Kiedyś dziennikarzom chodziło o przekazanie informacji. Podstawową formą komunikacji była prasa, a w niej najistotniejszy był tytuł. Musiał od razu informować i w jak najbardziej skondensowanej formie oddać prawdziwy przekaz informacji.  The New York Times tylko raz użył na pierwszej stronie czcionki zwanej „drewnem”  (to gigantyczny największy rozmiar) kiedy po 7 grudnia 1941 na pierwszej stronie było tylko jedno słowo „WAR”.  Tradycyjne dziennikarstwo opierało się na tzw. „Five W” – (who, what, when, where, why, and also how) a tytuł miał w prosty sposób przyciągać bezpośredniością przekazu i od razu skokiem do kwintesencji informacji (jak „Livingstone odnaleziony” – po słynnym spotkaniu Stanleya (podróżnik wtedy wysłany jako korespondent The New York Herald  aby poszukiwać zaginionego badacza Afryki w 1871 roku).

Dzisiaj jest  zupełnie inaczej. Transfer informacji jest powszechny, szybki i niemal darmowy. Jesteśmy też zalani informacjami – gazetami, kanałami telewizyjnymi czy portalami. Problemem staje się więc nie samo przekazanie informacji, a raczej zaciekawienie czytelnika i sprawienie aby zatrzymał się na dłużej. W Internecie daje się to mierzyć w jeden sposób – klikiem. O ilości zainteresowanych świadczy (nie jak kiedyś liczba sprzedanych gazet) ale ilość wejść na daną stronę – czyli naciśnięcie hyperlinku – a to już potem bezpośrednio przekłada się na możliwości wpływów z reklam. Nic wiec dziwnego że dziś walka toczy się nie o przekazanie samej informacji, ale o zaciekawienie aby sięgnąć do niej do naszych zasobów. Rozwiązanie jest proste – kiedyś tytuł gazetowy od razu pokazywał co się dzieje – dziś ma tylko być teaserem i broń Boże nie może ujawnić kontentu. W rezultacie włączając portal – nic nie wiemy na początku. Jeśli polityka to „Trzęsienie ziemi w rządzie” – czyli kogoś wyrzucili ale nie wiadomo kogo, wybrali papieża „Ogromne zaskoczenie” – ale nie ma nazwiska tylko zdjęcie i może ewentualnie flaga. No to przerzucam się do informacji biznesowych „Zadziwiające informacje z rynku”  – i cholera wie czy wszystkie indeksy idą w górę czy w dół a „Złotówka oszalała” może równie znaczyć ze euro po 4,6 jak i po 3, 2 (a i tak nie wiadomo). Nawet sport nie oparł się tej klikowej tendencji – zamiast wyniku meczu „Wielkie widowisko” – i trzeba  się dopiero doczytać, że był remis , „Ciężkie mecze Radwańskich” – miałem nadzieje na pomyślne wiadomości z turnieju Indian Wells, a tu okazało się, że obie jednak przegrały, „stracone nadzieje na polskie złote medale” – tu martwię się kondycją lekkoatletów a chodzi o brak dofinansowania wyścigów psich zaprzęgów.  Oczywiście im  bardziej groźny i katastroficzny tytuł tym lepiej – „Wielka katastrofa nadchodzi i Ziemia nie ma żadnych szans” – oczywiście budzi emocje i kliknięcia a pod spodem, że nowe odkrycie naukowców z obserwatorium kosmicznego o wybuchu supernowej i zabójczym strumieniu promieniowania kosmicznego które omiecie Ziemie już w … 2256 roku. Moje napięcie nieco opada ponieważ śmierć kosmicznej katastrofie za 243 lata już tak nie porywa.

 

Zachęcanie naiwnych czytelników idzie dalej. Nie od dziś wiadomo że najlepiej sprzedają się skandale, pieniądze i seks. Dobrym pomysłem jest wiec umieszczenie niepokojąco erotycznego kontekstu w tytule wiadomości a sukces murowany. Każdy lubi odpocząć w pracy i przejrzeć najciekawsze artykuły ale zwykle czeka nas rozczarowanie bo im gorętsze tym bardziej prawdopodobne, że to tylko ściema i reklama. Patrzę na „Intymne problemy nastolatek w internatach” okraszone zdjęciem roznegliżowanej nimfetki o długich włosach, a w środku artykuł sponsorowany o możliwości złapania grzybicy we wspólnych łazienkach i nowym farmaceutycznym leku. Zmieniam więc na „Niewierne żony czują się lekko” … ale tu chodzi o ich niewierność w stosunku do przeczyszczającej herbatki i teraz definitywne usuniecie problemów z zaparciami. No to może „Pikantne przygody mężczyzn po 40-tce” – tu już prawie byłem pewien że coś dla mnie, ale w rzeczywistości zaburzenia gastryczne po zbyt ostrych grillowych przyprawach. Właściwie jestem już załamany gdy … ostatnia szansa „Wilgotne miejsca znanej aktorki …” – tu nazwisko (którego zupełnie nie znam) ale okazuje się, że ona gra w super 1024-tym odcinku serialu (którego nie znam) i to wyjątkową postać (której nie znam) i na dodatek wilgotne miejsca dotyczą nie fauny a flory bo kupiła sobie egzotyczny ogródek i instaluje specjalną instalację do nawadniania.

Tego już nie zmienimy, a musimy nawet się przyzwyczaić. Dawne czasy odeszły i wszystko zmienia się przez kliki. Każdy, kto pisze lub bloguje wie o tym i mam nadzieje ze wszyscy wiedzą po co nam majtki Dody w tytule. Żałuje tylko że nie użyłem słowa wilgotne bo pewnie dałoby to dodatkowych 500 wejść ….

Zostaw komentarz:

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *