagandowe klipy wkomponowane w zdjęcia z ukraińskiego Majdanu z komentarzem – „właśnie do wojny chcą demonstranci doprowadzić”. Teraz znów wróciły pola i przepisy kulinarne, więc władza czuje się pewniej. Ale wszyscy wiedzą co się wydarzy dalej, niezależnie jak twarda będzie obecna pacyfikacja i jak wiele jeszcze spotkań z wielkim przywódcą pokaże oficjalna białoruska telewizja – koniec będzie taki jak zawsze. Nawet nie wiadomo z czego i pewnie w momencie kiedy nikt nie będzie się tego spodziewał – za miesiąc lub za pół roku lub rok wybuchną znów protesty i strajki. Może w małym zakładzie mlecznym lub fabryce traktorów, ale powoli będzie to płomień, który nagle rozpali się do białości. Znowu na ulice wyjdą młodzi ludzie i kobiety z narodowymi flagami (tymi biało-czerowno-białymi), a strajkować po pewnym czasie będą już wszyscy. Tym razem wierni milicjanci z jednostek specjalnych już nie będą interweniować, a wojsko po kolei będzie ogłaszać swoją neutralność lub dołączenie do protestujących. Na koniec milicja nie będzie interweniować, a rozentuzjazmowane tłumy wbiegną do siedziby Prezydenta, który będzie właśnie odlatywał swoim helikopterem na zasłużony pobyt w ościennej Rosji. Demokratyczna rewolucja zwycięży… tylko co dalej?
Gospodarczo Białoruś jest totalnie zależna od Rosji, a energetycznie właściwie w 100 %. Białoruś nie posiada własnych zasobów energetycznych (mizerne wydobycie torfu i szczątkowe ropy), w praktyce 100% zasobów sprowadzane jest ze wschodu – ok. 20 mld m3 gazu i 25 mln ton ropy. Gaz zużywany jest dla elektrociepłowni – w 92 % jest dziś w energy mix, a ropa naftowa (po przeróbce w rafineriach) to podstawowe źródło dochodów zagranicznych ( wykorzystanie preferencyjnych rosyjskich cen). Próba zmian struktury produkcji energii to jeszcze większa zależność, bo pomysłem jest energetyka atomowa i 2400 MW w nowej elektrowni w Ostrowcu (pierwszy blok i jego uruchomienie, które miało być w tym roku przesunięte zostało na pierwszy kwartał 2021 – więc blok jest już prawie gotowy). Oczywiście technologia rosyjska i nowe bloki WWER zasilane rosyjskim paliwem. W oczekiwaniu na bloki jądrowe (i z uwagi na prognozowane nadwyżki generacji, bo na razie nikt tej energii z nowych jądrowych bloków nie chce kupować na Zachodzie) trwa intensywne przestawienie gospodarki na zasilanie z energii elektrycznej (zamiast gazu). Całość stanowi tragiczną dla demokratycznej Białorusi układankę zależności energetycznej.
Jakiekolwiek próby uniezależnienia Białorusi mogą w prosty sposób spotkać się ze znaną (przykład Ukrainy) reakcją rosyjską. Zmiana cen gazu i ropy naftowej – rujnuje gospodarkę białoruską w ciągu kilku miesięcy do roku, w chwili obecnej nawet techniczne możliwości dywersyfikacji dostaw są prawie żadne. Elektrownia atomowa – nawet jeśli powstanie – jest całkowicie zależna od rosyjskiego paliwa i rosyjskich specjalistów (mamy końcowy okres budowy, rozruchu i gwarancji – nawet chcąc to nie da się Rosjan zastąpić przez kilka lat). Na dodatek sama budowa jest już obciążona wielkimi długami (a jest finansowana z rosyjskich kredytów), więc w momencie jakichkolwiek nawet potencjalnych konfliktów możliwe jest albo zatrzymanie inwestycji z długami, albo przejęcie własności elektrowni przez rosyjskie koncerny. Możliwości oddziaływania w nowym „hybrydowym” świecie jest wiele. Bez kompleksowego planu pomocowego i naprawdę dobrego pomysłu na „nową demokratyczną i niezależną energetycznie” Białoruś – ten kraj po ewentualnych zmianach – nie przetrwa jednej zimy i znowu wpadnie w ręce już całkowitej dominacji lub nowej formy „kolejnego Łukaszenki”.
Jeśli myślimy o prawdziwym sukcesie demokratycznej Białorusi – to problem jest bardzo skomplikowany i prawdopodobnie przekracza możliwości samej Polski. Wymaga naszej determinacji, ale i przekonania także Unii Europejskiej, że pomoc – finansowa i energetyczna – musi byś szybka i pokaźna. Przede wszystkim musimy mieć jednak pomysł – czy chcemy współpracy z wolną Białorusią ? Tego nie załatwi się nawet najlepszym koncertem, pokazem plakatów czy też demonstracją poparcia. To niestety kosztowna i długofalowa polityka (na dodatek w sytuacji gdzie sami jesteśmy energetycznie pod presją). Zapewnienie alternatywnych dostaw ropy i gazu (ale po jakiej cenie ?), zmiana modelu pracy białoruskich przedsiębiorstw (gdzie do tej pory wszystko idzie na eksport na rynki wschodnie – czy ma teraz konkurować z naszymi produktami w Europie), czy wreszcie na koniec ta nieszczęsna elektrownia atomowa (czy w demokratycznej Białorusi też będzie „niewłaściwa”? czy też już Europa Zachodnia może rozważyć import energii w niej produkowanej). Na koniec oczywiście to co jest dziś na tapecie na Ukrainie – połączenie w europejski systemem elektroenergetyczny (Ukraina planuje na 2023 co nie jest możliwe technicznie, być może 2025) – a więc i budowa energetycznych połączeń transgranicznych. Te pytania są naturalne (choć bardzo trudne i niewygodne) i sami już dziś musimy zdecydować czy naprawdę chcemy pomóc czy też tak naprawdę wygodniej jest nam tylko współczuć i akceptować autokratyczne i niedemokratyczne państwo u naszego sąsiada.
A może by tak „nie mieszać” w polityce zagranicznej u najbliższych sasiadów tylko zająć się rozwiązywaniem naszych własnych problemów ? – bo na głupiej naszej polityce wychodzimy jak „zabłocki na mydle”…… Dawno temu chcieliśmy zamieszać na Ukrainie pokazując „środkowy palec” ruskim w sprawie Jamału II ….to ruskie pokazały nam owy palec i wybudowali sobie NS….a teraz kombinują jak dokończyć NS II – a my co z tego mamy ? : wielkie ” g .” Gdyby nie fikać to mielibyśmy przynajmniej kasę za tranzyt- a Ukrainie i tak nic żeśmy nie pomogli – zresztą mam watpliwosci czy Ukraina zyczy sobie takiej pomocy.