Nie wszyscy chyba o tym wiedzą, ale nawet na wąskich warszawskich ulicach – nie wolno parkować w odległości 10 m od skrzyżowania. Przepis, który ma sens na szybkich i dużych arteriach, jest też obowiązujący na małych, prawie osiedlowych uliczkach (nawet jednokierunkowych) – jak jest skrzyżowanie – samochód nie może parkować 10 m od niego (liczy się jego obrys). Większość kierowców też pewnie nie wie, że według ostatnich regulacji, Straż Miejska nie musi być na miejscu popełnienia wykroczenia a może oprzeć się na przesłanym do nich przez uprzejmego świadka (obywatela) zdjęciu i wobec tego nie ma już żadnych biletów mandatowych za szybą. Teraz ja już o tym wiem – otrzymałem bowiem pocztą WEZWANIE, że mój samochód popełnił przestępstwo na małej jednokierunkowej warszawskiej ulicy Londyńskiej (parkował 10 m od skrzyżowania) i muszę wskazać kierowcę dla ukarania go mandatem w wysokości 500 zł. List poza urzędowym drukiem nie zawiera niczego innego – a zwłaszcza jakiegokolwiek dowodu wykroczenia – kiedyś pamiętam np. w przypadku fotoradaru dostawało się też fajne zdjęcie. Teraz nic – tylko wezwanie do płacenia – wobec czego uprzejmie napisałem na podany mail prośbę (bo nie ma żadnych telefonów kontaktowych, namiarów, procedur odwoławczych – poza nieprzyznaniem się i Sadem Rejonowym) o przesłanie mi zdjęcia dla potwierdzenia mojej zbrodni parkingowej i przy okazji do zapoznania się, gdzie nie powinienem parkować w przyszłości. Straż Miejska nie jest stosunkowo szybka w odpowiedziach mailowych (z serwera przyszło potwierdzenie ze mój mail doszedł), ale na razie nikt nie potwierdził przeczytania ani też nie dostałem odpowiedzi – więc organizacja SM uznaje, jeśli się nie przyznaję albo nawet nie wyślę specjalnego dokumenty do wystawienia mandatu – sprawa zostanie skierowana do Sądu Rejonowego i tam rozpatrzona. Tak więc historia zatoczyła koło i spotkała się z literaturą – poczułem się jak kafkowski Józef K. – wiem, że jestem oskarżony (a nawet wiem o co i ile mam płacić – więc lepiej) – ale nie ma ani dowodów, ani świadków – ale za to będzie sąd, jeśli trzeba i na pewno się mną zaopiekują.
Rozumiem, że moje potencjalne wykroczenie nie zostało rozpoznane przez pracownika Straży Miejskiej (kto by tam chodził po ulicach), ale namierzone dzięki jakiemuś zdjęciu wysłanemu przez uczynnego obywatela zaniepokojonego stanem ulic a będącego prawdopodobnie mieszkańcem jakiegoś bloku przy Londyńskiej, obserwującego czy ktoś nie parkuje na jego miejscu. SM przyjmuje zdjęcia i wysyła wezwania, ale już dowodów nie udostępnia – sprawy mają więc charakter tajny. O tym jak wygląda ulica Londyńska (i jej skrzyżowanie) można sobie wyobrazić widząc każdą warszawską, wąską uliczkę – zawalona samochodami na maksimum, co chwila napisy nie parkować przed bramą (a i tak parkują) i oczywiście samochody zawsze przy skrzyżowaniach (nie pokazuję zdjęcia, gdyż można by zidentyfikować tablicę rejestracyjne kolejnych pojazdów ze skrzyżowaniowymi wykroczeniami i nie wyrażam zgody na powoływanie mnie na świadka widocznych przestępstw).
Zaznaczając jednak nawet w wyobraźni 10 metrową odległość (zachęcam do myślowego treningu podczas spacerów po mieście) – widać, ile samochodów popełnia właśnie wykroczenie. Pokazuje to też olbrzymią skalę problemu – patrząc na warszawskie ulice – można ocenić, że każdego dnia mamy minimum 10-15 tysięcy przypadków wykroczenia i pogwałcenia 10-metrowej strefy. Licząc nawet najmniejsze potencjalne mandaty (skala jest od 100 do 1200 zł) – to ok. 1 mln dziennie – a więc koło 350 mln złotych rocznie (a przy wyższych mandatach nawet i może 4 mld) – nieściągniętych należności. COŚ TRZEBA Z TYM ZROBIĆ !!! Taka skala wykroczeń (i potencjalnych wpływów do budżetu) nie może pozostać bez reakcji. Proponuje kilka rozwiązań:
Radykalne zwiększenie ilości urzędników Straży Miejskiej. W Warszawie jest zaledwie 1000 pracowników – a żeby skontrolować skrzyżowania – można by zatrudnić 2-3 razy więcej.
Możliwe jest także znaczne rozszerzenie monitoringu miejskiego – szczególnie na obszarach jak pokazuje na zdjęciach i inwestycje w centra wystawiania mandatów.
Nowe technologie? W końcu można wysłać na ulicę drony i jak zauważą pojazd to niech zrobią zdjęcie (też i tablicy z numerami) a może i zaznaczą 10 metrową odległość, żeby był niepodważalny dowód.
Jest też zupełnie innowacyjny pomysł – lepsze zaangażowanie obywateli. Nie wszyscy oczywiście chcą podsyłać zdjęcia samochodów koło skrzyżowań, ale może… dać im prowizję? Myślę, że 10% nagrody za dobre zdjęcia znacznie zaktywizowałoby dużą cześć społeczeństwa w tym na przykład niepracujących oraz emerytów i rencistów – a to natychmiast rozwiązałoby problem.
Kilkaset milionów (a może i kilka miliardów) i potencjał kilkunastu miliardów rocznie (cały kraj) to połowa budżetu na naukę i szkolnictwo wyższe (więc potencjał dla podwyżek dla nauczycieli na przykład) więc można by tez stworzyć specjalistyczne firmy, które przeczesywałoby miasto i fotografowały parkingowych złoczyńców.
Wreszcie na koniec – coś w rozszerzeniu Józefa K. – może by tak prewencyjnie każdemu z kierowców w Warszawie przywalić mandat za parkowanie za blisko skrzyżowania (i na wszelki wypadek nawet nie podawać szczegółów – w końcu i tak się nie pokazuje dowodów) – i niech płacą (każdy poczuje się do winny, bo kiedyś to zrobił) albo ewentualnie odwołują (Sad Rejonowy). Taka operacja na pewno dałaby przynajmniej kilka miliardów do budżetu i to tanim kosztem.
Oczywiście wszystkie powyższe propozycje są ironią (choć widząc co się dzieje na świecie – wcale nie wiem czy nie zostaną wdrożone). Tak naprawdę prawdziwą przyczyną jest lawinowy wzrost ilości samochodów na ulicach – w ciągu mojego życia statystyczna ilość samochodów na 1000 mieszkańców w Polsce wzrosła od 80 do 747 (według niektórych statystyk 664) !!! I to nie tylko z uwagi na moje wyjątkowo długie życie, ale także że Polacy kochają samochody – mamy trzeci a może i drugi najwyższy wskaźnik w Unii Europejskiej i kompletne nieprzygotowanie miast do tej ilości pojazdów. Coś musi zostać zrobione – przyrost samochodów przydatnych zahamowany a miasta przebudowane. Warto popatrzeć na zapchane ulice – sam pamiętam, że jako dziecko grałem z kolegami w kometkę lub piłkę na małej ulicy na Saskiej Kępie i czasami tylko przepuszczaliśmy, jak jechało auto – teraz trzeba się napocić, żeby przejść na drugą stronę przez sznur samochodów. Miasta muszą się zmienić – na pewno centra ograniczą ruch pojazdów prywatnych a koszt ich posiadania w centrum (i koszt parkowania) musi wzrosnąć gwałtownie (warto zobaczyć jak jest to w Londynie czy Nowym Jorku w centrum). Ludzie w miastach muszą poruszać się transportem publicznym (oczywiście musi być znacznie ulepszony) a same ulice – też muszą się zmienić. Na pewno jest to znacznie trudniejsze, bardziej pracochłonne i kosztowne niż walenie mandatów za bezsensowne wykroczenia (jestem szczególnie wkurzony, bo musiałem parkować zęby dostarczyć lekarstwa dla niepełnosprawnej teściowej na wózku i znalezienie jakiegokolwiek ułamka chodnika dla zaparkowania samochodu na dzielnicy graniczy z cudem a oczywiście wpada się na uczynnych obywateli, którzy pilnują „swojego” miejsca). Może więc czas – znacznie rozszerzyć i podrożyć strefy płatnego parkowania i ulepszyć komunikację miejska i drogi. No tak, ale jeśli Straż Miejska dokładnie przeczyta ten post to raczej zwiększy zatrudnienie, ilość kamer i będzie płacić prowizje za zdjęcia do mandatów.