San Francisco jest zupełnie inne od wszystkich amerykańskich miast, a mimo to potrafi znaleźć swoją drogę .

Jeśli ktoś był wiele razy w amerykańskich miastach … będzie zaskoczony jak ja , gry pierwszy raz wyląduje w San Francisco. Tu wszystko jest inaczej.  Miasto wciśnięte w niewielki kawałek lądu otoczony z trzech stron zatoką, z jednej strony przypomina najlepsze europejskie lub nowojorskie  wzorce z gęstą siatką prostopadle skrzyżowanych ulic, kawiarniami, zgiełkiem, małymi i dużymi sklepami i tłumem na ulicach, z drugiej zaś zadziwiająco położone jest na 42 lub 49 (nawet sami mieszkańcy tu nie są zgodni) małych i większych wzgórzach, wśród których niektóre są naprawdę solidne. Nic nie jest płaskie, a przejście większego kawałka to po kolei alpinistyczne podchody na stronnych stokach i zaraz zbieganie po stromym zejściu. Mały, wydawało by się kawałek na mapie, jeśli chciałoby się dojść do Chinatown, okazuje się niezłym spacerem gdzie trzeba szturmować Russian Hills (był tam kiedyś cmentarz rosyjskich marynarzy zmarłych na szkorbut) a potem zbiec w dół uważając żeby nie zjechać kilkadziesiąt metrów. Transport publiczny jest zagadkowy, jeżdżenie taksówkami rzeczywiście jak w najlepszych amerykańskich filmach gdzie wyskakuje się na górkach i spada na 4 koła do tego unikatowe tramwaje ciągnięte na linie, obsługiwane przez magicznego maszynistę pociągającego za dziwne żelazne wajchy pomiędzy zębatymi kołami.  Kolejka , którą wszyscy widzieli w filmach (m.in. Detektyw Monk) , gdzie ludzie mogą stać na stopniach trzymając się poręczy, kosztuje 6 $ za przejazd dowolnej odległości co może wydawać się zdzierstwem na początku a potem nawet bardzo umiarkowaną ceną jeśli pokona się kilka górek. To zresztą wynalazek który uratował życie wielu  koniom. W czasach, kiedy nie było jeszcze samochodów,  transport publiczny ciągnęły ci czworonożni przyjaciele, a w San Francisco niestety było mnóstwo makabrycznych wypadków, złamanych końskich nóg i zjazdów wagonów. Skutkowało to koniecznością budowy zygzakowatych ulic pod górę– koń mógł odpocząć, a jak spadał wagon to nie rozpędzał się do samego dołu. Po wynalezieniu kolejki na linę, a potem samochodu, ulice wyprostowano, konie zwolniono, ale tramwaj dalej jest fajną atrakcją turystyczną.

San Francisco jest inne , latem należy zabrać tam ciepłą kurtkę i jednocześnie krótkie szorty. Zestaw klimatyczny jest naprawdę unikatowy, w otoczeniu jest  woda, górzyste położenie nad poziom  (wietrznie) i zlokalizowane w Kalifornii (kilkadziesiąt kilometrów w ląd jest równo 30-40 C, co daje zadziwiającą mieszankę pogodową. Ciepłe masy powietrza parujące nad ocean, dają  wielkie i częste mgły lub cokolwiek przenikliwie chłodne wiatry uzupełniane przez zimne oceaniczne prądy. Z tego powodu klimat jest generalnie łagodny – nigdy nie jest za gorąco, w zimie nie za zimno (nigdy poniżej 10-15 C), ale zdarza się (jak mnie) w lecie marznąć w marynarce bo akurat z uwagi na wiaterek był dobry moment na kurtkę.

San Francisco jest inne niż cokolwiek, bo stanowi wielki tygiel mieszkańców przy którym Nowy Jork wydaje się monolitem. Biali, Azjaci – głównie chińscy i japońscy , Latynosi miejscowi i cała Ameryka Południowa, Afro-Amerykanie swojscy i importowani z Afryki, do tego Mongołowie, Rosjanie, Czesi i jeszcze pewnie kilkadziesiąt  innych krajów pochodzenia (prawie brak Polaków lub mikroskopijnie mało w tej mozaice). Wielka community gejowska i odmiennych orientacji – szacuje się, że prawie 30 % męskiej populacji San Francisco gustuje w wewnętrznych związkach – to wszystko wymusza konieczność maksymalnej tolerancji i szanowania własnych upodobań. Inaczej się nie da, bo różnorodność ras, kultur, orientacji, zawodów i aspiracji jest nieprawdopodobna , a mimo to całość działa w harmonii i rozwija się bez problemów.

San Francisco jest inne politycznie – tu dla odmiany monolit wyborców Partii Demokratycznej (prawie 85 % zawsze dla niej) wobec czego kampanie są dość leniwe bo obie partie wiedzą, że tu nie ma co kierować jakichkolwiek funduszy. To też miejsce zmian całej ameryki po dość smutnych latach 50-tych, potem w kierunku bitników (Kerouac) i  dzieci kwiatów oraz całego rozwoju duchowego i innego niż tradycyjnie.

Przy takim natężeniu inności – okazuje się, że San Francisco zawsze ma szczęście do nowych trendów rozwoju ekonomicznego lub też paradoksalnie przez swoją inność – samo je tworzy. Zaraz po przyłączeniu Kalifornii do Stanów nastąpił gwałtowny rozwój przez handel i napływ nowych mieszkańców. Potem budowa Kanału Panamskiego przyniosła ożywienie handlu i finansów, a rozwój miasta nie zahamowało nawet katastrofalne trzęsienie ziemi (i pożar) na początku wieku. San Francisco podniosło się z ruin (połowa miasta) jeszcze lepsze, a zaraz przyszła wojna, która paradoksalnie dała nowe inwestycje i wielki sektor finansowy. Po wojnie dalej skoki od jednego nowego trendu do drugiego, a lata 70-te to kalifornijskie wina (Napa Valley i teraz Sonoma) szturmujące światowe rynki i początek …. Doliny Krzemowej, a wiec najnowszych informatycznych technologii. Najpierw Xerox, teraz Oracle, Google, Yahoo i wiele innych to sztandarowe korporacje w okolicach przynoszące wielkie zarobki dla wielkich bossów, bardzo przyzwoite dla developerów i inżynierów i …wzrost cen na domy w mieście, na które nie stać wielu normalnych mieszkańców żyjących z obsługi ruchu turystycznego, a nie softwaru –w rezultacie coś w rodzaju klockowatej szopy z jedną sypialnią, ale dobrym położeniem i widokiem, jest nie do dostania za poniżej 1 mln $.

I jeszcze most Golden Gate. Wygląda imponująco, choć jak się stoi przy nim, to  naprawdę widać, że jest mniejszy niż na zdjęciach – choć i tak lina ma około metra średnicy. Jak budowano – zaraz po Wielkim Kryzysie – było dużo kontrowersji, czy coś takiego dziwnego na linkach może zadziałać, bo wszyscy byli przyzwyczajeni do podpór, stabilności I “twardych” fundamentów. Na szczęście główny budowniczy (Strauss) wiedział swoje, a most udowodnił to praktycznie podczas wielkiego huraganu, kiedy wiało ponad 150 km/h, jezdnie bujały się na linkach i reagowały elastycznymi kawałkami z których jest poskładany z odchyleniami ponad 2 metry, ale finalnie okazało się, że wyszedł zupełnie nietknięty – co byłoby trudne dla jakiejkolwiek innej konstrukcji. Most jest też miejscem najczęściej wybieranym przez samobójców (władze nawet zrezygnowały z podawania statystyk żeby nie zachęcać, ale wiadomo ze kilka tysięcy) przez moment chciano nawet założyć specjalne ochronne siatki. Mieszkańcy San Francisco odrzucili w referendum ten projekt – po pierwsze most nie wyglądał by już tak pięknie, a po drugie w swoim zawsze tolerancyjnym nastawieniu chyba słusznie sadzą, że jeśli ktoś chce naprawdę ze sobą skończyć to żadne siatki ani ustawowe regulacje mu nie przeszkodzą.

San Francisco trzyma się więc mocno. Jak zawsze inne, „soft – miękkie” i wymykające się jakimkolwiek regulacjom, żyje po swojemu – ale jednocześnie zawsze jest z przodu. Może właśnie w różnorodności, miękkości, tolerancji dla innych i niekonwencjonalnemu myśleniu – potem cały świat czerpie z pomysłów Kalifornii. Przydałoby się część pomysłów pożyczyć. Z uprawą wina może być kłopot (temperatura), ale mamy przecież bardzo podobne drogi (dziurawe są strasznie w San Francisco) więc już bliżej , a tam im jakoś to nie przeszkadza. Może więc …polska Dolina Krzemowa ?

Zostaw komentarz:

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *