Agatha Christie napisała kiedyś kryminał „Zatrute Pióro”, w którym senna i spokojna angielska wioska, gdzie króluje sąsiedzka przyjaźń i domowa atmosfera nagle zmienia się gdy wszyscy jej mieszkańcy zaczynają otrzymywać obrzydliwe anonimy. Na wierzch wychodzą ukryte animozje, złowieszcze plany, morderstwa, ale też i sąsiedzka podejrzliwość, zawiść i plotki. Okazuje się, że można nie tylko zabić ale i zmienić całą lokalną społeczność – tu jedyne ocalenie przyniesie Panna Marple. Sytuacje w książce dzieją się w czasach poczty i ustalonych godzin wizyt listonosza i lokalnych – rannych i popołudniowych wydań prasy … Jak sytuacja wyglądałaby w tej chwili, kiedy codziennie jesteśmy zanurzeni w social mediach, które tak naprawdę bombardują nas wiadomościami, zdecydowanie nie „faktami” …
Frances Haugen – to nazwisko nie odbiło się głośnym echem w Polsce – a szkoda, bo jest ono związane z jednym z wielkich przełomów w walce o wolność – wolność wyboru i wolność dostępu do prawdziwej informacji. Frances Haugen była jedną z dyrektorek Facebooka (oczywiście koncern twierdzi, że mało znaczącą i krótko pracującą i to w nieistotnym departamencie), która miała na tyle odwagi, aby stać się sygnalistką – osobą pokazującą niewłaściwe, nieetycznie a także prawdopodobnie niezgodne z prawem działania korporacji, w której pracowała. Frances pokazała nagle to wszystko czego doświadczamy codziennie: że treści pokazywane w social mediach są prawdopodobnie specjalnie „podrasowane”, a na pewno kierowane w stronę kłótni, sporów i nienawiści. Automatyczne algorytmy podsuwające kolejne porcje informacji są tak spreparowane, że mogą zawierać nienawiść i dezinformację a samo działanie korporacji social-mediowych mające na celu eliminację niepożądanych treści są zarówno niezbyt efektywne jak i niemrawe, a nawet niekoniecznie obiektywne.
Mówiąc prosto Internet i jego największe platformy zamieniły się w ściek hejtu i półprawd i co najgorsze zamiast z tym efektywnie walczyć, odkrył, że może to przynosić pieniądze i wzrosty akcji. Niezauważalnie dla nas samych – wolne media (i niektóre już niekoniecznie wolne), które miały stworzyć nieskrępowany dostęp do informacji zaczęły podsuwać nam drażliwe kąski, wzburzać nasze emocje, zaczęły nas radykalizować i następnie prowadzić w kierunku agresji i gwałtu. Coś co stało się odwrotnością misji mediów z dawnych lat – skończyła się prawda, obiektywność, wiara w postęp, poprawa charakteru człowieka i praca nad promowaniem jego szlachetnych cech – a przede wszystkim pokazywanie treści mądrych, uczących i skierowanych na humanizm, przyjaźń i pokój. Okazuje się, że jeśli liczy się „klikalność”, reakcja czytelników a w konsekwencji pieniądze reklamodawców czy jeszcze dalej patrząc głosy wyborców – lepsze jest coś innego – co najmniej półprawda lub zupełny fake news, agresja lekka i zupełna, nawoływanie do hejtu, atak i kontratak i kolejna obrona i to co znamy sami lawinowe komentarze facebookowe lub twitterowe – a następnie rozkoszne masakrowanie ich w codziennych wywiadach dziennikarskich. Sami dziennikarze – już nie szukają prawdy i nie mają misji, a wypełniają pilnie roboczodniówki z obowiązkowym przekazem informacji i bez żadnych oporów.
Jest to prawda oczywista i została zaakceptowana przez strategię wszystkich partii politycznych (a niektórych w szczególności) i lawinową falę propagandy. Każdy kto chce dostać jakaś porcję informacji w necie – musi najpierw przedrzeć się przez całą zasłonę dramatycznych historii (wypadki, mordy, śmierć i zdarzenia), potem zestaw podnoszący ciśnienie (kto co powiedział) i nawet dalej (co kto odpowiedział i czy ktoś o mnie nie napisał) i na koniec mix kotków, modeli/ modelek, naklejek i kolejnych zaciemniaczy umysłu. Net wrzuca te wiadomości jak na tacy – Frances Haugen podawała przykłady jak działają automatyczne algorytmu podsuwające papko-treści (z dużym naciskiem na podnoszenie emocji). Apelowała o zwiększenie nadzoru i zmiany w kwestii wolności słowa w Internecie (szczególnie w amerykańskich regulacjach – platformy dostarczające treść niekoniecznie są za nie odpowiedzialne). Ale myślę, że problem jest o wiele bardziej złożony. Przejście na fake i agresję jest już standardem dla firm sieciowych, agend informacyjnych, ale i dla partii politycznych. Sama prawda jest niewygodna – więc lepiej tworzyć jakiś zupełnie poplątany i skrzywiony obraz – w końcu i tak nikt się w tym nie zorientuje – bo nie ma ochoty analizować treści i samodzielnie myśleć. Jakiekolwiek regulacja i próby obrony – i tak wykorzysta się na swoją stronę – wystarczy popatrzeć na słynne RODO, które miało nas bronić przed wykorzystywaniem naszych danych przez firmy nachalnie promujące towary, a stało się doskonałą zasłoną dla polityków i agend rządowych, żeby nie podawać jakichkolwiek niewygodnych informacji. Najgorsze, że już nawet przestajemy się bronić – kiedyś umysły rozpalała sprawa Larrego Flynta, który paradoksalnie w pornograficznych czasopismach bronił wolności słowa, dziś tą wolność słowa zawrócono jeszcze bardziej paradoksalnie w możliwość kontroli umysłu czy wzbudzania agresji, o czym mówi Frances Haugen – ale to właściwie wszyscy wiedzą a i tak piszą kolejny post lub tweet.
Gdzie jest więc koniec i czy można się bronić? Kiedyś prorokowałem, że powstaną „strefy wolne od internetu” zapewniające szansę na własne i indywidualne myślenie – jesteśmy tego bliżej niż dalej. A może pojawi się nowa panna Marple i w jasny sposób pokaże kto mówi prawdę a kto tworzy fejkowy świat dla własnych celów za pomocą zatrutego pióra i twitterowyh postów. A może my sami zrozumiemy, że wolność jest w nas samych i że wystarczy wrócić do poszukiwania prawdy i miłości?