Początki były obiecujące – nowe podejście, wywiady w świetle jupiterów i nawet dość zachęcająca, aczkolwiek dziwna, nazwa nowego ministerstwa. Polska miała dostrzec swoją szansę i radykalnie zmienić całą administrację publiczną, kontakt z obywatelami, a nawet biznes i politykę – właśnie przez najnowsze technologie informatyczne. Charyzmatyczny Minister , priorytetowy program rządowy i gładkie obietnice – choć nawet wtedy wydawało się że będzie ciężko (np. http://konradswirski.blog.tt.com.pl/?p=613)
Dzisiejszy koniec jest równie spektakularny i pokazuje że łatwo pięknie zacząć, ale skończyć … to już dużo trudniej. Oczekiwana przez Premiera rekonstrukcja zmiata stare porządki i przesuwa Cyfryzację z cień. Nowy Minister będzie zajmował się już bardziej klasyczną Administracją , a wszystko po trochu w odblasku wczorajszych jupiterów kamer telewizyjnych towarzyszących agentom CBA zatrzymujących kilkanaście osób z różnych ministerstw pod zarzutem ustawiania przetargów informatycznych. Wynik sumaryczny wielkiej ofensywy informatycznej wypada blado. Niestety … znowu się nie udało. Kolejne kilka lat i dalej można powtarzać jak zawsze – pomimo regularnie wpompowywanych miliardów złotych w inwestycje informatyczne w sektor publiczny – właściwie stoimy w miejscu. Zmieniają się tylko innowacyjne skróty nowych programów , platform, sieci i systemów, ale funkcjonalności nie przybywa. Rzeczy wysuwane na front jako przełomowe, okazują się zazwyczaj zwykłymi portalami informatycznymi jakie można sobie porobić w sklepie albo szkole, a załatwienie większości rzeczy zdalnie graniczy z cudem … aczkolwiek technologicznie jak wiadomo takim cudem nie jest kiedy możemy sobie zamówić każdy towar, każdy bilet , każdą usługę (i oczywiście też za to zapłacić) nie ruszając się zza domowego biura z tabletem na kolanach bez wychodzenia z domu. W administracji i kontakcie z obywatelem przeciwnie – papier, długopis, okienko, pieczątka i teczkowe archiwum wygrało. Dalej mamy (kiedyś 536 ale teraz pewnie więcej) kilkaset systemów informatycznych, które nie są zintegrowane i nie wymieniają informacji. Kontakt administracyjny jest udręką dla obu stron (petent i urzędnik) – my (ludzie z ulicy) musimy wszystko wypełniać po kilkadziesiąt razy tak samo, a oni (lidzie w administracji) z mozołem muszą to znowu wklepywać do swoich komputerów, gdzie informacje znikają w technologicznej otchłani. Najprostsze pytanie, którego wszyscy boja się zadać – dlaczego ja musze wypełniać sam swoje oświadczenie podatkowe – jeśli przecież podobno wszystkie moje dane znajdują się w urzędach (przecież co miesiąc zakłady pracy pracowicie wysyłają płatnika, zusy, podatki, itp.). Podobno taki koncept teraz się pojawia – ale w odniesieniu do firm – obawiam się, że znowu pojawi się na papierze, a nie w świecie cyfry.
Cyfryzacja wiec padła. Jako jeden z większych sukcesów próbowano wiec przedstawić cyfryzację telewizji (jak nie mamy usług to miejmy choć rozrywkę). Trudno mi się cieszyć że z fanfarami obwieszczamy że umiemy posługiwać się nową generacją telewizorów i dostaliśmy więcej kanałów, równie dobrze mogliśmy kilka lat temu cieszyć się jak dzieci z tego, że zamiast analogowych telefonów mamy komórki. To zwykły postęp technologiczny i adaptacja dla rynku użytkowników (a wiec ciągnięte przez firmy komercyjne) a nie postęp technologiczny w administracji. Tu dalej zatoczyliśmy koło i jesteśmy na początku drogi , a cały problem wpada w ręce nowego Ministra – no może już mniej spektakularnie i z mniejszymi oczekiwaniami. Może to i dobrze bo istota problemu jest teraz taka sama jak poprzednio – procedury administracyjne w tym kraju nie akceptują informatyki (zawsze wymagają papieru). Podstawowy koncept administracyjny zakłada, że robi obywatel, a urzędnik tylko kontroluje a nie na odwrót, natomiast każda wielka inwestycja informatyczna to raczej rodzaj wielkiego tortu, gdzie myśli się o konsumpcji a nie o ciężkiej pracy. Administracja państwowa wciąż nie jest w stanie opracować szczegółowych wymagań i nadzorować procesu zgodnie z nowymi technologiami informatycznymi co potem prowadzi do katastrofy projektów które maja tylko fajne skróty i loga a słabą funkcjonalność. Może i mniejsze oczekiwania i wobec tego bardziej pragmatyczne podejście. Zamiast wielkiego skoku (jak się okazuje w miejscu) , może mały krok , małe wybrane projekty, odwrócenie roli administracji (twórcza) i otwarte, sprawdzone standardy informatyczne. I pewnie ciągłe egzekwowanie od firm informatycznych, że droga na skróty albo projekty za tanie, za szybkie, z nadzieją na rozszerzenia i zmiany kosztorysów lub zadziwiającą przychylność klienta już się nie zdążą a będą boleć. No ale to znowu nadzieja …. a ta jak wiadomo umiera ostatnia ….
Panie Konradzie,
chciałem zapytać o cyfryzację urzędów. Nie chodzi mi o to, czy warto to robić, tylko jak to wygląda od strony technicznej.
Na studiach spotkałem się ze stwierdzeniem, że projekty informatyczne są obarczone dużo większym ryzykiem niepowodzenia, niż projekty z innych branż, że tak naprawdę pisanie wielkich programów odbywa się tak, żeby działało, a nie było efektywne. Chodzi mi o to, że w przypadku gdy belka budynku jest krzywa, można ją wyprostować, żeby ładnie wyglądała – wszyscy widzą efekt. W przypadku programów pisze się czasami miliony linijek kodu i nikt nie analizuje, czy da się to napisać krócej. Nikt im się nie przygląda. Szczególnie, że języki programowania są coraz to kolejnej generacji i nikt nie wie, co i jak przekłada się na impulsy w procesorze.
Przykładem – ciekawostką odnośnie tezy, że nikt nie przegląda potem kodu jest to, że w Office 97 znalazły się gry komputerowe (http://en.wikipedia.org/wiki/Easter_eggs_in_Microsoft_products#Office_97)
Drugi aspekt jest taki, że większość ludzi odnosi mylne wrażenie, odnośnie kosztów niepowodzenia projektów informatycznych, bo przecież nie widać efektów pracy informatyków, a tym bardziej ich niepowodzeń.
Np. gdy zawali się budynek w czasie kładzenia kolejnych pięter od razu widać efekty w postaci huku, pogiętych belek i szumu w mediach.
W przypadku stracenia setek tysięcy złotych z powodu 'zawalenia się’ programu (błędnych założeń i straconych roboczogodzin) – media nic o tym nie powiedzą, bo nic nie widać.
Po trzecie duże projekty informatyczne są bardzo wyjątkowe, nietypowe i przez to trudno oszacować koszt czegoś, co nie jest schematyczne.
Wobec argumentów które podałem, chciałem zapytać o prawdziwość tezy, że im projekt informatyczny jest większy, tym większe ryzyko i koszty jego niepowodzenia. Czy uważa Pan to za prawdę?
Drugie pytanie wynika z pierwszego i brzmi.
Na ile niepowodzenie w sferze cyfryzacji urzędów wynika z wielkości projektów, a na ile z tego, że zleceniodawcą są urzędy, a nie prywatne firmy?
W tak biurokratycznym państwie, jak to nasze można się spodziewać, iż Internet ani jakakolwiek inna forma cyfryzacji zbytnio się nie przyjmie – a jeżeli już to zajmie wiele czasu, by tak się stało. Też myślę, że małe kroki są tutaj odpowiednim rozwiązaniem – nie należy wskakiwać w nowość od razu, ale wcześniej oswoić z nią ludzi.