Wakacyjne podróże mogą zaprowadzić Was na wyspę Gavdos. Podobno to tu przez 7 lat, nimfa Kalipso więziła Odyseusza, a w wiekach średnich dotarł tam święty Jan (John) ze swoimi 98 towarzyszami pustelnikami, tuż przed przybyciem na Kretę. Bo Gavdos to właśnie stosunkowo niewielka wyspa (27 km2) leżąca  około 30 km na południe od Krety i będąca także najbardziej południowo wysuniętym miejscem Europy.  Dziś to mekka podróżników, którzy chcą znaleźć miejsca „slow life” i inne atrakcje daleko od korporacyjnego życia wielkich miast. Gavdos to miejsce hippisów (tak, są oni jeszcze na świecie), zarówno tych nowych jak i po części mocno wyeksploatowanych, bo wyglądających jakby dotarli tam w latach 70-tych ubiegłego wieku i już zostali na stałe. Doskonałe plaże często uczęszczane przez naturystów, a jedną z głównych atrakcji są widoki koło latarni morskiej, gdzie morze łączy się z chmurami, tak, że  stojąc na wysokim klifie ma się wrażenie lotu w przestworzach (latarnia ta została odbudowana dopiero w 2003 roku, a kiedyś była największą na Morzu Śródziemnym i drugą na świecie, została jednak zniszczona przez niemieckie bombardowanie w czasie II wojny światowej).

Gavdos jest magiczne nawet ze względu na sposób podróżowania, płyną tam bowiem wyłącznie promy greckiej firmy AMENDYK, która na swojej „oldschoolowej” stronie internetowej pisze ze nie ponosi żadnej odpowiedzialności za spóźnienia albo odwoływania kursów. I tak jest w istocie, o tym czy prom popłynie na Gavdos (mniejszy problem) dowiemy się dopiero odpowiedniego dnia rano, co jeszcze bardziej ciekawe, o tym czy odpłyniemy z wyspy będziemy wiedzieć dopiero po południu w sennym porcie Korfos. Jeśli będzie sztormowa pogoda, wiatr i fale to możemy zostać uwiezieni na wyspie jak mityczny Odyseusz. Pół biedy jeżeli to potrwa kilka dni, gorzej jak przeciągnie się na kilka tygodni.

Jednak jak już jesteśmy na Gavdos może zaraz okazać się, że wcale nikomu to nie przeszkadza. Podstawą gospodarki wyspy jest (oficjalnie) turystyka i z tego żyje około 150 (!!) stałych mieszkańców wyspy. Tak naprawdę drugim źródłem dochodu jest wszechobecna uprawa specyficznych zielonych roślin, a następnie suszenie ich i podawanie do konsumpcji turystom (czyli w sumie nadal tak jakby turystyka 🙂 ). Gavdos pełna jest marihuany i wszelkich odmian konopnych, a możliwość zakupu, konsumpcji na miejscu czy też na wynos  jest właściwie nieograniczona. Hippisowskie oblicze wyspy widać w barach (prowadzonych przez tych co kiedyś tu przybyli i zostali), jak i w zestawie podróżnych, gdzie poza zwykłymi turystami mamy dużą część kursantów z plecakami i torbami, prawdopodobnie dostarczających odpowiedni towar na większy ląd. Ta „gospodarka drugiego obiegu” to tak naprawdę gospodarka Gavdos dzisiaj, wyspy która znalazła sobie niszę produkcyjną w globalnym obiegu światowym. Ale nie zawsze tak było – Gavdos w historii miała swoje wzloty i upadki. W okolicach IX wieku radziła sobie świetnie i na wyspie żyło nawet do 8 000 mieszkańców. Silnie rozwinięte tarasowe rolnictwo i  ekstensywna gospodarka hodowlana, z czasem spowodowała zniszczenie zasobów ziemi uprawnej (wszędzie widać pozostałości kamiennych tarasów). W kolejnych wiekach, już pod panowaniem tureckim, Gavdos o dźwięcznej wówczas nazwie „Gondzo” stopniowo podupadała a ludność emigrowała. Po drugiej wojnie światowej była już tak opuszczona, że greckie władze zsyłały tam przeciwników politycznych (komunistów), a teraz po wyeksploatowaniu tego co było do uprawy pozostało obecnie mniej niż 200 mieszkańców. Gavdos nie produkuje właściwie nic (poza zielem) i kilkoma przydomowymi kurami i kozami, wszystko (łącznie z warzywami i winem) sprowadzane jest promami z Krety i służy do wykarmiania, wiecznie głodnych turystów.

Poza wspaniałymi widokami i miejscem jednym z najbardziej spokojnych na ziemi, Gavdos pokazuje też do czego prowadzi nadmierne wyeksploatowanie zasobów i oparcie się na jednym profilu produkcji. Na energetycznym blogu można by zrobić dalekosiężna paralele do stawiania wszystkiego na jedną kartę w ciągłej eksploatacji węgla i ciągłego szukania możliwości kopania tego surowca w niektórych rejonach Polski. Brak dopuszczenia do siebie myśli, że jednak nie da się kopać dalej bez przerwy, że nie da się sięgać po surowce jeszcze głębiej można porównać do Gavdyjczyków (czy Gondzończyków) próbujących kolejnych kawałków tarasów, ale pozwalających także deszczom wypłukiwać ziemię uprawną. Koniec w końców bez zmiany sposobu gospodarki i przestawienia się na inne tory, zostajemy z dziurami w ziemi i emigrująca ludnością. Oczywiste jest ze trzeba szukać nowych pomysłów – nowych technologii, produkcji nowych urządzeń, rekultywacji starych terenów a nie przekonywać się nawzajem ze będziemy kopać do końca jeszcze przez lat kilkadziesiąt a może i sto. Bo w takim przypadku zostajemy z opuszczona wyspą gdzie jedynym ratunkiem jest na pewno malownicza ale i dość niszowa uprawa zieli konopnych.

Zostaw komentarz:

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *