Codziennie nasze życie to ciągła walka z irytującą rzeczywistością. Postanowiłem głębiej się nad tym zastanowić i znaleźć dokładnie przyczyny.  Na razie zestaw rzeczy irytujących (i rodzaj listy przebojów – można zgłaszać własne typy!). Dla odmiany w kolejnych odcinkach może nie 10, ale 5 rzeczy, które zadziwiająco działają i są OK.

Każdy oczywiście ma swoje „irytujące typy” więc poniżej zestawienie bardzo subiektywne…

  1. Upadek polskiej muzyki… To może oczywiście być starość, ale chyba coś jednak jest nie tak z całą nowoczesną muzyką (skoro moja córka zna i czasami słucha dokładnie tego samego co ja). Ostatnie lata to żenujący okres banału i „jednorazowych przebojów” wobec czego słuchanie radia w samochodzie staje się powtarzalną procedurą skakania po stacjach, a i tak nie ma nic nad czym warto się zatrzymać. Warto też zwrócić uwagę na rosnący podział „męsko-damski” w muzyce co pokazuje jednak, że uczuciowo odbieramy niektóre wydarzenia inaczej. W dziedzinie wokalistek mamy na początek szeroki zestaw „nowych imion”, bo jak śpiewa to śpiewa Nikola/Jula/Julka/Margerita/Marcelina/Natali/Paula/Pola/ …itp. dźwięczne imiona i trudny do odróżnienia prawie zawsze ten sam głos (i melodia). Taka sama jest też akcja piosenki i podejmowane problemy – zawsze lądujemy w stosunki męsko-damskie z poziomu filozoficzno-melancholijnego, bo jest i miłość, ale która właśnie odeszła albo zaraz odejdzie i związek, w którym męski partner nie rozumie niczego (my też nie rozumiemy o co bohaterce chodziło), ale wiadomo, że będzie kryzys i rozstanie. Końcowe zwrotki skupiają się na retorycznych pytaniach czy tak musiało być i właściwie dlaczego i jak teraz będziemy żyć w stanie wolnym, wspominając poprzednie uniesienia. Z kolei mężczyźni śpiewają piosenki rzadziej, jeśli już to dominują w stacjach preferujących gatunek, który w nazwie zawiera „disko” (pisane przez k) i konotację do naszego obszaru geograficznego. Nazwa zespołu (bo to zawsze większa grupa) musi mieć jakieś X w środku lub na końcu i chętnie jest obcojęzyczna, ale też pisana „po polsku”. Tutaj zawartość jest charakterystyczna i powtarzalna do bólu, ale ma więcej elementów tzw. „akcji”. Całość zdarzeń zawiera się bowiem w ciągu kilku godzin i toczy zawsze w klubie rozrywkowym, porą nocną, a w sensie ogólnym dotyczy działań mężczyzny, który właśnie zauroczył się skąpo odzianą, długowłosą i wyginająca się tanecznie dziewczyną. Całość rozważań mężczyzny jest znacznie bardziej praktyczna niż w „kobiecych” piosenkach i koncentruje się wokół działań, które w anglosaskich filmach dla młodzieży nazywa się „dotarciem do czwartej bazy”, a niezbędnymi rekwizytami jest wlewanie w wybrankę dużej porcji kolorowych drinków i pokazywanie wypchanego portfela. Dzisiejsza muzyka pokazuje więc w pigułce cały dualistyczny problem, nad którym  zastanawiały się latami rzesze psychologów i filozofów – czyli, że kobiety w sferze uczuciowej nastawione są długoterminowo, wysokopoziomowo i po części masochistycznie (szukając nieuniknionych problemów i nieuniknionego końca), a mężczyźni prosto jak drut, hedonistycznie, przez najbliższe pół godziny i przy całkowitym wyłączeniu myślenia, bo inny sposób krążenia krwi blokuje jak widać postrzeganie uczuć wyższych. Przy takiej rozbieżności należy się dziwić, że w ogóle jeszcze dochodzi do reprodukcji gatunku, no może wszystko jednak dzięki tym wysokoprocentowym, kolorowym drinkom w wysokich kieliszkach.

 

9,8 – Banki jakoś zawsze będą cię skubać … Bank zawsze Twoim największym przyjacielem i zawsze zadba o Twoje środki. Często kusi obsługą Premium i wybranymi kontami wraz z całkowicie zerowymi opłatami. życie zawsze weryfikuje optymistyczne założenia – na koniec (być może z uwagi na ciężkie bankowe czasy)  – skubanie klienta zawsze jest i będzie w cenie. Podejście jest typowe i jak często występujące na tej liście – promocja jest ograniczona w czasie (i zwykle służy do pokazania reklamy na afiszach), a opłaty pewne jak podatki. Ostatnio moim hitem irytacji są rozliczenia międzywalutowe – tzw. karty wielowalutowe potrafią w magiczny sposób przejść w jednowalutowe (z bankowym kursem konwersji) – więc trzeba być czujnym jak ważka. Wymiana walut w bankach zawsze jest czułym punktem (dla klienta) i nawet jak pojawiają się Kantory (na początek oczywiście bardzo atrakcyjne) to dziś już spread szeroki jak Wisła. To, że od czasu do czasu (nawet częściej) pojawiają się też kolejne opłaty, skubnięcia, zmiana parametrów konta i inne „płatne” usługi. Obecnie oczywiście można je śledzić na comiesięcznym zestawieniu opłat – tu regulacje wreszcie zadziałały, ale też te pliki w poczcie są źródłem comiesięcznej frustracji. Na koniec oczywista sprawa – mamy konta wspólne z żoną, ale pewne usługi są bezpłatne dla jednego współmałżonka a dla drugiego już nie.  Wiemy jednak, że bankowe czasy są trudne i część tych problemów musimy przyjąć na siebie.

 

7 – Smog w okolicach Konstancina … Mieszkam przy granicy tego uroczego podwarszawskiego uzdrowiska i chętnie przechadzam się w okolicach malowniczej tężni (i w niej samej) co nie zmienia faktu, że powietrze tutaj to jedno z najbardziej smogowych w okolicach Warszawy. Wyniki samych pomiarów można znaleźć na odpowiednich stronach on-line i załamać się za każdym razem kiedy spada temperatura i rośnie lawinowo spalanie niskiej jakości węgla (z dodatkiem śmieci) we wszystkich okolicznych wioskach jak i samym Konstancinie.  To modelowy problem Polski 2021  – niska emisja zabija obszary teoretycznie uznawane za wiejskie lub podmiejskie – teoretycznie zielono, a powietrze gorsze niż w centrum miasta. Całe obszary pomiędzy Konstancinem a Wisłą (a także w inne strony) to typowe domowe piece (czyli żadnej kontroli emisji plus spalanie plastiku), poprzeplatane jeszcze dodatkowo punktami ze składnicami śmieci (i od czasu do czasu jakimś pożarem) lub ewentualnie zagadkowymi punktami przemysłowymi, które oczywiście spełniają wszystkie normy (i zapowiedziane kontrole), a powietrze śmierdzi niesłychanie jak akurat tak układa się róża wiatrów. Tak jak większość okolicznych mieszkańców mam problemy oddechowe i wiecznie zawalony nos (zimą) co w końcu jest jakąś koncepcją, bo wtedy częściej należy udać się do tężni, która akurat tutaj optymalnie leczy problemy oddechowe i … nerwowe.

 

6,5 –   Uszczęśliwianie na siłę w telefonii komórkowej …. Kiedyś (w dawnych , dawnych czasach) firmy dbały o klientów i premiowana była lojalność, przywiązanie i wierność marce – po której oczywiście zawsze można było oczekiwać jak najlepszych dla klientów ofert i rozwiązań. To było chyba gdzieś przed kilkoma wielkimi wojnami a na pewno nie jest aktualne w obecnym wieku – tu reguły są zupełnie inne – ważne jest schwycić, przywiązać i ogolić.

Kończy mi się kolejny okres umowy i akurat o tym mój dostawca telekomunikacyjny już pamięta i dzwoni,  że jest nowa promocyjna oferta.  Zwykle tylko dzwonią i jakoś nikt nie ma dokładnie napisane na kartce albo na ekranie komputera, ale oczywiście promocja to jest tylko dla nowych (nawet kilka zestawów promocji), a dla starych klientów promocyjnie wyższe ceny niż poprzednio. Na pytanie dlaczego tak jest (jakieś wewnętrze poczucie sprawiedliwości się odzywa – gdzie jakiś bonus za 20 lat na tym samym numerze i firmie) i oczywiście gotowa odpowiedź, że to poprzednie była promocja (a teraz już nie jest) i są nowe rozwiązania techniczne i teraz np. 5G, że jest to nowa opcja (tak jakby mogli oferować coś bez tego w przyszłości). Finał jest taki, że jest fajnie i oczywiście nowa specjalnie przygotowana umowa jest kilkanaście złotych droższa niż dla „klienta z ulicy” – ale w końcu ja już jestem złowiony, a tamten nowy do golenia.

Kolejne drobne skubania i pułapki w umowie to lista, fantastycznych darmowych usług (których nikt nie potrzebuje), ale które są darmowe tylko na miesiąc lub dwa a potem automatycznie włącza się naliczanie opłat. Nawet sam Pan sprzedawca z tej firmy jest zażenowany, bo i zaznacza dokładnie markerem pod jakim numerem można to odwołać, bo wali Cię jakiś czasoumilacz i inne na siłę wepchnięte promocje (z których nie można zrezygnować od razu !!). Kwintesencja żałosnego podejścia do konsumenta czyli może da się ogolić go na 5 do 15 zeta miesięcznie jak się frajer zapomni. Pewnie się da jak się zapomnę – dziękuję za ogólne podejście, że jestem frajerem i to moja frajerska wina, że cały czas korzystam z jednego dostawcy a nie skaczę od „nowej promocji” do drugiej.

 

4 – Nie-reklamy na Instagramie … (jeden z punktów zapożyczyłem – to skopiowane od mojej znajomej, bo ja na razie słabo instagramowy) – „Na moim Instagramie wcale nie ma rzeszy osób, które obserwuje. Nie jestem typem śledzącym kilkaset czy tysiące kont. Postanowiłam,  że ludzie, których zawodu czy zajęcia nie jestem w stanie dookreślić – ni to aktorka, ni to prezenterka, ni to piosenkarka, ni to matka, ni to żona, ni to wags… albo wręcz przeciwnie wszystkie powyższe pasują do profilu- nie będą w kręgu interesujących mnie postaci i już jakiś czas zrobiłam selekcję. Ale co to? Nagle trenerka, z którą kiedyś wyciskałam siódme poty na siłowni (wtedy jeszcze jakby z mniej pełnymi ustami i biustem) na instastory wychwala odchudzające herbatki każdy filmik kończąc „Kochane, pamiętajcie, że na hasło „paulina 183645” dostaniecie aż 3 procent zniżki!!!,  a przy zamówieniu 10 herbatek w tym jednej meeeega przeczyszczającej dostaniecie aż 5% rabatu” No szok- promocja życia! Przeczyścić się oszczędzając jakieś 8,67 zł 😊 Prawie kupuje, ale nie… scroluje dalej… mój daleki znajomy który codziennie robił zdjęcia obiadu i zawsze oznaczał produkty z których ów obiad wykonał opowiada o tej samej przeczyszczającej herbatce, tylko rabat mniejszy bo i followersów jakby mniej. Może więc przeczyszczę się innym razem.” W ogóle nie wiedziałem, że tam są takie odjazdy – nie ukrywam, że osobiście mnie to zachęciło i za chwilę wskoczę na Insta na małe zakupy… Tylko mam problem z numerem 3 poniżej…

 

 3- Sztuczna inteligencja na stronach internetowych. SI to przyszłość i za chwilę SkyNet jak z Terminatora opanuje nasz świat.  Tylko zanim to się stanie większość z nas dostanie nerwicy od sztucznej inteligencji wspomagającej nasze preferencje zakupowe. Wszystkie portale powoli zawężają przestrzeń informacyjną i a tu z lewej, a tu z prawej, z góry i dołu i w środku pakują reklamy – ale reklamy „profilowane” przez SI. Jak na razie działa to głównie w ten sposób, że specjalne narzędzia informatyczne analizują historię moich działań przeglądarkowych i za chwilę podsuwają najbardziej pasujące reklamy na strony, które właśnie czytam. Problem, że (jako nie do końca dostosowany do obecnych czasów) – kupuje rzeczy szybko i zdecydowanie, a więc dostaje reklamy… już po fakcie. Kupiłem teściowej blender – a teraz nie mogę przeczytać żadnej wiadomości politycznej bez obrazka kilkunastu śmigających blenderów. Po pierwszej fazie mrozów, kupiłem wielką puchową kurtkę (to był akurat wspaniały pomysł), ale mam ich teraz różnokolorowe rzędy jak tylko odpalę jakakolwiek stronę.  Dzięki mojemu kotu – przewijają się cały czas paski z reklamami karmy. SI działa ale… pokazuje swoją właściwą naturę. Machine learning oparte jest na danych historycznych i wszystkie modele SI na początek muszą łapać korelację z poprzednich działań i tego co było  – więc chce kupić telewizor – to mam reklamę blendera, szukam nowych spodni – a proponuje mi kurtkę, może jakiś wynos egzotycznego jedzenia na romantyczną kolację, a tu sucha i mokra karma dla kota.  To już niech ten SkyNet nadchodzi…

 

2 – Śmieci i jak ma się za to zabrać urząd to będzie lepiej… Od kilku lat działa wielka „ustawa śmieciowa”. Miało to przeciwdziałać patologii, kontrolować rynek i sprawić żeby było czysto i tanio. Cały problem z wyborem firm odbierających odpady wziął na siebie samorząd lokalny (dostał w ustawie rządowej) i płaci się do Urzędu i będzie ładnie, transparentnie i dobrze dla nas wszystkich. Chcieliśmy dobrze wyszło jak zawsze – oczywiście na początek, powstały głównie departamenty ds. zarzadzania Odpadami (bynajmniej nie śmieciami, bo kto by chciał pracować w Departamencie Śmieci) i deklaracja „śmieciowa” – gdzie trzeba napisać co roku ile osób mieszka pod danym adresem.  I oczywiście jak zawsze – ceny podskoczyły już chyba 250% od pierwszej opłaty i trzeba wysyłać cały czas pisma do Urzędu i oni z kolei przysyłają kolejne podwyżki z prędkością zmian pór roku, i oczywiście nie da się połapać czy zapłaciło się coś dobrze czy jest niedopłata, ale dostaje się potem kolejne wielkie pismo (urzędowym językiem), że jakieś rozliczenia i można wysłać do tego jakieś zażalenie (ale za to nie ma numeru telefonu żeby po prostu wyjaśnić), a jak moja żona wysłała to zażalenie, że przecież płacimy co miesiąc (bo żadnej innej procedury nie przewidzieli) to z kolei dostaliśmy 4 stronnicowe pismo (bo w departamentach odpadów na pewno pracują prawnicy i to kilku), że wszystko jest w porządku (u nich), a oni sobie księgują opłaty zgodnie z procedurą (tzn.  będą wiedzieć o stanie opłat po pierwszym kwartale może), a właściwie to wina klienta, że nie widzi tych podwyżek, bo oni je wprowadzili i wysłali (gdzieś).  Efekt więc jak zawsze – jak państwo postanowi wszystko skontrolować i zorganizować to będzie kilka razy drożej, śmieci nie zawsze odbiorą (na początku roku jest zawsze bałagan kto odbiera i kiedy, teraz przynajmniej był mróz i te 21 dni do pierwszej smieciarki na osiedlu przeżyliśmy), a jak masz pretensje do urzędu to nasi prawnicy mają zawsze dużo czasu na wysłanie niezrozumiałych pism. Oczywiście rozwiązaniem (jakie stosujemy) jest dodatkowa umowa z firmą odbierającą śmieci czyli kombinacja państwowo-prywatnych usług, z których prywatne działają natychmiast a państwowe… też działają ale jakoś inaczej.

 

Mój numer 1 – Dzwonienie z kablówki z ofertą  …. Pewnie przeżył to każdy, ale mam wrażenie, że to ja jestem jakimś numerem 1 w systemach CRM telewizji kablowej. Moja umowa kończy się w maju – a już od środka stycznia – bez przerwy odbieram telefony z promocją i przedłużeniem umowy. Oczywiście promocja nie jest promocją (bo ta tylko dla nowych klientów, a dla starych jest gorsza cena) a informacja o „specjalnie dedykowanej ofercie” nie jest możliwa na piśmie ani mailowo. Takie życie – w XXI wieku – dają ofertę tylko na telefon. I tak telefon dzwoni – zwykle na początek pomiędzy 9 a 15 (jak wiadomo każdy w pracy marzy tylko żeby rozmawiać z call center, który miło i po imieniu namawia na ofertę), a potem jak się mówi” „pracuje” – jedzie w godzinach popołudniowych i wieczornych. Jeśli nie masz czasu – nie ma problemu – zadzwonią i w sobotę. Jeśli nie chce się już tej oferty (w końcu jest Netflix i mnóstwo innych opcji) – nieważne – dzwonią i tak, nawet jeśli mówisz, że rezygnujesz. Zablokowanie numeru z call center – działa tak na kilka dni – za chwilę dzwonią z drugiego numeru i tak dalej. Nawet jak już minie termin i nie przedłużasz umowy – i tak wiesz, że telefon zadzwoni. Na koniec czujesz się jak zaszczuta zwierzyna i boisz się patrzeć na telefon. Oczywiście nie jest winą chłopaków i dziewczyn, którzy muszą dzwonić (to pewnie niezbyt opłacalna praca), ale samego sztabu marketingowców, prawników i szefów danej firmy, która woli zamęczyć klientów telefonami (w końcu się poddajesz i przedłużasz) niż dać normalnie ofertę na maila i coś ze słowem pisanym co można przeczytać. W końcu chodzi o telewizję… I nie wszyscy muszą umieć czytać, a telefon (po kolejnym sygnale) wreszcie odbierze każdy.

Pozdrawiam serdecznie – w końcu podobno nic tak nie pomaga na stres jak historie innych osób, które się denerwują.

Jeden komentarz do “10 najbardziej irytujących rzeczy (według mnie)…”

  1. Cała kultura się skundliła, nie tylko muzyka. Gdzie jest polski film? Co wartościowego wydaliśmy w poprzedniej dekadzie ?

Zostaw komentarz:

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *