Kiedyś oglądałem w telewizji wywiad ze słynnym podróżnikiem , który opowiadał anegdoty z czasów młodości. Zapamiętałem jedną, z czasów kiedy był nieco mniej sławnym i doświadczonym, ale za to młodym podróżnikiem w Afryce, w czasach gdy Afryka przypominała Afrykę, a nie zbiór produktów z chińskiego supermarketu z dodatkiem wszechobecnych plastikowych butelek i rozlatujących się, zardzewiałych samochodów. Młody wówczas podróżnik dotarł do odległego plemienia, gdzie chciał wynająć przewodników. Dotarł tam po wyczerpującej podróży, pod wieczór i został przyjęty oficjalnie, z rezerwą, aczkolwiek po wymianie paciorków, strzelb i podarkach z miejscowej waluty, także na wystawnej kolacji z pieczona kozą, maniokiem i innymi specjalnościami afrykańskiej kuchni. Cały czas wyczuwał atmosferę wyczekiwania i pewnego rodzaju kulturowego testu, ale zmęczony udał się na spoczynek i zasnął szybko. W nocy jak przez mgłę, usłyszał i poczuł młode kobiece ciało pachnące miejscowymi zapachami dyskretnie wsuwające się na jego legowisko, ale zmęczony podróżą i kolacją, dalej spał niewzruszony. Nad ranem po przebudzeniu ….. atmosfera w wiosce była lodowata. Nie tylko nie dostał przewodników, podarki zwrócono, a wyjątkowemu szczęściu zawdzięczał, że nie został obdarty ze skóry albo użyty jako składnik miejscowej zupy. Okazało się, że dziewczyna, która odwiedziła go w nocy była córką naczelnika wioski i stanowiła … wyjątkowy podarek dla wybitnego gościa gdyż standardowo ofiarowywana była tylko jedna z kilku żon wodza. W tym przypadku nieznajomość zwyczajów kulturowych o mało nie doprowadziła do tragedii bo tu akurat „nie skonsumowanie” podarku było szczególna obelgą. Nie pierwszy raz okazuje się, że nie wolno łatwo transformować naszych przyzwyczajeń i archetypów kultury (w naszym kręgu kulturowym konsumowanie żony, córki czy teściowej pod dachem gospodarza raczej nie jest wskazane) ….
Przypomina mi się to oglądając obrazki w dzienniku i coraz bardziej napięta sytuację w Zatoce Perskiej. Z jednej strony obrazki lotniskowców marynarki wojennej USA, a z drugiej strony irańskich rakiet i żołnierzy z granatnikami na motocyklach. Mogą być standardowym wypełniaczem wiadomości, ale w tym przypadku zwiastują zderzenie cywilizacji spowodowane problemem w komunikacji międzykulturowej. Byłem w obu krajach (USA i Iran) i negocjowałem sprawy z przedstawicielami obu stron – nie jestem w żadnym razie specjalistą ani znawcą, ale dla kogokolwiek kto był tam tak jak ja, wiadomo że sprawa jest poważna. Rozumienie spraw u tych dwóch nacji jest kompletnie odmienne, a wysyłane sygnały mogą mieć diametralnie różny odbiór. Każdy kto negocjował i współpracował z Amerykanami – zna specyfikę tych kontaktów kulturowych. Do bólu praktyczni, na każdym etapie nadrzędna wartością jest opłacalność ekonomiczna przedsięwzięcia, rachunek zysków i strat. Jednak tylko do czasu. W pewnym momencie następuje punkt przegięcia – tak jakby przesunąć wajchę w zupełnie drugą stronę – jeśli kłopoty lub niekorzystne warunki się piętrzą – Amerykanie mogą zupełnie stracić ochotę na współpracę, a przesuwają się na pozycje całkowicie siłowego rozwiązania. Nawet dla nas zaskakująca i czasami bolesna jest stosunkowo mała finezja i skłonność do rozumienia lokalnych uwarunkowań, odbieranych przez Amerykanów jako niepotrzebne komplikowanie problemu i dzielenie włosa na czworo. Z kolei Irańczycy (może powinienem napisać Persowie – bo nazwa Iran pojawiła się dopiero w latach 30-tych ubiegłego wieku) ogromną rolę przywiązują do swojego dziedzictwa kulturowego – tradycji perskich sięgających 4 tys. lat p.n.e. Przykładowe rozumienie władcy Kseksesa atakującego Greków w komiksowym filmie „300” było dla nich nie tylko niezrozumiałe, ale do skraju obrażające, bo to są czasy perskiej świetności i chwały. Trzeba też pamiętać o wyjątkowych dokonaniach perskiej kultury, nauki i sztuki w wiekach średnich i specyfice irańskiego islamu – szyityzmu w odmienności od sunnitów dominujących w innych krajach. Podstawowa zasada – Irańczycy są Persami – nazwanie ich Arabami (nie odróżnienie) od razu powoduje głęboki konflikt i jest niedopuszczalne. Z tego tez powodu nasze kalki kulturowe są przez nich całkowicie inaczej odebrane. Patrząc na zdjęcia w telewizji, każdy powinien być zaniepokojony, bo obie strony wysyłają sprzeczne sygnały. Powolne zwiększanie sankcji, obecność floty, konsolidacja koalicji międzynarodowej to dla Iranu wrażenie krucjaty mającej zniszczyć ich państwo. Z drugiej strony pokazy siły, rakiety i Ci motocykliści z granatnikami na pustyni dla amerykańskich strategów sprawiają wrażenie demonstracji szaleńca. Wystarczy też popatrzeć na najprostszą rzecz – ubiór głów państwa. Wojowniczy Prezydent Iranu Mahmud Ahmadineżad pokazuje się zawsze w rozchełstanej koszuli wystającej z pod marynarki i nieogolona twarzą – sprawiając negatywne wrażenie (w naszych kulturach negocjacji) gdzie oczekujemy gładko ogolonej, wymuskanej twarzy, garnituru i krawatu. Natomiast w Iranie – krawat jest absolutnie niedopuszczalny – od obalenia szacha kojarzy się z dawnym porządkiem i z kolei sprawia całkowicie negatywne wrażenie. Te problemy, kulturowe i historyczne zdarzenia można mnożyć. Obalenie nacjonalistycznego premiera Iranu Mossadeka przez CIA w latach 50-tych, obalenie szacha, wyrzucenie amerykanów z Iranu oraz zajęcie ich ambasady i upokarzające trzymanie zakładników po 1978, wspieranie terrorystów przez Iran, i tak dalej. Na dodatek wszyscy są zakładnikami własnej opinii publicznej. a nie globalnej strategii. Przecież chodzi głownie o irański program jądrowy i możliwość zbudowania przez nich bomb atomowych. Program rozpoczęty przez … szacha Pahlawiego w latach 70-tych w momentach megalomańskiej polityki stworzenia trzeciego największego światowego mocarstwa (warto przeczytać Szachinszach Kapuścińskiego). Iran zaczął budować elektrownie atomowe – co jest zupełnie ekonomicznie bezsensowne dla kraju z chyba drugimi największymi zasobami gazu naturalnego , a była to kwintesencja imperialnych planów szacha i dołączenia do klubu jądrowego. Teraz dziedziczy to Prezydent Ahmadineżad i niezależnie czy rzeczywiście chce zbudować broń atomową czy nie, to w świadomości zwykłych Irańczyków, kwestia budowy ich niezależnego programu atomowego stała się wartością największej wagi, a każda uwaga z zagranicy jest traktowana jako zamach na niezależność narodową. Prezydent więc konsoliduje opinię publiczną wokół tego problemu, odwracając uwagę od innych spraw – a jest ich wiele, bo prawie 50 % ich obywateli nie ukończyło 25-28 roku życia. Bezrobocie młodych jest bardzo duże, a perspektywy niepewne. Rząd USA w momencie przedwyborczym staje się też zakładnikiem debat kwestii światowego bezpieczeństwa i konieczności pilnowania światowego porządku. Jeśli dorzucimy do tego kolejne interesy Izraela, Rosji, Chin i kilku innych państw – mamy skrajnie niebezpieczny wrzący kocioł o nieprzewidywalnym zachowaniu. Możemy oglądać wiadomości z herbatą na kolanach, ale jeden granatnik odpalony w kierunku wypełnionego ropą tankowca spowoduje, że benzyna będzie po 8 a może 10 złotych za litr. Z tego też powodu polityka energetyczna państwa i my sami stajemy się zakładnikami międzykulturowych negocjacji.
Trzeba być jednak optymistą i mieć nadzieje, że jak zawsze rozejdzie się po kościach. Mam też nadzieje, że nie zawsze negocjują tylko Prezydenci, ale i specjaliści od negocjacji, którzy znają uwarunkowania międzykulturowe i wiedzą kiedy należy skonsumować córkę wodza a kiedy nie …
Bez przesady, różnice kulturowe mogą może zepsuć obiad u rodziców innostrannej dziewczyny, ale kiedy zaczynają latać rakiety sprawy robią się już zbyt poważne na takie duperele i trzeba zacząć myśleć chłodno i logicznie.
Iran nie ma nic do zyskania przez eskalację tego konfliktu, no chyba, że rzeczywiście są szaleńcami i dla zniszczenia Ameryki gotowi są popełnić zbiorowe samobójstwo, ale w takim wypadku lepiej zakończyć sprawę teraz, niż czekać aż wreszcie wpadnie w ich ręce ta bomba. Nie znam tej kultury, ale, na Allaha, nie przetrwaliby 4 tysiące lat gdyby mieli w sobie takie geny szaleństwa.
Dla Obamy wplątanie Ameryki w kolejną wojnę i drugi, tym razem prawdziwy kryzys to gwaracja przegranych wyborów, dla Ahmadineżada to pewnie los Saddama, więc nie ma wyjścia, muszą się jakoś dogadać. Jasne, następca szachów może też się bać własnego ludu, ale, o ile dobrze pamiętam Kapuścińskiego, miliony młodych, pozbawionych nadziei imigrantów z wiosek to tam nie nowość, a raczej stan permenentny, więc rządzący chyba zdążyli nauczyć się z nimi radzić.
Swoją drogą, jakże zmienia się punkt widzenia w zależności od pozycji patrzenia:)
http://mrzine.monthlyreview.org/2006/pourzal250506.html
Jeśli chodzi o nazewnictwo, to w języku polskim te słowa wywołują (przynajmniej u mnie) skrajnie odmienne skojarzenia. Pers, to
kotbrzmi szlachetnie, Pers to dziedzic wspaniałej cywilizacji, Persja to dwór króla Dariusza, to zapierające dech w piersiach ogrody, to Awicenna, algebra, algorytmy, szachy, a wszystko podszyte tym mistycznym klimatem Orientu z Tysiąca i jednej nocy…a Iran? Iran to Chomeini, to fanatyczne negowanie Holokaustu, to broń masowego rażenia, to wspieranie terroryzmu, to bieda i zacofanie, to kobiety w strojach ninja i chłopcy kamienowani za słuchanie nieodpowiedniej muzyki, to rozsiane po całej Europie meczety sączące młodzieży z gett jad dżihadyzmu. Takie tam luźne skojarzenia, pewnie niewiele mające wspólnego z rzeczywistością, ale myślę, że byłbym bezwiednie wyraźnie bardziej pozytywnie nastawiony do kogoś, kto przedstawiłby mi się jak Pers, a nie Irańczyk, chociaż tak na dobrą sprawę nie wiem nawet, czy oni też czują tę różnicę w taki sposób.Z drugiej strony jak teraz patrzę nazwa Iran jest prawdziwie perska, a Persja jest z greki, czyli uparte mówienie per Persi może mieć dla niektórych nieco kolonialny posmak:)