Zadziwiające jest to, że po ostatnim weekendzie w polityce wszystko stało się proste. To co jeszcze niedawno wydawało się zawiłe i trudne – teraz jest tylko końcową układanką nazwisk, stanowisk i ministerialnych teczek. Szkoda, że taka sytuacja nie ma odbicia w energetyce. Ostatni weekend bowiem znowu przyniósł zawirowania, a problemy piętrzą się jak dawniej i nie wiadomo czy iść do przodu czy też się cofać – jak zawsze możemy sięgnąć do analogii historycznych żeby czegoś się nauczyć.
Są takie sytuacje kiedy nawet najwięksi stratedzy nie wiedzą do końca, które wybrać rozwiązanie i musza zaufać swojej intuicji. Przed takim wyborem jednej z dróg stanął w 52 r.p.n.e sam Juliusz Cezar – ówczesny prokonsul Galii Przedalpejskiej, który postanowił rozciągnąć panowanie rzymskie również i na całej Galii właściwej. Początek był trudny, ale i pełen sukcesów, gdyż w ciągu 7 lat rzymskie wojska opanowały całą tę krainę (a nawet przez chwilę sięgnęły do Brytanii). W 52 r. p.n.e. wybuchła jednak rewolta Wercyngetoryksa – młodego księcia plemienia Arwenów, a jednocześnie utalentowanego dowódcy i polityka, który potrafił zjednoczyć wszystkie galijskie plemiona i wzniecić ogólnokrajowe powstanie. Po początkowych sukcesach Galów ówczesna rzymska wojskowa solidność wzięła górę i wkrótce Wercyngetoryks został oblężony w swojej ostatniej linii oporu – twierdzy Alezji. Położenie Juliusza Cezara było jednak dalekie od doskonałości. Nie doś,ć że jego wojska były mniej liczne od drużyn Wercyngetoryksa to jeszcze na dodatek zmierzała ku niemu galijska odsiecz, wszystkich pozostałych plemion z niezliczoną armią. Juliusz Cezar stanął więc przed klasycznym wyborem wszystkich wielkich dowódców, prezydentów jak i dobrych projekt managerów– jak zrobić coś z niczego, nie mając na dodatek czasu lub jak w prozaicznym problemie, utalentowanych gospodyń domowych – jak ugotować wystawny obiad dla niespodziewanych gości, przy pustej lodówce i dzwoniącym dzwonku do drzwi. Cezar wybrał wariant, który do dziś jest często cytowany w książkach wojskowości – bynajmniej nie wycofał się nawet o krok, ale otoczył Alezję palisadą (służącą dla dodatkowego oblężenia), a jednocześnie zbudował wielki wał obronny naokoło swoich wojsk (dla obrony przed nadciagająca galijską odsieczą). W ten sposób jego wojsko znalazło się jakby samo w oblężeniu pomiędzy innymi obleganymi i idącymi z odsieczą i rozpoczęło walkę na dwa fronty. Cezar jednak słusznie przewidywał (lub miał dobrych szpiegów), że Galowie nie mają wystarczających zapasów na długotrwałe obozowanie i muszą natychmiast przystąpić do walki. Bitwa, która się zaczęła była niesłychanie zacięta, ale pomimo galijskiej przewagi liczebnej, rzymskie wojska wykorzystały lepszą taktykę, lepszą broń i zbudowane palisady dla osiągnięcia zwycięstwa. Kiedy odsiecz się nie powiodła, Wercyngetoryks skapitulował, a Galia stała się kolejną, rzymską prowincją. Przed podobnym problemem stanął Napoleon podczas swojej pierwszej poważnej kampanii w Włoszech i oblężenia Mantui w latach 1796-1797. Mantua byłą ważną twierdzą i podstawą strategicznej obrony wojsk austriackich (ówczesnych władców północnych Włoch), a Napoleon musiał ją zdobyć, aby zakończyć kampanię sukcesem. Tymczasem pomimo kilku spektakularnych zwycięstw w poprzednich bitwach, Mantua jakoś nie chciała się poddać i cały czas ściągały do niej resztki wojsk austriackich. Kiedy do Napoleona nadeszły informacje, że na Mantuę maszeruje z odsieczą nowa, wielka armia z najlepszym austriackim generałem Wurmserem na czele, a obok niej (inną drogą) jeszcze jeden dodatkowy austriacki korpus, chcąc nie chcąc przystąpił do żmudnego oblężenia W problemie utalentowanej gospodyni z pusta lodówką, Napoleon wybrał zupełnie inny wariant. Szybkim ruchem odstąpił od Mantui, pozwolił Wurmserowi wkroczyć do niej triumfalnie z odsieczą, a samemu szybko rozbił drugą cześć austriackich wojsk. Na wieść o tej bitwie, Wurmser ponownie wyprowadził swoją armie z Mantui, szukając Napoleona, którego oczywiście znalazł, ale tylko aby stracić swoje wojska w spektakularnej klęsce. Teraz Napoleon mógł już spokojnie zawrócić pod Mantuę i ponownie rozpocząć oblężenie, które nie trwało długo, ponieważ oblegani, załamani pasmem klęsk idących im na pomoc korpusów, poddali się szybko. Można więc problemy rozwiązywać tak albo inaczej, grunt że rozwiązuje się je dobrze, bo wtedy pojawiamy się na kartach historii jako przykłady zwycięzców, a nie pokonanych.
Mając już tyle historycznych doświadczeń teraz w łatwy sposób możemy narysować strategiczną mapę oblężeń, marszy i kontrmarszy dla nowej polskiej energetyki. Oczywiście jak na sztabowych mapach sygnalizowane są także ruchy sił sprzymierzonych (na niebiesko – ale takich nie ma ) jak i przeciwników (na czerwono – liczni).Jak na dzisiaj strategicznych problemów wystarczy. Nowe Ministerstwo Energetyki musi szybko wymyśleć właściwą strategię – można otaczać się palisadami albo zręcznie manewrować – grunt, żeby uzyskać zwycięstwo. Miejmy nadzieję, że intuicja jest po naszej stronie, w końcu inni (kiedyś w historii) mieli trudniej.
Panie Profesorze, a jakie jest Pana zdanie na temat zawetowania ustawy o ratyfikacji poprawki dauhańskiej do Protokołu z Kioto przez Prezydenta?
Panie Michale, zapraszam do lektury najnowszego posta, w którym odpowiedziałem na Pańskie pytanie.
http://konradswirski.blog.tt.com.pl/weto-poprawki-dauhanskiej-friendly-fire-czy-tez-ogien-zaporowy/
Bardzo ciekawy post – niezwykle trafny. Ciekawa bym była Pana pomysłu na rozwiązanie tego węzła gordyjskiego.