„Człowiek obdarowany został mową po to, aby ukryć swoje myśli” – to cytat Talleyranda, francuskiego polityka z czasów napoleońskich. Charles-Maurice de Talleyrand-Périgord na początku był duchownym a nawet biskupem jednej z diecezji, ale szybko porzucił stan duchowny i oddał się swojej największej pasji i przeznaczeniu – polityce i dyplomacji. Przez następne kilkadziesiąt lat na przemian popierał i odrzucał, oferował swoje usługi i zdradzał, doradzał i jednocześnie przekazywał informację do kogoś innego, ale był kluczową postacią nadającą ton polityce francuskiej – zręcznie przewidując kolejne trendy i nadchodzące wydarzenia – w końcu od ministra Dyrektoriatu, kolejno przeszedł na stanowisko u Napoleona a następnie w porę wyczuł bonapartystyczną klęskę stając się jednym z popleczników wracającego króla, aby znowu w porę zobaczyć wiatr kolejnej rewolty czy rewolucji. Jedni widzą w nim tylko cynicznego i amoralnego polityka, inni jednak też profesjonalistę, który próbował w zmieniających się okolicznościach realizować francuską (i również swoją ) racje stanu. W każdym razie Talleyrand na pewno wyprzedził swoją epokę i potrafił odnaleźć się w politycznym świecie, który jak wiadomo nie ma nic wspólnego z cnotą, moralnością i sprawiedliwością (bo to jak kiedyś powiedział mi mój firmowy prawnik „można znaleźć tylko u księdza”) ale polega też na wielkiej ilości trudnych kompromisów jak również przemilczeń i niedopowiedzeń. W końcu też „przemilczenie nie jest kłamstwem tylko niewypowiedziana prawdą” – to z kolei Fiodor Gładkow – rosyjski pisarz socrealizmu, którego może książki są dziś nic nie warte, ale akurat powiedzenie zostało prawdziwe. Wydaje się, że w obecnych, coraz to bardziej dziwacznych czasach, powinniśmy się przyzwyczaić, że na samej prawdzie i idealizmie chyba nie wychodzi się najlepiej i warto zastosować troszeczkę sprytnej polityki Talleyranda – w żadnym wypadku nie namawiając do wiarołomstwa ani zaprzeczenia własnym ideałom … może tylko warto czasami coś przemilczeć dla nadrzędnego interesu państwa i ludzi, nie od razu odsłaniając się zupełnie.
Problem jasnej polityki i bezpośredniego wyłożenia polskich racji widać w polityce energetycznej i decyzjach w co inwestować – węgiel, gaz, atom czy energia odnawialna. Odliczając na palcach że w węgiel możemy tylko trochę (unijne regulacje CO2 ogranicza całkowitą odbudowę naszego systemu w ten sposób) , energia odnawialna kosztuje krocie – o czym coraz bardziej przekonują się Niemcy podliczając zyski i straty i podnosząc właśnie dodatkową opłatę dla indywidualnych użytkowników do ok 5,3 eurocenta na kWh co dla kilkuosobowej rodziny oznacza drobny haracz w wysokości 200 euro rocznie. Zostaje wiec na realistycznie (i koniecznie) gaz albo atom. Polityka polska trochę się miota w stawianiu na priorytety bo jeśli gaz to tylko w przypadku znalezienia (i możliwości eksploatacji) zasobów krajowego gazu łupkowego (inaczej oznacza to całkowite uzależnienie od kolejnej wersji cennika Gazpromu). Upraszczając więc zupełnie, Polska może stawiać na gaz łupkowy i atom, sam atom, sam gaz łupkowy lub na nic z powyższych. Ostatnia pozycja jest tragedią gospodarczą w perspektywie dekady – aczkolwiek prawdopodobną w polskich warunkach gdzie zwykle ilość słów rzadko przekuwa się w jakieś realne czyny. Z kolei pierwsza z alternatyw (oba kierunki – kosztowne badania i próby znalezienia polskich złóż, sieci przesyłowe i prawodawstwo plus kosztowna energetyka jądrowa, technologie, inwestycje i prawodawstwo) boryka się z klasyczną wersją „krótkiej kołdry” – w końcu na wszystkie inwestycje pieniędzy nie wystarczy. Jedna z możliwych strategii wyłaniających się z wypowiedzi polityków to postawienie na szanse łupkową i intensywne poszukiwanie nowych złóż i walka o wprowadzenie inwestorów i nowych technologii wydobycia. Jeśli znajdziemy do 2015 komercyjnie dostępne złoża, jeśli wprowadzimy profesjonalne firmy wydobywcze a i nasze koncerny nabędą know-how, jeśli pokona się nieuchronne protesty ekologów i zorganizuje szybkie i dobre regulacje prawne (bez protestów jak w przypadku innych inwestycji energetycznych) – rozwiązanie idzie w kierunku polskiej energetyki gazowej – budowanej szybko, tanio i opartej na krajowym paliwie. Strategia ma tylko jedną wadę (o której pisałem na blogu wielokrotnie) – oparta jest na pozytywnym rozstrzygnięciu tych wielu „jeśli” ze zdania powyżej, bo z kolei jeśli jak twierdzi jeden z naszych byłych premierów, cały polski gaz to błąd maszynistki, jeśli nie damy rady nic wydobyć albo jeśli nagle pojawia się (jak planowane) europejskie regulacje blokujące te technologie …. zostajemy na lodzie. Praktycznie bez alternatywy budowy czegoś innego, bez wariantu energetyki jądrowej (za późno na negocjacje, trening kadry, przygotowanie inwestycji) zostaniemy skazani na ratunkowy import energii , gdzie po pierwsze należy rozbudować linie przesyłowe a po drugie kupić naprawdę drogo, bo jak się czegoś nie ma co jest super niezbędne to „płaci się jak za zboże”. Dlatego też chyba najlepszą racją stanu jest – jeśli już kontynuować łupkowo nakierowaną strategię, to niekoniecznie mówić głośno o wszystkich aspektach i od razu przebić osinowym kołkiem polski program energetyki jądrowej. Nawet jeśli stawiamy tylko na gaz, warto zawsze też mieć coś w zapasie, bo tak jest po prostu bezpieczniej i w obecnym świecie chyba lepiej. Bolesna szczerość ostatnich wypowiedzi prezesa największej korporacji oraz ministra rządu – o wyborze kierunku poszukiwań gazu łupkowego i praktycznie rezygnacji z budowy energetyki jądrowej – to oczywiste podsumowanie pewnie właściwej polityki, ale niekoniecznie musi być tak jasno zaserwowane na politycznym stole. Uniemożliwi to kontynuacje rezerwowego programu jądrowego i ewentualnych przygotowań do negocjacji z dostawcami – w końcu nikt z wielkich producentów nie będzie się wysilał ze skonstruowaniem oferty finansowania inwestycji i dostarczenia dla Polski pierwszej atomowej elektrowni, jeśli widać ze jest to projekt zapasowy i właściwie opuszczony na początku. Od razu zostało to zauważone i skorygowane – a wypowiedź Premiera wróciła oficjalne stanowisko rządu na utarte tory – w Polsce jest miejsce na program gazowy i program jądrowy. Nawet jeśli na wynik musimy poczekać do 2014-2015 to dla dobra energetyki musimy się tego mocno trzymać ….
Pełna zgoda z jednym drobnym wyjątkiem. Absolutnie nie wierzę w podjęcie jakichkolwiek proatomowych decyzji na przełomie 2014/2015 roku. 2015 rok to rok wyborczy i to podwójnie. Nie jestem sobie w stanie wyobrazić premiera (niezależnie od tego kto tym premierem jest, a nawet o jakim kraju mówimy) podejmującego tego typu decyzję w momencie, w którym waży się jego reelekcja. Dlatego autentyczna decyzja to raczej koniec 2015 r.
Obecne podejście oznacza zatem z pewnością spowolnienie programu jądrowego, w dodatku demotywujące ludzi przy nim działających. Oraz przyszłych pracowników potencjalnego polskiego przemysłu jądrowego.
Na koniec fakt, którego media nie zauważyły, albo postarały się nie zauważyć. Wypowiedź premiera jest swojego rodzaju dementi dla wypowiedzi prezesa Kiliana, ale nie dla wypowiedzi ministra Budzanowskiego, którą premier w ogóle przemilczał. Sam stwierdził, że prezesi spółek nie definiują polityki, robią to ministrowie, ale przecież „antyatomowa” wypowiedź zaczęła się właśnie od ministra rządu.
Trudno mi zrozumieć dlaczego tym programem rezerwowy nie może być geotermia i inne żródła odnawialne, ale racjonalnie budowane jako system energetyki rozproszonej, a nie jako niszczenie naszego krajobrazu wiatrakami z niemieckiego demobilu. dania chce nam serwować swój model efektywności energetycznej, ale on wymaga dyscypliny i wiarygodnych ustaleń ze strony rządowej, a nasze państwo jest pierwszym łamaczem wszystkich praw, więc kto mu zawierzy?