Przeczytałem ostatnio artykuł o postępach neuro-informatyki – bo to tak chyba trzeba nazwać i koncepcjach nieśmiertelności człowieka. Według Raymonda Kurzweila – amerykańskiego futurologa, pisarza, ale i biznesmena – niedługo  (ok 2035) postęp techniczny zapewni możliwość przenoszenia ludzkiej świadomości na nośniki cyfrowe (lub jakieś inne futurologiczne) co w pewien sposób uniezależni nas od słabości naszego ciała. Daje to możliwość swego rodzaju nieśmiertelności bo ten cyfrowy imprint świadomości można  by dowolnie kopiować do kolejnych – na przykład sklonowanych naszych biologicznych wcieleń. Kuzweil jest dość ciekawą osobą , bo robił też coś innego poza swoimi zadziwiająco trafnymi jak na futurologa przewidywaniami (m.in. globalna sieć komputerowa – co teraz wydaje się oczywistością, a koło roku 1980 czymś w rodzaju latającego samochodu z automatycznym pilotem – co notabene znów będzie oczywiste za lat kilka). Był on pionierem rozpoznawania mowy i pisma (OCR), tworzył firmy i oprogramowanie, które jako jedne z pierwszych dawały takie komercyjne możliwości, a następnie zajął się syntezatorami mowy i muzyki. Kurzweil to właśnie twórca firm Kurzweil Music Systems i pierwszych na świecie syntezatorów dźwięku o jakości , kiedy profesjonalni muzycy nie byli w stanie odróżnić czy dźwięk pochodzi z jego urządzenia czy też z prawdziwego fortepianu. Może należałoby się w takim razie zająć też na serio jego przepowiednią o nieśmiertelności i prawidłowo do tego przygotować.  W każdym razie Kuzweil teraz propaguje witaminy i zielona herbatę i jako niesłychanie witalny mężczyzna w sile wieku (ma 65 lat) pewnie pragnie doczekać możliwości osiągniecia nieśmiertelności.

W ogóle, obecny postęp technologii informatycznych robi kolejny krok zanurzając się w filmowe science-fiction, a nasze stare rozumienie komputera, monitora, klawiatury i poczciwej myszki za chwile ucieknie do lamusa. Coraz bardziej staje się naturalne wykorzystanie interfejsów dotykowych (wszystkie mobilne urządzenia) a za moment wejdzie sterowanie ruchem tak popularne we wszystkich konsolach do grania. O krok od pełnego rozpoznawania mowy i tłumaczenia w trybie on-line (bo na piśmie Google tłumacz coraz lepszy) co może przynieść tragedie finansową dla wszystkich szkół językowych, bo zamiast lat potu nad książkami i z lektorem, będzie można kupić gustowne kolczyko-słuchawki i rozmawiać w każdym języku świata. Pojawiły się już okulary z wbudowanym komputerem – a właściwie aplikacjami z nawigacją, telefonem, rozpoznawaniem twarzy i virtual reality – jakie możliwości dla reality –show – już widzę ochotników którzy przez 24 na dobę będą puszczać w TV i w sieć obrazy ze swoich oczu – widoki na ulicy, w kinie, restauracji, biurze, ale i w klozecie.  Rano w radiu słyszałem o nowym patencie Nokii – rodzaj specjalnego tuszu którym możemy zrobić sobie tatuaż na ręku, a wtedy o tym czy nasz telefon dzwoni będziemy wiedzieli jego wibracjami – to też niezłe. Informatyka stapia się z naszym światem codziennym, wchodzi do kuchni, lodówki i sypialni, za moment też pod skórę i do mózgu, aż spełnią się też proroctwa świata maszyn – tylko że my sami nimi będziemy na własne życzenie.

Jeśli patrzeć na te możliwości IT i nieśmiertelności warto też sięgnąć po dawne opowiadania sci-fi i czy ktoś już tego problemu nie rozwiązał. Przypominają mi się dwa, z czasów kiedy jeszcze fantastyka naukowa poruszała jakieś problemy, a nie tworzyła tylko kolejne kopie Gwiezdnych Wojen. Bob Shaw – irlandzki pisarz napisał kiedyś opowiadanie (polskie tłumaczenie) „Milion nowych dni” – gdzie pojawia się świat, w którym już odkryto nieśmiertelność. Za pomocą specyficznego zastrzyku, możliwe staje się całkowite zatrzymanie objawów starzenia i oczywiście zastopowanie upływu lat. Koszt jest jednak ogromny. Po pierwsze dla mężczyzn (w tym opowiadaniu i tylko dla nich) wiąże się to z całkowitym upadkiem libido i sprawności seksualnej – co samo w sobie stawia pytanie czy warto tak dalej żyć. Drugie jest bardziej filozoficzne – w powieści Shawa (i tu pewnie miał rację), wynalazek nieśmiertelności całkowicie blokuje postęp techniczny i jakiekolwiek zmiany. W świecie gdzie możemy żyć wiecznie, a jedynie stracić to (życie) w wypadku lub katastrofie, cała ludzkość nieodwołalnie zwija się w kokonie stabilizacji, bezpieczeństwa. Usuwane są jakiekolwiek niebezpieczne zawody lub działania przynoszące choć cień niebezpieczeństwa, ludzie nie podejmują wyzwań ograniczając się do chronienia kruchego „dziś”, które ma trwać milion nowych dni. W innym opowiadaniu, którego autora niestety nie pomnę, mamy z kolei robota, który desperacko próbuje stać się człowiekiem – na skutek pomyłki o miliardowej skali prawdopodobieństwa, jest obdarzony czymś w stylu samoświadomości i chęci doskonalenia. Pomijając sam plot skaczę do końca opowiadania, gdzie bohater zostaje przyjęty do grona ludzi po nieodwracalnym uszkodzeniu swoich elektronicznych obwodów mózgowych, które od tej chwili będą zanikać jak w normalnym biologicznie, starzejącym się mózgu. I pamiętając te opowiadania, chyba jednak cieszę się, że pomimo tysiąca elektronicznych gadżetów, które przyjmę z entuzjazmem, to pewnie nie doczekam już elektronicznej nieśmiertelności. Bo w sumie jak się zastanowić  … czy coś warte jest milion nowych dni jeśli w ogóle się nie kończą ?

Jeden komentarz do “Milion nowych dni …..czy warto z nich skorzystać …”

Zostaw komentarz:

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *