„Nasze zawieszenie broni się skończyło, afgańskie siły obrony i bezpieczeństwa mają rozkaz wznowienia operacji militarnej„
– w natłoku informacji sportowych i politycznym przemknęło niezauważalnie, ale z początkiem lipca Prezydent Afganistanu Aszraf Ghani ogłosił w sobotę koniec zawieszenia broni z Talibami i rozkazał wszczęcie przeciwko nim operacji militarnych w całym kraju.
Koszmar powraca – zapomniana, tląca się wojna zaczyna wybuchać z większą siłą i prawdopodobnie zaraz wróci na pierwsze strony gazet. Po pierwsze z powodu koniecznego militarnego zaangażowania państw NATO i kolejnych ofiar, po drugie z powodu kolejnego obszaru skąd napływać będą uchodźcy. Rozwiązania nie ma i nie ma na co liczyć – nowożytne działania Europejczyków w Afganistanie przebiegały podobnie, a kończyły się już w zupełnie identyczny sposób. Wojen było wiele – Anglia I (1839-42) , II (1878-80) (była i III, ale lokalna na granicy), Rosja (właściwie Związek Radziecki 1979-89) USA i koalicja NATO (2001 do chwili obecnej), a efekt za każdym razem wyglądał podobnie – można popatrzeć na pierwszą tzw. I wojnę angielsko-afgańską.
Wojska brytyjskie w 1839 roku wkraczają do Afganistanu aby obalić króla (szacha) Dosta Mohammeda i przywrócić wcześniejszego władcę szacha Szuję. Sama wojna jest wynikiem zawiłej gry dyplomatycznej pomiędzy Anglią i Rosją (Anglosasi mają nawet na nią termin „Wielka Gra”) o wpływy w państwach Azji Środkowej. Dwóch młodych oficerów wywiadu – Anglik Burnes i Polak w służbie rosyjskiej Witkiewicz prowadzą najpierw skomplikowane podchody u władcy Kabulu i piszą sążniste raporty do swoich mocodawców, co wzbudza niepokój a nawet popłoch w Indiach (Perła Korony brytyjskiej, a tu Rosjanie u granic) i w końcu powoduje absurdalną decyzję o wysłaniu armii. Granice przekracza 16,5 tysiąca doborowych żołnierzy (plus dwa razy tyle służących, tragarzy i poganiaczy). Początek jest zachęcający, sukces militarny i zdobycie dużej twierdzy Ghazni, a następnie wkroczenie bez walki do Kabulu utwierdza wszystkich w przekonaniu, że Afganistan jest już wzięty. Szach Szuja wraca na tron, angielskie garnizony i flagi we wszystkich dużych miastach i względny spokój na drogach i w prowincjach. Nawet poprzedni władca Dost Mahammed poddaje się w 1840 roku wojskom brytyjskim i zostaje odesłany do aresztu domowego w Indiach. I nagle w ciągu roku sytuacja ulega całkowitemu odwróceniu. Zwyczaje Brytyjczyków (szczególnie nieco frywolne podejście do kobiet i korzystanie z wdzięków Afganek) budzą odrazę i nienawiść. Najpierw samotni żołnierze, potem ich grupy są atakowani przez ludność cywilną i rodzaj afgańskich partyzantów (w Afganistanie nie można było ich rozróżnić, bo każdy dorosły mężczyzna nosił broń). Pod koniec 1841 Brytyjczycy w miarę kontrolują Kabul, gdzie indziej zepchnięci są do garnizonów w wielkich miastach i muszą poruszać się w konwojach po drogach. W listopadzie 1841 wybuchają zamieszki i afgańscy mieszkańcy Kabulu mordują słynnego Burnesa. Przy biernej postawie angielskich dowódców, cały wielki brytyjski garnizon oraz tysiące europejskich kobiet i dzieci i ich służba zostaje otoczona (i ostrzeliwana), a dostawy żywności odcięte. Kilkumiesięczne oblężenie, próby przywrócenia spokoju, a nawet desperacki wypad dla zdobycia pozycji rebeliantów kończą się tragicznie. Około 17 tysięcy brytyjskich żołnierzy i cywilów zaczyna głodować. Ich nieporadny dowódca zaczyna negocjować i postanawia oddać Kabul rebeliantom i wycofać się do odległego mniej więcej 5-6 dni marszu (140 km) Dżalalabadu. Pomysł zaiste szaleńczy, bo jest już styczeń a zimowa pogoda w Afganistanie to nawet kilkanaście stopni poniżej zera, opady i zamiecie śnieżne i konieczność wolnego poruszania się przez wąskie górskie szlaki. Pomimo umów, Afgańczycy wcale nie zamierzają dać opuszczającym Kabul brytyjskim ludzkim kolumnom żadnej eskorty (górskie plemiona zawsze chętnie obrabują jeśli zobaczą, że ktoś jest słaby), a nawet sami zaczynają atakować wielką kolumnę zmęczonych żołnierzy i jeszcze bardziej umęczonych cywilów wolno brodzących w głębokim śniegu i kilkunastopniowym mrozie. . W tragicznym marszu, od kul i noży, ale i od głodu i zimna ginął tysiące żołnierzy, ale i kobiet i dzieci. Te kilka dni jest makabrycznych, cały szlak jest potem pełen szkieletów kilkunastu tysięcy trupów, a do Dżalalabadu dociera 1 (słownie jeden) angielski żołnierz – lekarz wojskowy dr Brydon. Szlakiem nie przechodzi nikt więcej, niektórzy są okaleczani i cofają się do Kabulu i tak ocaleje jeszcze kilkuset Anglików (głównie zakładnicy oraz kilkanaście kobiet) oraz koło dwóch tysięcy sipajów (indyjskich żołnierzy w armii brytyjskiej), którzy przez kolejne miesiące jako kalecy żebrzą na ulicach Kabulu. To największa porażka w angielskiej historii XIX wieku. Oczywiście musi być pomszczona – do Afganistanu wyruszają kolejne armie (jedna o złowieszczej nazwie Armia Odwetowa). Anglicy palą wsie i miasta, mordują wszystkich mieszkańców (zwłaszcza na szlaku odwrotu poprzedniej nieszczęsnej armii), potem znowu palą i mordują jeszcze więcej. Burzone są nie tylko domy, ale też wyrzynane jest bydło, a drzewa niszczone lub nacinane aby uschły. Doborowe jednostki (Anglicy zabierają też wielu swoich górali i oddziały Ghurków) przecierają drogę na Kabul, który ponownie zostaje zdobyty, a po krótkim okresie pobytu armii (odbito lub wykupiono zakładników, ale tylko Europejczyków) splądrowany i spalony. W tym czasie zniszczono także największy w Azji Środkowej bazar i nowozbudowany meczet (wzniesiony na chwałę zwycięstwa nad Brytyjczykami). Ale już nikt nie myśli o podboju, armia tym razem wycofuje się przed zima i zabiera ze sobą wszystkie angielskie garnizony. Afgańczycy (właściwie jak zawsze kolorowa mozaika różnych klanów), którzy w międzyczasie zdążyli już zamordować brytyjskiego protegowanego szacha Szuję, ale i przygotować do rozpoczęcia wewnętrznych waśni, znowu są panami w Afganistanie. Efektem końcowym jest powrót na tron Dosta Mohammeda, stosy trupów i zrujnowany kraj.
Potem ta historia powtarza się jeszcze kilkakrotnie – zmieniają się tylko obcokrajowcy. Zawsze jednak scenariusz pisany jest tak samo:
- Problem polityczny – Afganistan staje się „solą w oku” dla któregoś z mocarstw i pojawia się pokusa przejęcia kontroli i ustanowienia zaprzyjaźnionego rządu
- Wprowadzenie wojsk i stosunkowe szybkie zajęcie kraju – Kabul i najważniejsze miasta, osadzenie (lub demokratyczny wybór 🙂 ) lokalnego Króla, Prezydenta lub Rządu popierającego mocarstwo wchodzące do Afganistanu, względny spokój na początku (zadziwiająca łatwość zdobycia całego kraju)
- Potem problemy właściwie nie wiadomo skąd – wzrastająca niechęć do obcych, narastające napięcie, pierwsze starcia, wrogość społeczeństwa (głównie problem kulturowy no i specyficzna niechęć Afgańczyków do jakiejkolwiek formy władzy centralnej)
- Potem już z górki – regularna krwawa partyzantka, akcje odwetowe, pacyfikacja obszarów, ale i coraz większa utrata kontroli na rzecz rebeliantów, koszty militarne i ekonomiczne
- Próba rozwiązania siłowego – zwiększenie ilości wojska, finalne pacyfikacje aby potem przejść do przekazywania kontroli wojskom lokalnym (zwykle nowo tworzonej armii), i wycofywanie się z bałaganu
- Chwilowa zadziwiająca samodzielność stworzonego układu, i potem gwałtowny koniec – przejecie władzy przez opozycję (zwykle krwawą i niszczącą) i powrót do pierwszego problemu – Afganistan znowu wrogi i niestabilny.
Tak samo cofnęli się Anglicy w II wojnie afgańskiej i tak samo skończyło się dla Rosjan (wówczas obywateli Związku Radzieckiego, bo w inwazji uczestniczyli żołnierze wielu republik, szybko zresztą wycofano wyznawców islamu, którzy masowo dezerterowali i potem walczyli właściwie tylko Europejczycy). Notabene ZSRR wprowadził prawie tyle samo żołnierzy co pierwotnie Anglicy (kilkanaście tysięcy) i wydawało się to zupełnie wystarczające. Pomimo przewagi technicznej i helikopterów, nie pomogło (szczytowe zaangażowanie) nawet dwa razy więcej. Stany Zjednoczone i NATO w najcięższej fazie operacji afgańskiej mieli tam około 50 tysięcy żołnierzy. Zawsze było to za mało. Wszyscy robili zresztą też to samo – próbowali koncepcji jednolitej armii afgańskiej – tworzonej wokół rządu centralnego i opłacanej z zewnątrz. Tymczasem Afganistan zawsze rozpadał się na kawałeczki narodowościowe i klanowe. Będąc niepodległy, rząd centralny utrzymywał się za pomocą niewiarygodnie skomplikowanego systemu negocjacji, trybutów, danin i pieniędzy za kontrolę oraz mniej lub bardziej chwiejnych przymierzy (zaraz zrywanych) pomiędzy wszystkimi stronami. Nikt z Europejczyków nie był w stanie tego pojąć i zmierzyć się z problemem „po afgańsku”, zawsze próbowano nagiąć Afganistan do ramek europejskich i kończyło się tak samo.
Dlaczego też historia zawsze się powtarza – odpowiedzi jest kilka i to bardzo prostych.
Geografia – kraj ponad dwa razy większy od Polski, ale mapa fizyczna pokaże cały problem. Te białe i szare góry poniżej to szczyty Hindukuszu (najwyższa góra ma ponad 7200 m), a wszystko co czerwone to powierzchnia o ok. 2000-4000 metrów wysokości. To nie tak jak wyobrażamy sobie w Polsce, że można dojechać wszędzie z dowolnego kierunku – Afganistan w większości to wielkie góry, zagubione kręte doliny i wąskie przesmyki dróg (nielicznych) – więc Europejczyk może przejść tylko niektórymi stałymi trasami. Coś jakby zabudować większość Polski dwa razy wyższymi Tatrami. Ulubiona sceneria walk partyzanckich i koszmar wojskowych – nieprzyjaciel może zaatakować z każdej otaczającej nas góry, pomoc może nadjechać tylko jedną krętą drogą i właściwie nie jest możliwe opanowanie jakiegokolwiek obszaru poza wybranymi punktami w większych miastach.
- Ludność – zwykle górale, bo tylko nieliczne połacie Afganistanu są równinne (a z góralami jak wiadomo często są problemy, bo to ludzie nieustępliwi i dobrze znają teren – co jest ich dużą zaletą), w dużej ilości (ludność ocenia się obecnie na 34 miliony) i z wielką mozaiką narodowościową – większości Pasztunowie (ok. 40%) ale i Tadżycy (25%) , Uzbecy (prawie 10%), a potem i Hazarowie, Turkmeni, Almakowie i kilka innych grup.
- Kultura i zwyczaje – Narodowości różne, ale zjednoczone religią (99,7 % islam) i klanową strukturą społeczeństwa. Afgańczycy żyją we własnych kręgach (narodowych i klanowych), a najlepiej pokazuje to podział administracyjny państwa – 34 prowincje i 398 powiatów, i każda z prowincji i każdy z powiatów to właściwie osobny organizm z nominalnym gubernatorem (rządowym), ale i realnym władcą (klanowym). Władza centralna nigdy nie kontroluje całości (w historii zwykle mówiło się o realnej kontroli 10-20 % państwa), reszta jest rodzajem skomplikowanych układów i negocjacji z lokalnymi przewódcami (którzy zresztą często zmieniają swoje preferencje). Dopóki płaci się lokalnym kacykom i ich armiom to na danym obszarze może (ale nie musi) panować spokój, jeśli jednak chce się wkroczyć z własnymi (obcymi dla tej prowincji czy doliny) wojskami zawsze jest kłopot. Jedno zawsze ich łączy , pomimo oczywistego rozwoju cywilizacyjnego, prasy i telewizji, Afganistan dalej jest bardzo silnie konserwatywny i izolowany kulturowo od cudzoziemców, których zwyczaje oceniane są jako rozwiązłe (w stosunku do kobiet) i nieuczciwe (w afgańskim rozumieniu – Europejczycy nie mogą zrozumieć, które z przymierzy, traktatów czy umów można po afgańsku zerwać, a które będą obowiązywać do śmierci). Narody i klany Afganistanu zawsze więc kłócą się pomiędzy sobą zażarcie, aby jednak finalnie jednoczyć się w obliczu przybycia obcokrajowców, a potem znowu pokłócić się wewnętrznie i rozpocząć lokalne waśnie.
- Pieniądze – w Afganistanie zawsze się znajdą – przynajmniej w wystarczającej ilości żeby kupić broń. Kiedyś szlak karawan kupieckich i największy azjatycki bazar, teraz wielkie makowe i haszyszowe pola (a jest i szereg wojskowych lotnisk do transportu dla odbiorców zagranicznych) oraz zawsze obecna pomoc z funduszy islamskich państw. Pieniądze zamienione na nowoczesną broń, szlaki dostaw (zwykle przez niemożliwe do kontroli, niebotyczne góry na granicy z Pakistanem) i bitni górale zawsze chętni do szybkiego zapoznania się z nowym uzbrojeniem (przykładowo – szybka adaptacja do używania przeciwlotniczych rakiet Stringer w wojnie z Rosjanami, która prawie całkowicie oczyściła niebo z radzieckich helikopterów) – mieszanka gwarantująca wielkie problemy.
„Nasze zawieszenie broni się skończyło, afgańskie siły obrony i bezpieczeństwa mają rozkaz wznowienia operacji militarnej” –warto jeszcze raz przeczytać, bo te słowa afgańskiego Prezydenta (popierającego państwa Zachodu) brzmią bardzo złowieszczo. W praktyce nastąpiło fiasko próby quasi pokojowego rozwiązania tlącego się z różna mocą, prawie 20-letniego ostatniego konfliktu (a łącząc z inwazją rosyjską prawie 30-letniego). Afganistan nie zna już czasów pokoju. Próba „udomowienia” części umiarkowanych Talibów (czy też innych rebeliantów, lokalnych filii ISIS czy też narodowościowych i klanowych armii) jak widać spaliła na panewce, a ilość nowych zamachów (w tym roku już kilkaset ofiar) rośnie zastraszająco. Rząd desperacko ogłosił zawieszenie broni w czerwcu z okazji muzułmańskiego święta Eid a-Fitr, ale wszystko już wróciło do normy. Do Afganistanu przerzucane są pośpiesznie nowe kontyngenty amerykańskie – Prezydent Trump podpisał zgodę na dodatkowe 5 tysięcy żołnierzy i doradców. Wydaje się, że bez bardziej bezpośredniego zaangażowania wojsk NATO (a dziś jest ich ok. kilkanaście tysięcy) , obecny rząd się nie utrzyma, bo pomimo z mozołem budowanej wielkiej armii afgańskiej i rzeszy doradców oraz rzeki pieniędzy pompowanych z Zachodu, obszar kontroli Kabulu radykalnie się zmniejsza (ocenia się, że tylko ok. 10 % prowincji jest spokojnych bez mniejszej lub większej utraty kontroli na rzecz Talibów – co można czytać realnie, że tylko nieliczne płaskie tereny są w miarę bezpieczne, a wszędzie indziej trwa mniej lub bardziej otwarta wojna lub chwilowy spokój okupiony łapówkami). Afganistan przypomni się więc Europie wkrótce, pewnie dość mocno już w tym roku, a z eksplozją nienawiści i eskalacją walk od wiosny 2019. To będą informacje o walkach i ofiarach, ale też i nowe rzesze uchodźców (dziś jest ich około 4-5 milionów w ościennych państwach) na pewno szturmujących granice Europy. Właśnie jednego można być pewnym – Afganistan nie da o sobie zapomnieć dopóki choć jeden uzbrojony obcokrajowiec będzie maszerował po jego górskich drogach.
Bardzo ciekawe przekrojowe podsumowanie i ubranie problemu w ramki.