Każdy kiedyś bawił się w układanie domków z kart. Jest to najlepszy pomysł na zabawę dla dzieci, kiedy dorośli muszą zając się czymś pilnym i terminowym. Domek z kart rośnie szybko i wizjonersko (mój rekord z dzieciństwa to 5 poziomów), wystarczy mieć tylko dużo talii i ostrożnie dokładać. Jedynym problemem jest to, że w profesjonalnym układaniu kart (z ang. cardstacker) nie wolno używać żadnego kleju, spinaczy czy tez innych nielegalnych trików jak zaginanie, co też powoduje, że raczej wcześniej niż później cała konstrukcja spektakularnie pada z łoskotem. Oczywiście pojęcie językowe „domek z kart” (z ang. „house of cards”) znają wszyscy z mowy potocznej i wizyjnych seriali w HBO, jednak mało kto wie, że powiedzenie to pojawiło się już w 1645 roku – a sama sztuka politycznego i gospodarczego budowania domków z kart jest chyba równoległa z historią ludzkości. Dziś czyste, karciane „cardstacker” jest jak wszystko inne domeną profesjonalistów i światowy rekord dzierżony przez Amerykanina- Bryana Berga to struktura 72 pięter-wysoka na około 7,87 metra (oficjalny wynik to stopy i cale więc trzeba przeliczać). Zresztą kategoria- wysokość, po raz pierwszy pojawiła się już w 1901 roku – na Wikipedii jest zdjęcie z ówczesnych magazynów osiągnięcia niejakiej Viktorii Maitland z zaledwie 15-sto piętrowym domkiem. To zapoczątkowało wyścig i kolejne rekordy, a obecnie właśnie Berg jest niekwestionowanym królem, a nawet wręcz wirtuozem tej dyscypliny i pobija swoje osiągnięcia nieprzerwanie od 1992 roku. Jeśli ktoś chciałby z nim walczyć warto zajrzeć tutaj i skorzystać z kilku pokazowych trików, następnie zgromadzić ponad 4 tysiące talii kart no i mieć ze dwa miesiące wolnego, ponieważ tyle swój rekordowy domek układał obecny champion.
(KŚ) Z naszego domowego podwórka, wydaje się, że bieżący problem górnictwa kamiennego będzie we wrześniu „rozwiązany”. Nie w postaci bezpośredniej interwencji energetyki (tu koncerny skutecznie oparły się „propozycjom nie do odrzucenia”), ale w postaci zaawansowanej inżynierii finansowej. Skarb Państwa wnosi do Towarzystwa Finansowego warte miliardy akcje państwowych (ale notowanych na giełdzie) spółek, ta zaś firma bierze pod zastaw tych akcji , wielomiliardowe kredyty (prawdopodobnie w państwowych bankach), a następnie finansuje z tego powstanie Nowej Kompanii Węglowej. Wchłania istniejącą strukturę KW, i szybko zużywa pieniądze z pożyczek dla zachowania bieżącej płynności i najbliższych wypłat, a następnie… no właśnie. W optymistycznych marketingowych informacjach wszystko jest w porządku. NKW powstała zgodnie z planem do 30 września, górnictwo jest uratowane, a nowa spółka szybko odzyskuje rentowność i płynność finansową, węgiel fedrowany jest efektywnie kosztowo, a światowe ceny i indeksy pną się w górę. Tylko dlaczego wszyscy mamy wrażenie, że cos nie tak…? Pomimo bezapelacyjnie wielkich osiągnięć ostatnich miesięcy w KW i spektakularnego obniżenia kosztów, górnictwo dalej jest pod kreską. Obecne ceny węgla na rynkach światowych (cały czas poniżej 55 $/tonę) nie napawają optymizmem. Obniżenie polskich kosztów wydobycia w Kompanii, jak i w innych spółkach górniczych, do takich poziomów wydaje się niemożliwe bez drakońskich programów restrukturyzacji (których przecież ma nie być), a cena węgla na rynkach światowych nie powiedziała chyba ostatniego słowa i dalej może kontynuować trend w dół. Zresztą węgla wszędzie jest za dużo – nawet portal Polski Rynek Węgla na pierwszej stronie pokazuje, że w lipcu na zwałach leżało 7 mln ton , co przewyższało miesięczna produkcję górnictwa. Teraz prawdopodobnie nie jest lepiej, a bez podniesienia cen nie ma szans na realizacje optymistycznego programu przeżycia nowej firmy (NKW) w 2016. Wydaje się więc, że szybkie 1,5 mld jakie zgromadzono w funduszu budującym nową organizację starczy jedynie do końca roku (jeśli nie do 25 października) i zapewnia jedynie tymczasową (papierowo – karcianą) stabilizację, a wszystkie problemy są dalej otwarte. Nie trzeba być branżowym ekspertem, ale wystarczy zwykłe, fizyczne prawo zachowania masy – wypływ pieniądza jest większy niż przychód, więc żeby działało dalej trzeba będzie dosypać albo…?
(KBP) Zastanawiam się, czy do sytuacji górnictwa węgla kamiennego w Polsce pasuje teraz lepiej określenie domek z kart czy może np. kolos na glinianych nogach. Bo, że to kolos jest nadal mimo wszystko (patrząc na wielkość zatrudnienia, skalę działania etc.) nie wszyscy chcą widzieć. Ale że na glinianych nogach – tego już tłumaczyć nikomu nie trzeba. A jeśli miałabym porównywać do zabaw z dzieciństwa – to wybrałabym chyba kostkę Rubika. Dlaczego? Otóż nigdy nie udało mi się jej ułożyć. Zawsze, gdy byłam już nawet bardzo blisko, coś poszło nie tak i zamierzonego efektu końcowego nie było.
Dla mnie teraz tak wygląda górnictwo. Najpierw w ogóle nic nie pasowało do niczego, gdy rządzący zdali sobie sprawę ze skali problemu, a potem, gdy zaczęto próbować to układać, to dalej nic nie pasowało. I choć patrząc na najnowszy scenariusz ratowania Kompanii Węglowej zakładający udział TF Silesia dokapitalizowanego akcjami PZU, PGE i PGNiG wartymi ok. 1,4 mld zł finansowo niby wszystko się spina i zaczyna pasować jedno do drugiego (ba! nawet na zakup kopalni Brzeszcze wpłynęły do SRK trzy oferty zakupu, choć od stycznia jakoś kolejki chętnych nie było, gdy można było uniknąć zwrotu pomocy publicznej…), to nadal jakaś jedna czy dwie kostki nie są na swoim miejscu. Owszem, ktoś powie, że trafiła mi się jakaś felerna kostka i dlatego nie da się jej ułożyć, ale to chyba nie to. Mam po prostu wrażenie, że doraźne działania tym razem po prostu nie mogą się sprawdzić. Z drugiej jednak strony podobno prowizorki są najtrwalsze. W kostce Rubika, gdyby wydłubać niepasujący kolorystycznie klocek, też w sumie tragedii by nie było. Podobnie w górnictwie. Ale zważywszy na to, że związki zawodowe robią wszystko, by zjeść ciastko i mieć ciastko, to wracamy do punktu wyjścia – czyli domku z kart, który po prostu się zawali. Pytanie tylko, kiedy to się stanie. Zważywszy na to, że np. ING zażądał już od JSW wcześniejszego wykupu obligacji nie zdziwię się, jak po swoje, nie tylko w JSW, zaczną się zgłaszać kolejni. Nie ma co ukrywać, że kooperanci branży z zaniepokojeniem patrzą na to, czy i w jakim kształcie ostatecznie powstanie Nowa Kompania Węglowa i czy będzie od kogo domagać się zaległych płatności. Zwłaszcza, że Kompania nie płaci przecież swoim kontrahentom przez kilkanaście miesięcy (a nie jest w tym jedyna). Nie przekonują mnie zapewnienia prezesa KW o tym, że wzrost produkcji węgla (z 24 mln ton w 2014 r. do 28 mln ton w 2016 r.) poprawi wyniki NKW, która w 2017 r. ma wykazać ok. 2 mld zł EBITDA. Dodatkowo wciąż mam wątpliwości, czy ratowanie samej KW zamiast planu dla całego sektora było najlepszym możliwym pomysłem. Chciałabym jednak, by ten i przyszły rząd zrozumiał, że czas na układanki już się skończył. Nawet w szachach korespondencyjnych pewne działania trzeba w końcu podjąć. Obawiam się tylko, że po 25 października będziemy mieć do czynienia z kolejnymi eksperymentami na żywym organizmie.
(KŚ) Wcześniej czy później energetyka zostanie wezwana na pomoc. Tylko, że ta energetyka wydaje się postanowiła zrzucić marketingowe łuski i pokazać realny stan swoich zasobów. Wymuszona próbą łączenia z górnictwem, przecena zasobów PGE pokazuje trend, który musiał nastąpić – urealnienie wartości polskich elektrowni. To stało się już na Zachodzie (GdF, EdF, RWE), a teraz w Polsce – gigantyczne odpisy amortyzacyjne obiektów, które istnieją w wykazach księgowych, ale nie będą generować przychodów w przyszłości. Oczywiście księgowi i finansiści wszystko zniosą i strata 5 czy 8 mld złotych to tylko kilka różnych cyferek z dużą ilością zer, ale niesie to też ze sobą wielkie problemy techniczne. Wydaje się, że energetyka postanowiła urealnić plan wykorzystania mocy i będzie eliminować stare bloki (warto zwrócić uwagę na jasne wypowiedzi np. Tauron – rentowność bloków węglowych zależy od ilości przepracowanych godzin w roku, jasną strategią jest bardziej racjonalne wykorzystanie floty – niech pracują najlepsze jednostki, a te najgorsze należy zlikwidować). Coraz bardziej pokazywana jest przyszłość bez polerowania oraz to, że za chwilę stracimy kilka tysięcy MW (rok 2019 i finalne wejście nowych norm emisji, powinno być w 2016, ale zostało jak większość problemów „zamiecione pod dywan” i jest jednym dozwolonym rozporządzeniem rządowym odsuniętym do 2019) – a więc wycofane zostanie wszystko, co tych norm nie spełnia. Potem nastąpi kolejne tąpnięcie w okolicach 2024 – kolejna fala wycofywania jednostek, które już przepracowały swój dozwolony czas eksploatacji.Remedium na pierwszą falę problemów (tą z końca obecnej dekady) ma być budowa nowych bloków (Kozienice, Opole, Jaworzno, Turów) i należy trzymać kciuki, żeby zostały utrzymane terminy uruchomień (a warto przypomnieć, że kilka lat temu Niemcy mieli opóźnienia tak minimum 1-2 lata). Co do drugiego problemu w połowie następnej dekady nie ma już żadnego pomysłu ani koncepcji, no może poza taką, że będzie się tym zajmował zawsze ktoś inny albo opracuje się kolejny dokument, z którego nic nie będzie wynikało. Na osłodę zawsze będziemy mieli wielu wizjonerów z wiatrakami i panelami lub szybkim rozwiązaniem za pomocą rolniczego biogazu lub palenia słomą. Nie mając rozwiązanych problemów u siebie, to jeszcze, tak czy inaczej, pewnie już w 2016, energetyka znowu będzie musiała zaangażować się w proces podpierania, przejmowania i ratowania kopalń, tym razem już bezapelacyjnie i bez możliwości oporu. Bez odbicia cen węgla na rynku (w co nie wierzą już nawet analitycy giełdowi mający prowizję ze sprzedaży akcji spółek surowcowych), kopalnie znowu zwrócą się do energetyki o pomoc, a wtedy jedyną szansą będzie najpierw kontrolowana upadłość, a potem selektywne przejmowanie i bardzo brutalna restrukturyzacja i to tylko części kopalń. Ale w innej opcji, jeśli będzie to tak planowane jak dotychczas- dosypiemy pieniędzy i połączymy, podkolorujemy księgowo i gdzieś te cyferki z zerami strat wciśniemy do bilansów, czyli… będzie jak zwykle, tylko trzeba specjalistów na miarę Bryana Berga.
Co będzie dalej? Każdy z nas zna to dobrze z dzieciństwa. Wiadomo jak kończy karciany domek i jak potem zbiera się rozrzucone figury. Wiadomo też co następuje potem- zwykle przystępujemy do budowy nowego domku albo rodzice wołają nas na kolacje.