Kiedy do końca nie można czegoś pojąc umysłem należy zwrócić się do podświadomości. Z kolei nasza podświadomość najczęściej pokazuje się w naszych snach , aczkolwiek tu różni badacze i różne kultury nieco różnią się w ocenie szczegółów.  Według Freuda sny to raczej pokazanie naszych irracjonalnych namiętności i popędów (głównie seksualnych oczywiście) tłumionych podczas życia na jawie. Jung widzi więcej projekcji archetypów kultury i więcej doświadczeń podświadomości,  a w kulturze i wierze tybetańskiej jest to metafora umysłu i prany (siły życiowej). Tybetańczycy zresztą porównują pranę do ślepego konia a umysł do kulawego człowieka – w czasie snu prana unosi nieświadomy umysł do jednej z czakr, a połączenie umysłu i prany tworzy optymalny duet radzący sobie z niedostatkami niedowidzenia konia i ułomności kulawego człowieka.

Pisze o snach bo po przeczytaniu kolejnych artykułów o prognozowanych zmianach w ustawach o OZE (odnawialnych źródłach energii_ niespodziewanie przyśniła mi się ….mętna woda.  Od razu za Jungiem i Tybetańczykami sięgam po sennik, a tam : mętna, brudna woda: wyraża niedobre zjawiska, związane często z brakiem pewności siebie, materialistycznym podejściem do życia  … – jest niedobrze. Nawet racjonalistyczna obserwacja tego co dzieje się w regulacjach i rozwoju energetyki odnawialnej pokazuje złe symptomy, ale żeby to wszystko zrozumieć – trzeba jednak uciec się do wędrówki gdzieś głębiej.

 

Standardowo i obiektywnie wiadomo jaka jest sytuacja. 15,5 % produkcji w 2020r musi pochodzić z odnawialnych  źródeł energii  – należy wypracować optymalną ścieżkę dojścia do tych wartości. Jasne jest także (pomimo hurraoptymizmu lobbystycznych opracowań), że energetyka odnawialna wciąż nie poradzi sobie bez dotacji i puszczona na wolny rynek w żaden sposób nie potrafi zapewnić opłacalności inwestycji – w zależności od typu technologii musi być premiowana dodatkowym bonusem od orientacyjnie 30-40 % (współspalanie lub duże instalacje biomasowe), 50-75 % (wiatr) aż po 200% i więcej dla energetyki słonecznej. Rozwiązanie można więc sprowadzić do czystej formy matematycznej gdzie należy zminimalizować wydatki na dotowanie odpowiednich źródeł energii odnawialnej (zakładając odpowiednie czasy ich budowy). Sprawa nie jest oczywiście trywialna, ale wymaga dość interwencjonistycznego podejścia – ustalenia (choćby w przybliżeniu) które technologie będziemy promować i kiedy.  Przy takim podejściu i uproszczeniu zasad dotowania do typowych używanych np. w Niemczech (feed-in tarriff – gwarantowane taryfy)  i przeznaczeniu pewnych środków na dotowanie tzw. prosumentów i mikroinstalacje (oni nigdy nie wyjdą na swoje w obecnej sytuacji i tam trzeba relatywnie dużo dopłacać do każdej MWh, ale za to ogólny wolumen produkcji nie będzie duży) – cały problem jest do opanowania i rozwiązania w stosunkowo krótkim czasie jak się wydaje.  Ale się nie udaje … Z podjęciem jasnej i stanowczej decyzji oczywiście u nas jak zawsze największy kłopot i chyba żeby rozmyć odpowiedzialność od szeregu lat mamy koncepcje dużej dawki legislacji, wielkiego lobbingu i „mętnej wody” która może jest i dobra dla spekulantów natomiast dla długoterminowych inwestorów w OZE niczego nie ułatwia. Mam niejasne wrażenie że u nas …cały czas lewa ręka za prawe ucho.  System dotowania OZE nie jest bezpośredni (taryfy), ale pośredni – „zielone certyfikaty”. Obowiązkowe zakupy certyfikatów przez dystrybutorów kreują w teorii wolny rynek, który w rzeczywistości jest bardzo chybotliwy i nieprzejrzysty. Producentami zielonej energetyki (a wiec beneficjentami zielonych certyfikatów) są bowiem i stare elektrownie wodne (a wiec super bonus dla już wybudowanych elektrowni i żaden impuls do inwestycji) jak i po równo wszystkie rodzaje OZE – co naturalnie prowadzi do promowania najtańszej technologii – w polskich warunkach oczywiście dorzucania drewna (biomasy) do wielkich energetycznych kotłów węglowych, a przy wysyłaniu sygnałów, że to już nie będzie akceptowane – do budowy gigantycznych jak na warunki światowe biomasowych bloków energetycznych.  Rozwiązanie na krótką metę pewnie i wygodne (z cyklu – cały system limitów to takie trochę „cheating” no to my umiemy też „cheat” dosyć dobrze), ale absolutnie nie tworzących długoterminowych zachęt do inwestorów – poza tym cały czas trwa dyskusja (każdy ma swoje interesy) – znieść dofinansowanie takiej biomasy, utrzymać, utrzymać i nie dawać nowych (prognozowany wynik) , albo po prostu pogadać. To co jest właśnie obecnie dyskutowane w kolejnych iteracjach nowej ustawy o OZE – tzn. zróżnicowanie wartości certyfikatów w zależności od technologii (biomasa, wiatr, słońce, mikroinstalacje) – jest przedmiotem intensywnych zabiegów lobbingowych – bo wiadomo, że przesunięcie o jedną dziesiątą to albo wielkie pieniądze albo wielkie straty , i znowu brak decyzji co w konsekwencji doprowadziło do rozbicia rynku inwestycji wiatrowych i wycofania się dużych inwestorów zagranicznych.  Tu generalnie jeśli mówimy o ustawach – to … kwestia terminu jest absolutnie sprawą kluczową i wiarygodności dla całego sektora. Tzw.  Duży trójpak (kompleksowe regulacje sektora energetycznego w tym OZE) miał ujrzeć światło dzienne nawet w 2011 potem 2012 potem zamienił się w tzw. „mały trójpak” (minimalne regulacje bo rozpoczął się proces karania nas w UE za brak odpowiednich ustaw), a teraz nagle (w informacjach polityczno-prasowych) został reaktywowany z kolejnym terminem gdzieś w połowie 2014. Co też istotne w naszych decyzjach – zamiast jedno skończyć , to zaczyna się już tworzyć nowe – ustawa o OZE nie jest dokończona, dalej nie ma odpowiedzi na pytania (fundamentalne dla inwestorów – przynajmniej tych racjonalnych) – jakie będą ceny wsparcia, dla jakich typów elektrowni i na jak długi okres czasu.  Ale za to jest kolejna koncepcja – certyfikaty będą handlowane na aukcjach (co niewiele zmieni w stosunku do chwili obecnej – bo przecież są na giełdzie i w wolnym obiegu) , no może poza uproszczeniem dla mikro instalacji (tam wydzielone limity) – aczkolwiek dlaczego u nas musi być tak skomplikowane – certyfikat, pośrednio, współczynniki korekcyjne, stare/nowe instalacje, aukcja z podziałem na moce, itp. – ni cholery nikt nie rozumie – przecież tak skomplikowanego systemu nikt od nas nie wymaga, a cała ta komplikacja właściwie nie pomaga, a zawala rynek zupełnie (obecna sytuacja, nadpodaż certyfikatów, brak przewidywania ceny, niejasność przepisów).

Racjonalnie się nie pojmie – zaczynam wiec śnić o OZE w poszukiwaniu sygnałów – tylko u nas znowu ta prana i umysł trochę się pomieszał i mamy w efekcie kulawego konia i ślepego człowieka  – próbujemy połączyć  …ciekawe dokąd nas to doprowadzi i komu pasuje … poczekajmy na sygnał z podświadomości …

Jeden komentarz do “„mętna woda” …dokąd zmierza polskie OZE”

  1. Pod to się podpisuję. Tylko szkoda źe urzędasy i politycy nieotrzymują tego typu artykuły jako zadania z wypracowaniem odpowiedzi na pytania, których artykuł zawiera. Oderwaność od rzeczywistości tych na górze jest fatalna.

Zostaw komentarz:

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *