Historia lobbingu jest tak samo długa jak sama historia świata. Próby wpływania na decyzje władców, wprowadzanie specjalnych regulacji, podatków, akcyz lub ceł – to od zawsze gra sił pomiędzy grupami interesów – ktoś zarabia i ktoś traci – zwykle nie ma tu miejsca na wspólne interesy. Sama nazw lobbing pochodzi od łacińskiego lobium, lobia – pasaż, krużganek – co też pokazuje nam gdzie takie interesy były załatwiane w czasach starożytnych. Pomimo łacińskiego źródłosłowia, Grecy jak zawsze uważają, że byli pierwsi, ponieważ stawiają jako przykład retorów w Atenach, którzy za odpowiednią opłatą podejmowali się bronić interesów danej strony na zgromadzeniach ludowych. Amerykanie , co jest dla nich typowe, odrzucają starożytną etymologie tego słowa i lobbing przypisują sobie, a właściwie swojemu Prezydentowi Ulyssesowi Grantowi, który był zarówno utalentowanym dowódcą wojskowym jak i kompletnie nieudolnym, podlegającym wpływom i czystej korupcji politykiem i prezydentem. Dokładając do tego jeszcze zaawansowany alkoholizm i zamiłowanie do cygar mamy Ulysessa Granta- zwykle przesiadującego w lobby swojego ulubionego hotelu „Willard” w Waszyngtonie, otoczonego wianuszkiem interesariuszy próbujących załatwić nową regulację, koncesję lub intratne stanowisko. Tak narodził się nowoczesny, amerykański lobbing, który szybko przybrał formę zorganizowaną przez rejestrację lobbystów w roku 1876 i pierwszą, bardzo krótko trwającą ustawę, za którą kolejno nastąpił szereg coraz bardziej specyficznych regulacji jak finalnie The Lobbying Disclosure Act of 1995 (ale już i z kolejnymi poprawkami). Jeśli dodamy do tego polskie nazewnictwo z początków XX wieku – antyszambrowanie (od francuskiego przedpokój) – wiemy już gdzie w danym państwie należy szukać klucza do otwarcia wszystkich drzwi.
Jak lobbing działa w energetyce?
Wśród wszystkich sektorów gospodarki, energetyka jest jednym z wdzięczniejszych obszarów. Kilka decyzji regulacyjnych może spowodować dynamiczny wzrost albo spektakularny upadek danego producenta lub całej technologii, nic więc dziwnego, że w analizie ryzyka wszystkich, energetycznych projektów poczytne miejsce (zwykle bezdyskusyjnie pierwsze) zajmuje ryzyko regulacyjne. Ostatnie lata i system Unii Europejskiej to kluczowy rozkwit prymatu wpływów politycznych i lobbingu nad wiedzą inżynierską, a czasami też i zdrowym rozsądkiem. Wydaje się nawet, że „obudzono śpiącego potwora” i sam pierwszy plan zmian technologicznych i „zielonej Europy” zaawansowanej technologicznie zaczął żyć własnym życiem, a emisja CO2 stała się rodzajem całego „sektora przemysłowego” integrującego nowe firmy przemysłowe, ale też i konsultantów, finansistów i prawników generujących lobbystyczne pomysły z prędkością światła.
Czy duży może więcej?
Co charakterystyczne, przynajmniej w Polsce, w energetycznych regulacjach zwykle „duży może więcej”. Śledząc historie zmian i kolejnych poprawek, okazuje się, że wcześniej czy później i tak nowe rozwiązania najbardziej wspomagają istniejącą strukturę koncernów paliwowo-energetycznych – co jest niczym dziwnym, ponieważ pokazuje kto ma prawdziwą siłę i zasoby. Dziś kolejne propozycje legislacyjne, pokazują wyraźnie skąd wieje wiatr i gdzie zmierza polski okręt energetyczny. Prawdopodobnie coś za coś, nowe propozycje regulacyjne wspomagają energetykę koncernową i konwencjonalną tak jak i ta energetyka wsparła chwiejące się górnictwo węgla kamiennego, więc innym graczom na rynku trudno będzie się przebić. A zmiany wyraźnie wspomagają koncerny. Od propozycji rewizji ustawy OZE i dodatkowych zapisów „ustawy wiatrakowej”, mamy do czynienia z silnym wsparciem tych największych. Nowe propozycje reaktywują częściowo współspalanie i pewnie otwierają drogę do dużych instalacji biomasowych, jednocześnie poprzez ograniczenia odległościowe (być może które zostaną złagodzone) i presję finansową (np. zmiany podatkowe) znacznie zmniejszają atrakcyjność energetyki wiatrowej.
To wszystko jest dobre dla energetycznych championów – z jednej strony łatwość rozwijania współspalania z drugiej zaś, możliwość czekania na zwrot z inwestycji w farmy wiatrowe, a może nawet okazja żeby istniejące instalacje odkupić. Trudno powiedzieć czy jest to globalnie dobre czy złe – po prostu tak jest i tak wygląda gra wypadkowa interesów – tu akurat korporacje są silniejsze w retoryce na dziś. Generalnie należy się liczyć z kolejnymi udogodnieniami jak rynek mocy, ciche wspieranie inwestycji węglowych i transformacje systemu wsparcia OZE preferującego dużych graczy.
Warto zauważyć jednak, że świat „dużych graczy” nie kończy się na Polsce, a lobbing energetyczny jest wielowymiarowy i wielowątkowy. Z punktu widzenia energetycznej układanki europejskiej siła Polski wygląda z kolei jak przepychanki małego inwestora z wielkim koncernem. Tu nasza pozycja jest dokładnie odwrotna. Grupy interesów w Niemczech mają asymetryczny układ – tam silne lobby nowego przemysłu wytwórczego wraz z dotacjami finansowymi oraz politycznym wsparciem zielonych inicjatyw, zepchnęły typowe koncerny energetyczne do narożnika. Duży może więcej, ale może zawsze trafić na jeszcze większego. Interes produkcyjny nowych firm jest silniejszy a prognozowana rewolucja przemysłowa w energetyce napędzana dotacjami do sektora OZE cały czas generuje niekorzystne regulacje dla węgla. Na dodatek gra interesów wchodzi na poziom krajowy. W chwili obecnej mamy początek starcia o nowe ceny certyfikatów CO2 gdzie już nie walczymy w przedpokojach sejmowych, ale w krużgankach brukselskich sal posiedzeń plenarnych. Nowa inicjatywa – tu łącząca Niemcy (zielone, bezemisyjne) i Francję (atomową, bezemisyjną) zmierza do arbitralnego podniesienia cen CO2 – już nie tylko przez mechanizm MSR (od 2019), ale również przez nową koncepcję ustalenia cen minimalnych. Ceny minimalne będą oczywiście tak minimalne, aby ściągnąć w dół efektywność kosztową energetyki węglowej i doprowadzić w końcu do tak pożądanego grid parity wszystkich technologii energetycznych, który na dzień dzisiejszy leży gdzieś w okolicach 50 euro / tonę CO2 – taka kontrybucja pozwoli energetyce odnawialnej swobodnie konkurować z każdą inną technologią – także przy zniesieniu pierwszeństwa w dostępie do sieci. Zakładane postępy technologiczne (choć problematyczne) i dalszy spadek cen OZE (a może wreszcie oczekiwany postęp w technologiach magazynowania) zmniejszą różnice cen i finalnie pewnie będzie to ok 30 euro/tonę CO2 po roku 2024 co jest dobrym wynikiem dla wyrównania szans. Oczywiście wszystko razem z kolejnymi mechanizmami „wspólnego rynku energetycznego” rozumianego jako wspólny rynek, ale obligatoryjnej konsumpcji energii odnawialnej w każdym kraju jest więc generowaniem popytu. Tutaj więc kierunek tych grup interesów jest prosty i jasny.
Patrząc szerzej – lobbing nigdy się nie kończy, a obecnie osiągnął poziom globalny. Wchodząc na wyższy od energetyki poziom warto popatrzeć na TTiP (TTIP czyli (Transatlantic Trade and Investment Partnership – Transatlantyckie Partnerstwo w dziedzinie Handlu i Inwestycji) – właśnie negocjowaną, wielką umowę pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Zjednoczoną (?) Europą. Duży może więcej, ale trafia na większego, a ten na jeszcze kolejnego. TTiP jest już poziomem kosmicznym nie tylko lobbingu ale również całkowitego pominięcia procedury informowania obywateli i opinii publicznej- tutaj można przeczytać trafne podsumowanie i wyjaśnienie o co chodzi w umowie. Kuriozalne w TTiP jest przede wszystkim to, że jest negocjowana… tajnie – obywatele, nawet ich stowarzyszenia, partie polityczne itp. – nie maja dostępu do treści traktatu. Ostatnio Greenpeace (tu cześć i chwała im za to) opublikował dużą część zapisów, które spowodowały konsternację w firmach i sektorach branżowych, a Francję postawiły na skraju zerwania negocjacji. W kolejnym bowiem rozdaniu jak TTiP (a szczególnie też jeden z mechanizmów ISDS) znacząco ogranicza możliwości interwencji rządów oraz ochrony własnych rynków i sektorów, a właściwie oddając pole korporacjom i kapitałowi. O ile w negocjacjach pakietów klimatycznych i problemów CO2 w Europie możemy wydać jedynie głośny kwik rozpaczy (bo pewnie już nie przeforsować własnych zapisów) to na poziomie jak TTiP w ogóle nas nie widać.
Jeśli już więc zabieramy się do lobbowania i forsowania własnych interesów musimy pamiętać o skali problemu i o miejscach do negocjacji. Zagubieni w antyszambrach własnych sal sejmowych powinniśmy jednak cały czas ćwiczyć się w poruszaniu po brukselskich krużgankach i eleganckich lobby amerykańskich hoteli. Bo może się okazać, że prawdziwa gra … odbywa się zupełnie gdzie indziej.