Jest szczyt lata i nic się nie dzieje. W gospodarce, polityce, ekonomii odmiennie niż w świecie zwierząt, lato jest okresem zimowego snu gdzie Ci, którzy planują, rządzą i ustanawiają prawa zostawiają wszystko za sobą, zamykają drzwi na kłódki i uciekają od wszystkiego by wrócić dopiero z wrześniowym czasem. Choć tak naprawdę lato powinno być okresem przygotowań, by ruszyć z poważnymi sprawami na jesień, inaczej zanim się obejrzymy i rozruszamy przyjdą już zimowe chłody i właściwie nic zaczynać już nie warto, a trzeba poczekać do następnego roku.
Teraz w lecie mamy olimpiadę i nie tylko fascynujące spotkania z egzotycznymi sportami, ale też i naukę, że wynik zależy nie tylko od motywacji, koncentracji, poklepywania po plecach i nagród finansowych (też, ale nie tylko) … ale tak naprawdę od ciężkiej pracy przygotowawczej , kiedy wszyscy inni śpią lub wypoczywają. Niestety jak zwykle okazuje się, że nasi w większości albo coś przespali, albo się spóźnili albo mieli zawody nie o tej porze lub w złej części miasta, nawet w mniejszym stopniu oszukali nas sędziowie bowiem zwykle odpadamy na początku eliminacji lub kończymy wyścigi w okolicy 30 miejsca lub tam gdzie nie sięga wzrok kamery. Za to im bardziej jesteśmy załamani porażkami, tym bardziej oglądamy egzotyczne spoty mając nadzieje, że może się coś uda. Jestem na dodatek za granica więc naszych słabo widać na lokalnych kanałach telewizyjnych, ale oglądam z niecierpliwością i to coraz bardziej ciekawe i niecodzienne sporty. Właśnie wyszły zawodniczki w gimnastyce, na początku myślałem, że wystawiono w przedbiegach dzieci do rozgrzewki bo wszystkie w wieku mojej córki idącej do gimnazjum, ale pewnie z podrobionymi paszportami dumnie wskazującymi ukończone 16 lat i wyżej. Była tylko jedna normalnie zbudowana kobieta, która wyglądała w tych zawodach na opiekunkę grupy przedszkolnej, bo wszystkie inne sięgały jej do ramienia lub niżej, ale oczywiście coś za coś i nie umiała tak robić salt, przewrotów ani mieścić się na dziwnych szczebelkach , wiec zajęła bezapelacyjnie ostatnie miejsce. Nie wiem jak w tej dyscyplinie wyglądają zawody juniorek, ale pewnie kwalifikują do nich dzieci z młodzików w przedszkolu. Dla odmiany zaraz podnoszenie ciężarów (Pań) i znowu zwyciężyła Chinka, co prawda nie bardzo wiedziałem co powiedzieć na 130-kg monstrum o przedziwnej budowie, dźwigającej setki kilogramów na sztandze z kolorowymi obciążnikami. Nie wiem czy chwila sukcesu jest warta potem życia z figurą niedająca szansy na przejście w normalnych drzwiach, ale może. Omijam na szczęście boks w wykonaniu kobiet, będąc jednak starej daty nie przekonuje mnie równouprawnienie w tym zakresie. Potem sporty wodne, na początek ludzie w różnego rodzaju zagłówkach, windsurfingach – nawet tam widziałem Polaków, ale niestety znowu coś nie wyszło albo wiało z drugiej strony. Pływanie widział każdy, o ile zdołał zobaczyć naszych na końcu ekranu, ja tu widziałem też dziwne skoki gdzie kobiety stały nad stosunkowo niską chybotliwa trampoliną, tyłem na krawędziach palców, a potem jakaś wykręcona śruba i chlup do wody i system punktowania którego nikt łącznie z zawodnikami nie rozumie. Teraz znowu wróciły drążki, konie i obręcze, a zaraz „dziecio-ludzie” będą skakać po matach, a na koniec zagrają hymny Chińskiej Republiki Ludowej. Przynajmniej można się pocieszyć, że jak nasi nie wygrywają, to tym zawodnikom nie łamiemy życia tworząc z nich jednorazowe produkty na jedne zawody wydarzające się raz na 4 lata. Z drugiej strony niektórzy pokazują, że można wygrywać długo i powtarzalnie, przynosząc wiarę w zdolności i moc uporczywego treningu. Z naszymi tu też gorzej , raczej mamy rekordowy wysyp informacji o zakończeniu kariery i wyjątkowym pechu, ale nam jak zawsze wiatr wieje tylko w oczy.
Obawiam się, że tak jak letnia kanikuła tak i okres przygotowań rozluźnił naszych czempionów. W wywiadach, wczesnym liczeniu medali i szans było dobrze, a nasi emanowali pewnością siebie. W spotkaniu z rzeczywistością okazało się jednak bezlitośnie, że bez ogromnej ilości pracy trudno liczyć na cuda.
Tak samo w energetyce. Na razie dominuje optymizm i informacje o właściwych przygotowaniach i utrzymaniu inwestycyjnego trendu. Co prawda nic się nie dzieje i niczego nie widać gołym okiem, ale można powiedzieć, że to dopiero początek i już w 2013 (tak jak miało być w 2011 i 2012) wyjadą na przygotowane infrastrukturalnie i prawnie pola budowy – koparki, ciężki sprzęt i specjaliści , a nowe elektrownie powstaną zgodnie z planem i najwyższą technologią. Jeśli nie wielkie elektrownie to małe przydomowe panele i wiatraczki, które przyniosą prąd dla krajowej energetyki. Tak jak niknął kolejne szanse medalowe, tak powoli spływają kolejne terminy i daty – coraz bardziej oficjalne jest, że nie powstanie nic nowego do 2017 (i może rok dalej), a będziemy jechać tym co mamy. Obecne wakacyjne przygotowania (to mam nadzieję) to nie tylko okres snu, ale i pewnych realnych przygotowań – jakby czytać miedzy wierszami co najmniej dwa procesy w toku – jak zebrać pieniądze na energetykę jądrową i jak przygotować nową ustawę o OZE. Co do elektrowni atomowej to gołym okiem widać, że start jest ociężały jak z „Lokomotywy” Tuwima i na razie koła jeszcze nie ruszyły. Problemem nawet nie są aktywiści i zmiany zarządów (pewnie też), ale tak naprawdę zebranie odpowiedniej ilości środków. We współczesnych czasach daje się budować albo jeśli się jest gigantycznym koncernem związanym z państwem (jak EDF) albo jeśli buduje się na Ukrainie, Rosji i Białorusi i to za rosyjskie pieniądze i rosyjskie uzależnienie. U nas niestety metody kombinowane i wobec szczupłości środków zaczyna się składać finansowanie nie tylko już z PGE, ale i Tauronu i Enei. Kolejne koncerny energetyczne deklarują składkę na budowę co z finansowego punktu widzenia pewnie jakoś się dopina, natomiast trudno to widzę operacyjnie. Kto będzie operatorem końcowym takiego bloku (gdzie kilka koncernów ma procentowe udziały) kto będzie zgłaszał megawaty na rynek sprzedaży, kto wreszcie weźmie na siebie ryzyko operacyjne, techniczne i handlowe ? Dostaniemy pewnie coś w rodzaju nie-wiadomo-co monstrum z osobnym zarządem, personelem i polityką, co niewiele pomoże żadnemu z koncernów, ale może da trochę megawatów. Z drugiej strony walka o OZE. Kiedy nie wiadomo o co chodzi – wiadomo że o pieniądze, skarb państwa musi umiejętnie lawirować pomiędzy stymulowaniem inwestycji w odnawialne źródła energii aby wypełnić europejskie regulacje, a z drugiej strony wydać jak najmniej. W dyskusji o pieniądze, a o to naprawdę chodzi ustawiając współczynniki mnożące zielone certyfikaty dla różnych technologii, ścierają się argumenty [poszczególnych lobbystów, ale dyskusja techniczna już praktycznie nie ma sensu.
Za chwilę koniec olimpiady i pewnie czas podsumowań. Na pewno będzie posypywanie głowy popiołem i gorzkie żale, no chyba że zdarzy się cud i jakiś zapaśnik ? / ciężarowiec lub sportowiec w dziwnych dyscyplinach jeszcze dołoży się do worka z trofeami. Patrząc na ciemnoskórych atletów, na brojlowanych Chińczyków i zdeterminowanych gospodarzy, trudno jednak na to liczyć. Na sam koniec już za późno na jakiekolwiek działania, zostaje tylko smutek, żal i narzekania. W tym jesteśmy dobrzy ale może by w energetyce trochę jednak w lato popracować ….