Długoterminowe planowanie nie jest nasza mocną stroną. Najlepsi jesteśmy w szybkich, dynamicznych akcjach lub „rzucie na taśmę” – w ostatnim momencie, kiedy wydaje się ze wszystko już stracone, a na przekór wszystkim, nagłe zwycięstwo lub przynajmniej zwycięski remis. Będziemy mieli więc możliwość się wykazać – Szczyt Klimatyczny w Warszawie już niedługo (11 listopada)
Sama impreza (Szczyt Klimatyczny) to kuriozum same w sobie. Teraz już prawie pod 200 delegacji, wszystkie kraje świata łącznie z mikroskopijnymi wysepkami Polinezji i operetkowymi państwami z ładnymi znaczkami pocztowymi, kilkanaście (a już nawet prawie pod 20 tys.) uczestników, bogaty program wystąpień drukowany na kolorowym folderze i ….. gigantyczne nic. Poza bankietami, wspaniała wyżerka i na pewno bogatym programem artystycznym w miejscowych night clubach – całkowity brak chęci przełamania impasu w światowych uzgodnieniach dotyczących klimatu. Ostatnie spotkania – Durban (2011) i Doha (2012) jak widać były w gorących miejscach – teraz czas przypadł na Warszawę. Poprzednie ostanie konferencje upłynęły pod znakiem bankietów i bezowocnych deklaracji i próbie przynajmniej fasadowego uratowania, sztucznej jedności krajów i obłych deklaracji końcowych o bliskim porozumieniu, road mapach i już nowym, na pewno tym razem uzyskanym przełomie …. na następnej konferencji.
Po pierwsze termin – rzeczywiście jest niefortunny. Nie wiem czy to dość duża krótkowzroczność czy nieszczęśliwą koincydencja ale zapakowanie szczytu na polskie święto narodowe na pewno da duże pole do popisu wielu indywidualistom i grupkom, które będą chciały zostać pokazane w telewizji albo tez zwyczajnie lubią sobie porzucać butelkami, kamieniami lub uczestniczyć w siłowych próbach dyskusji na pieści, kastety i noże. Z jednej strony lewackie organizacje przeciw globalizacji, z drugiej prawicowo-narodowe przeciw lewicowcom , w połączeniu z narastająca pewnie na jesień falą protestów społecznych da szanse na widowiskowe obrazki zwartych szeregów policyjnych, armatek wodnych , lecące z trzaskiem szyby, zatroskane matki ratujące dzieci i pałujących policjantów.
Po drugie brak jednej polityki z naszej strony – niepokojące jeszcze bardziej jest już planowanie znalezienia kozła ofiarnego i winnego braku sukcesów na szczycie. Znowu nieszczęśliwe złożenie terminów i aktualnej sytuacji politycznej, może spowodować że nieważne że Szczyt, ważne że można wykorzystać do walki politycznej i z (w zależności od upodobań politycznych) łatwo wskazać winnego – rząd-opozycja-partie pozaparlamentarne-czy też ktoś dowolnie inny z nazwiska lub pseudonimu. Tymczasem akurat energetyka i polityka klimatyczna to jedna z kilku dziedzin gdzie akurat raczej powinna być jedna polityka i jedno stanowisko, niezależnie od aktualnego składu koalicji rządzącej. Wydaje się nawet że gdzieś podskórnie tak jest i przynajmniej w kwestii ograniczeń CO2, problemów dla polskiego przemysłu, konieczności budowy nowych mocy i energetyki odnawialnej , stanowisko zarówno rządu jak i opozycji jest bardzo bliskie i tak naprawdę wszystkich jednoczy wspólny wróg – mordercze finansowo dla Polski niektóre propozycje nowych regulacji. Czy tym razem zadziała raz jeszcze, a nie pokusa łatwych wypowiedzi i dokopania komuś w świetle kamer – wątpliwe.
Po trzecie – najważniejsze – tak naprawdę dziś na świecie nikomu na porozumieniu klimatycznym nie zależy. Sprzeczności między państwami są tak duże, różnice w interesach tak znaczące, a generalnie sytuacja międzynarodowa (pełzające wojny na bliskim wschodzie, problem USA-Rosja po Snowdenie) niezbyt sprzyjająca wspólnym działaniom, że większość krajów z ulga powitałaby klęskę konferencji klimatycznej, szczególnie jeśli można by nią obwinić, zacofany energetycznie, węglowy kraj srodkowoeuropejski gdzie nie rozumie się nowych trendów. Bo świat klimatycznie naprawdę się dzieli. USA (i Kanada nawet jeszcze bardziej dziś) to polityka samowystarczalności (ba pewnie i eksportu) energetycznej – wielkie wydobycie gazu łupkowego i początek wielkoskalowej eksploatacji ropy z pokładów bitumicznych. Jakiekolwiek ograniczania emisji CO2 , a jeszcze bardziej zaostrzanie polityki wobec nowych metod wydobycia surowców będą blokowane a wypowiedzi i ewentualne podpisy – tylko pod maksymalnie niejasnymi deklaracjami i to przez urzędników, niskiego szczebla. Kolejny front to „bogate” kraje z rosnących rynków – Chiny, Indie, Brazylia i surowcowa Rosja – tak naprawdę grupa odpowiadająca za podwojenie (a niedługo już i potrojenie) emisji CO2 w ostatniej dekadzie, ze zrozumiałych względów nie podpisze żadnej deklaracji o ograniczeniach emisji i ochronie klimatu. Wewnętrznie, świadomość że dalej tak nie może być i np. Chiny wprowadzanie nowych norm limitujących zanieczyszczenia (bo inaczej idzie to w kierunku systemowego trucia obywateli) na pewno tak, ale zewnętrznie – światowe porozumienia i to w zakresie emisji CO2 i gazów cieplarnianych generalnie – absolutnie nie. Ta polityka pośrednio współgra z postulatami „biedoty” – krajów rozwijających się – gdzie jest duże zainteresowanie porozumieniem i ograniczaniem emisji ale nieco w inaczej niż rozumieją top Europejczycy, wiele krajów afrykańskich na pewno z chęcią podpisałoby coś i przyjęło … wielomilionowe dotacje na rozwój niskoemisyjnej gospodarki które dałoby się upakować na prywatnych kontach w miłych i ciepłych krajach o wysokiej tajemnicy bankowej. I na to Europa – Europa z zupełnie inna polityka niż nasza, Europa w delegacjach klimatycznych opanowana przez ekstremistyczne ugrupowania i wielki wpływ komisarzy ds. klimatu – a więc propozycje jak mantra kolejnych celów obniżenia emisji CO2 do roku 2030, 40, 50. Nieważne że przy wzrastającej do sufitu emisji CO2 w Chinach kolejne wielkie wysiłki Europy to za chwile procenty (słynne 20 % do 2020 obniżenia CO2 w Europie to już tylko ok 2,2 % emisji światowej dziś a na pewno znacznie poniżej 2 % do 2020). Europa będzie i tak jastrzębiem, a brak ostrych światowych zobowiązań ogłoszone będzie klęską. Porażka jak wiadomo jest sierota albo ma jednego winnego na których wszyscy chętnie wskażą palcem, a tu jak nikt dobrze nadaje się Polska , która pewnie nie rozumie do końca nowych, światłych strategii ekologicznej Europy i z uporem trzyma się nieefektywnej (w rozumieniu europejskim – węglowej gospodarki). Polska walcząc o Szczyt Klimatyczny w Warszawie w 2013 podjęła ryzyko – mam nadzieje że wykalkulowane. Pozycja gospodarza jest uprzywilejowana – pozwala na przeforsowanie zakulisowych negocjacji czy tez wersji porozumienia które będzie dla nasz szczególnie korzystne. Szanse są małe – bo jak widać z każdej strony dość niekorzystne tendencje …. ale patrząc na nasze narodowe możliwości, wciąż szanse na choćby zwycięski remis. Już dziś powinny być przygotowywane ostateczne wersje, końcowego dokumentu z konferencji (wiadomo ze pierwsze dni do niczego nie doprowadzą, a na koniec jak wszyscy będą się rozjeżdżać to trzeba coś podpisać). Wielostronicowy, obły i maksymalnie niejasny (podobnie jak ostatni z Doha) powinien podkreślać wole współdziałania i nakreślać road mapę gdzie wszelkie nowe decyzje podejmiemy na k0olej nich szczycie. Powinno być i o obniżeniu CO2 ale i zachowaniu konkurencyjności gospodarki i o pomocy dla krajów rozwijających się (niejasno bez zobowiązań) i o problemach w Chinach (ale ze docenia się ich troskę i zmiany). Ten dokument już powinien być delikatnie konsultowany i wygładzany, żeby na ostatni dzień podpisać go w fajnych światłach fleszy. A do tego …najlepsze warszawskie restauracje, tradycyjna polska gościnność, duża liczba towarzyskich pan i panów po hotelach i nocne zabawy do rana. Kilka kamieni globalistów, umiejętnie spacyfikowanych przez siły porządkowe i wspólne deklaracje jednej polskiej polityki energetycznej. Jest jeszcze mała szansa na remis ……