Jest połowa lipca, a do wyborów w Ameryce (listopad) jeszcze kawał czasu. Mimo to nie sposób uciec od dyskusji, debat, komentarzy i reklam telewizyjnych, bo wyścig zaczął się już na dobre.
Dla nas, przyzwyczajonych do rachitycznych i sztampowych wyborów , gdzie sam czas spotów, spotkań i ogłoszeń ograniczony jest maksymalnie do miesiąca, szokująca może być nawet nie wielkość zaangażowanych środków , rozmiar i rozmach, ale przede wszystkim styl . Czasami narzekamy u nas na brak kultury, chamskie ataki i ogólnie niski, zniesmaczający poziom wyborczej dyskusji. Jeśli popatrzy się na doświadczenia amerykańskie – wracając do Polski mamy świadomość sielanki i wysokopoziomowej wymiany poglądów, gdzie przeciwnika traktuje się taktem i szacunkiem. Kampania w Ameryce jest brutalna i przede wszystkim negatywna. Wymienia się ciosy bez pardonu, przekaz jest jasny i oczywisty – oponent to złodziej, nieudacznik, czatujący, żeby odebrać pieniądze ciężko pracującym Amerykanom, nie mający wiary (religijnej) i (najlepiej) zdradzający żonę, rozpustnik bez kręgosłupa moralnego. Zaczęło się to po raz pierwszy w roku 2000 (Bush vs Gore) , każda kolejna ma coraz więcej negatywnych implikacji. Obecna kampania właściwie dopiero się zaczęła, ale patrząc na reklamówki, naprawdę wbija w fotel. Obama i Romney wydali już …ponad 100 mln dolarów, głównie na spoty reklamowe. Spoty nie przypominają w niczym naszych sielankowych obrazków z kandydatem na tle łąk, lasów, budów i nowoczesnych budynków, ale w większości są skierowane bezpośrednio na przeciwnika. Podkład w wielkich literach i komentarzu z offu jest jednoznaczny – „Romney będąc gubernatorem doprowadził swój stan do katastrofy”, „Romney przenosił miejsca pracy do Meksyku” .. to jedne z najlżejszych. Obowiązkowo ma być bezpośrednio, prosto i ostro. Republikański kandydat podjął rękawicę – ostatnio wykorzystał Hilary Clinton (jak wiadomo jest Sekretarzem Stanu w rządzie Obamy) i jej reklamówkę z czasów wyścigu do bycia demokratycznym pretendentem i słynne „Shame on you, Barak Obama” gdzie krytykuje go za kłamstwa i negatywne ataki na konkurencję (w prawyborach kandydaci poszczególnych partii też jadą po sobie bez jakiegokolwiek pardonu). Hilary teraz popiera i stoi murem za Obamą, ale jej słynne zdanie pozostało i jest użyte w kampanii. Na razie jest stan początkowy, ale linia ataków jest prosta – Romney to bezwzględny finansista, żerujący na upadkach firm, pozbawiający amerykanów miejsc pracy i na dodatek oszukujący w podatkach (nie pokazał do końca swoich podatkowych zwolnień) i mający konto w Szwajcarii gdzie pewnie ukrywał pieniądze z brudnych interesów. Obama to kłamca posługujący się rządowymi organizacjami żeby zniszczyć konkurencję, totalny nieudacznik w rządzeniu krajem, który doprowadza Amerykę do katastrofy wydając ciężko zarobione pieniądze podatników na bezsensowne projekty ochrony zdrowia dla ludzi, którzy i tak nie pracują i ochrony nie chcą, na dodatek wątpliwy Amerykanin, który ma rodzinę w Afryce (której nie pomaga), skąpiec i liberalny oszust, który chce zniszczyć amerykańskie wartości. Obama dokłada zadaniem rozliczenia Romneya z zarobionych pieniędzy, ten odpowiada, że urzędujący Prezydent znosi ulgi podatkowe (nie przedłuża regulacji z czasów G.W. Busha) dla klasy średniej (chodzi o sposób opodatkowania osób mających małe przedsiębiorstwa lub dochody z wielu źródeł).
Tak naprawdę to zaledwie wczesna przygrywka i rodzaj rozgrzewki orkiestry przed końcową uwerturą. Można wyobrazić sobie co będzie dalej – na razie to lekka artyleria, czy wręcz obrzucanie się kwiatami, za chwile będzie ciężej. Nie ma na razie nic o seksie – pewnie trzymane na ostatnią chwilę, żeby jak królik z cylindra wyskoczyć w opowieściach pewnych pań o pozamałżeńskich romansach jednego i drugiego, Na pewno wróci też Obama i jego pochodzenie i brak chrześcijańskich korzeni oraz rasistowskie zapędy Romneya. Obie strony zaczynają szukać też tricków – na przykład zaczyna być na tapecie sprawdzanie dokumentów tożsamości przy głosowaniu (okazuje się, że nie we wszystkich stanach jest to obowiązkowe) i wywalanie z list wyborczych mających na pieńku z urzędem imigracyjnym – co jak wiadomo uderza pewnie w grupy popierające obecnego Prezydenta.
Kampania się więc zaostrza, bo wygląda na to, że nie będzie łatwa. Wczesne sondaże dawały duże fory dla Obamy – urzędujący Prezydent zawsze ma plusy, a gospodarka zaczęła dawać pewne sygnały ożywienia. W Ameryce tak naprawdę (z uwagi na elektorski system wyborczy – wygrana w danym stanie daje wszystkich elektorów) walka toczy się w kilku – kilkunastu tzw. swinging states. Pozostałe prawie zawsze oddają głos albo na Demokratów albo na Republikanów. Obama jest wiec pewny Kalifornii (przykładowo w San Francisco Demokraci to zawsze ponad 70 % głosów – nikt nie robi więc kampanii) , a Romney „biblijnego pasa” środkowych konserwatywnych stanów (ale one maja mało elektorów). Pierwsze sondaże dawały zwycięstwo Obamy i wydawało się że kampania skupi się na kilku stanach, m.in. Floryda która zawsze przechodzi z rak do rak lub Illinois. Teraz okazuje się, że tych niepewnych jest dużo więcej i szykuje się zacięta walka. Dlatego też Obama nie ryzykuje – zaczyna od razu mocno i w okolice pasa, a Romney też jest zawodnikiem walki ciężkiej, więc przyjmuje i oddaje w podobne miejsca.
Decydujące będą: stan gospodarki (niewiadoma), nieprzewidywalne zdarzenia polityczne na świecie, takie jak zamachy czy wojny i debaty publiczne przed telewizorem (jest kilka na finiszu) to zdecydowanie przewaga Obamy – jest śliski i gładki i z natury łatwiej się wywija niż Romney , który ogólnie uważany jest za sztywniaka. Może się pojawić jednak kilka „trupów w szafach” czy romansujących kobiet i wtedy odwrócić uwagę od jakiejkolwiek debaty. W każdym razie jest już pewne – kampania 2012 będzie najdroższą i …najbrudniejszą kampanią w historii wyborów prezydenckich. Stanowisko wyborców jest bardzo podzielone (jak nigdy), nienawiść na wysokim poziomie, to nie wybór jednego z dwóch kandydatów to historyczne dążenie żeby tego drugiego zniszczyć bo jest on demonem szatanem i uosobieniem wszystkiego co złe.
Na tym tle ze spokojem śledzę informacje z Polski i znacznie łagodniej będę oglądał telewizyjne debaty i reklamowe przedwyborcze klipy. U nas jeszcze nie ma samych złodziei, pijaków i rozpustników.