„Muszę mieć jakiś sekret ? … Nie chodzi, że mam coś do ukrycia ….Nie ma nic co chcę żebyś zobaczył” – to ostatnia scena i kluczowe słowa Amandy Seyfried w nowym filmie Andrew Niccola – „Anon”. Mój ulubiony reżyser powraca w dobrej formie – kolejnym kultowym filmem prognozującym rozwój, a właściwie katastrofę cywilizacji. „Anon” przedstawia znowu ultra modernistyczne pejzaże przyszłego miasta i technologicznie czyste wnętrza hipernowoczesnych mieszkań. Mamy tu także przyszłe społeczeństwo, w którym każdy ruch, każda czynność jest śledzona i rejestrowana przez specjalną technologię – „Mind’s Eye”. Ludzie nie są anonimowi w żadnym momencie, obrazy udostępniane poprzez gałki oczne i kombinacje nowej ultranowoczesnej rozszerzonej rzeczywistości pokazują nam z kim się spotykamy, rejestrują każdą czynność i oczywiście zapobiegają wszelkim zbrodniom i wykroczeniom. Bohater – Sal Frieland (w tej roli Clive Owen) jest detektywem prowadzącym śledztwo w sprawie zagadkowych morderstw podczas, których została zakłócona rejestracja rzeczywistości, a więc pojawił się haker, który pokonuje teoretycznie niemożliwą do złamania technologię.
Andrew Niccol jest Nowozelandczykiem, który urodził się w magicznym z nazwy mieście Paraparaumu i właściwie od zawsze kręci ten sam film – nowa ultranowoczesna cywilizacja, która jednak gubi sama istotę człowieczeństwa, a w niej samotny bohater (lub za chwile para – nie spojlerując J), który podejmuje walkę z systemem. Filmy Niccol’a to „Gattaka – szok przyszłości” jak i „Wyścig z czasem”, a także i scenariusz do słynnego „Truman Show”. W tegorocznym filmie „Anon” świat jest opanowany przez nowoczesną technologię uniemożliwiającą jakąkolwiek prywatność i odizolowanie.
Wbrew pozorom nie jest wcale tak daleko do realizacji świata przedstawionego w filmie, dzięki ludzkiemu przywiązaniu do komórek, cyfrowych identyfikatorów i cyfrowej tożsamości. Osoba bez identyfikacji nie istnieje, a za chwilę też wszechobecne kamery i inne rejestratory pokryją świat gęstą siecią cyfrowego oka, a sama wirtualna rzeczywistość jest już tylko technologicznym dodatkiem. Sam film nie jest może tak dobry jak wcześniejsze dzieła Niccoli, ale stawiane w nim pytanie, kto wie czy nawet nie lepsze i nie bardziej aktualne.
Czy przypadkiem istotą naszego człowieczeństwa nie jest właśnie indywidualizm i chęć zachowania prywatności, niekoniecznie nawet z chęci posiadania jakichkolwiek sekretów ani tendencji do robienia rzeczy niepożądanych lub występnych. Po prostu jesteśmy ludźmi i będziemy nimi dopóki zachowamy skrawek własnej anonimowości i własnego niewidocznego dla innych „ja”, bez okien kamer czy rejestratorów. Tymczasem świat z „Anon” zmierza szybkimi krokami. Pod płaszczem walki z zagrożeniami, ochrony i bezpieczeństwa oddawane są kolejne kawałki własnego prywatnego świata –rozmowy telefoniczne, transakcje bankowe czy wreszcie nasz obraz i lokalizacja. Niezależnie od RODO czy innych biurokratycznych bzdur, świat z „Anon” opanowuje nasze życie, dając też możliwość lepszej inwigilacji i nadzoru. Każde nowe zagrożenie, zamachy czy kradzieże będą też wykorzystane do oddania kawałka prywatności, a na samym końcu jest jej likwidacja, która może być też i końcem naszego dotychczasowego człowieczeństwa.
„Anon” jest dla mnie ostatnim kawałkiem Niccolowskiej trylogii, w której „Gattaka” pokazuje walkę z genetycznym przeznaczeniem i zaszufladkowaniem w nowej przyszłości badań genetycznych (i oczywiście wiarę, że człowiek potrafi takie bariery pokonać), „Wyścig z czasem” to nowy świat bogactwa (czasu) i biedy, gdzie więcej prawdziwych wartości człowieka mają ci drudzy. W każdym z nich mamy czarne policyjne samochody stylizowane na chryslerowskie krążowniki szos i walkę samotnego bohatera z nowym światem, który pod płaszczykiem nowej technologii odbiera nam człowieczeństwo.
Niccol przynajmniej w każdym z filmów daje nadzieję – komuś się udaje. Nie wiadomo czy my będziemy mieli taką możliwość.