Święta minęły a pomimo tego nie można pozbyć się pesymistycznego nastroju. Ja nie miałem okazji na nową wielkanocną tradycję lepienia zajączków ze śniegu bo uciekłem w ciepłe kraje (plus 30 C) żeby zobaczyć choć kawałek niebieskiego nieba. Ale mimo wszystko , jak się czyta pod palma aktualne wiadomości to wcale nie można całkowicie się odprężyć. W sprawach globalnych – Korea Północna zaczyna prężyć muskuły.  Cała światowa polityczna układanka zaczyna przypominać chybotliwą piramidę ułożoną przez niezbyt rozgarniętego sześciolatka, ale za to mającego dużo klocków i aspiracje wybudowania najwyższej domowej wieży na świecie. Teraz wystarczy wyciągnąć jeden i cała konstrukcja runie z hukiem. Niepokojąco zaczyna to też przypominać starą książkę nieżyjącego już Caspera Weinbergera – Sekretarza Obrony za prezydentury Regana , który na końcu  lat 90-tych napisał futurystyczną książkę o najbardziej potencjalnych konfliktach światowych („Następna wojna światowa”). Autor pomylił się mocno bo zupełnie nie zobaczył w prognozach drugiej wojny w Iraku, obalenia Husajna i całego bałaganu w Afganistanie natomiast teraz zaczynamy niepokojąco wchodzić w jego przepowiednie – no może te kilkanaście lat później. Rok 1998 (to u Weinbergera) miał przynieść konflikt w Korei – i to ze skutkami mocno opłakanymi dla obu stron. Potem był (dalej mocno prawdopodobne) Iran i globalne starcie na bliskim wschodzie zakończone odpaleniem po rakiecie z ładunkiem jądrowym (tu pamiętam że autor przewidywał że cena ropy skoczy do 100 $ za baryłkę – dziś to dość zabawne bo tyle osiągnęła bez konfliktu, a jedynie z uwagi na niepochamowaną konsumpcję Chin i innych krajów). Końcówka – kolejne lata – to zaangażowanie USA w przywracanie porządku Meksyku (po wpadnięciu w chaos rządów narkotykowych karteli –scenariusz wciąż prawdopodobny widząc zdjęcia poobcinanych głów w Juarez) oraz na sam koniec … niestety wojny w Polsce, Czechach i całej zachodniej Europie z uwagi na nowo mocarstwowe zapędy Rosji pod imperialnym przywództwem. Ten ostatni przewidywany konflikt kończy się zresztą najgorzej, bo o ile pozostałe Amerykanie wygrywają łatwiej lub po większych wysiłkach, tu na koniec jest też pozytywnie bo jakby inaczej, amerykańska demokracja obroniona, tylko Polska pod kolejną historyczną okupacją i żadnego pomysłu jakby wyjść na prostą z tego literackiego scenariusza.  Mam nadzieje że Weinberger się mylił kompletnie i świat będzie rozwijał się inaczej, i nie będziemy musieli oglądać obrazków z podpisem Korea na pierwszych stronach wiadomości bo wtedy na pewno nie będą to dobre informacje.

Z domowego ogródka – znów pesymistycznie w energetyce i to niestety na wszystkich frontach. Podstawowa zasada w każdej organizacji, konflikcie czy nawet meczu futbolowym to to, żeby cokolwiek się udało, a nie było wtopy z każdej strony. Na dziś niestety wygląda, że cokolwiek się zdarzy to jest gorzej.

Na razie „źle w węglu”. Czekamy na ogłoszenie (spóźnionej) strategii PGE, która już prawie na pewno pokaże gwałtowane spowolnienie nowych inwestycji. I to przede wszystkim węglowych – koncern definitywnie zrezygnował z rozstrzygnięcia przetargu na nowe bloki w Turowie, a teraz nowa niespodzianka (no może nie dla wszystkich) , że komitet sterujący negatywnie zaopiniował projekt budowy dwóch bloków w Opolu. Ta eufemistyczna „negatywna opinia” to w praktyce wyrok śmierci na plan budowy 2 x 900 MW przynajmniej w najbliższym czasie i niestety też „efekt domina” na cały rynek energetyczny. Strategia PGE jest jasna (wiele razy o tym pisałem – http://konradswirski.blog.tt.com.pl/?p=1204 ) – jak energia jest po 160 zł/MWh na rynku hurtowym (giełda) to nic (opłacalnie) wybudować się nie da. Koncern, jeśli ma dbać o wysoki kurs swoich akcji, nie powinien prowadzić takich inwestycji , przynajmniej dopóki cena nie skoczy – wtedy może dopiero coś rozważać. Inwestorzy giełdowi doskonale to rozumieją i już lekko kurs podbijają – nie będzie inwestycji to może będzie dywidenda. Efekt na całym rynku będzie jednak druzgoczący, bo to nie tylko zatrzymanie tej jednej inwestycji (i konieczność rozpoczynania wszystkiego od początku – pozwolenia, przetargi, odwołanie, itp. co oznacza ze bloki w Opolu nie powstaną do 2020- http://konradswirski.blog.tt.com.pl/?p=194 ). To tez cios w firmy, które miały budować – Rafako i Polimex – i tak naprawdę to może być „coup de grace” – cios śmiertelny – bo Polimex jest mocno zadłużony, na granicy upadłości w mocno chyboczącym się układzie z wierzycielami, z wielką stratą i jedyna strategia w odbiciu w tych kontraktach energetycznych. Krach Opola to może być i krach  Polimexu , a jeśli nie uda się go uratować to i krach na rynku inwestycji – bo przecież Polimex jest też  budowniczym drugiej wielkiej węglowej inwestycji – bloku 1075 MW w Kozienicach. Efekt ostatnich informacji może więc spowodować, że do 2020 nie będzie ani Opola ani też i Kozienic i może zaraz też połowy z istniejących polskich firm konstrukcyjnych i dużych wykonawców, którzy po prostu padną bez zamówień (http://konradswirski.blog.tt.com.pl/?p=1033 ).

Źle też w atomie. PGE jako inwestor coraz jaśniej artykułuje swoją strategię – będziemy inwestować jeśli coż będzie opłacalne, wobec czego oczekujemy pomocy od rządu w programie budowy elektrowni atomowej (http://konradswirski.blog.tt.com.pl/?p=1195 ). Nawet Premier zaczyna się ku temu przychylać i pojawiają się sformułowania o gwarancjach rządowych, stałej cenie zakupu energii i tak dalej. Wszystko pięknie,  ale pisałem też o tym wiele razy – to rodzaj Kontraktu Długoterminowego z lat 90-tych, który jest obecnie w systemie Unii Europejskiej ….nielegalny (jako niedozwolona pomoc państwa). Istnieją oczywiście małe delikatne furtki (jeden z paragrafów dyrektyw europejskich daje możliwość dofinansowania rządowego lub gwarancji w szczególnie strategicznych inwestycjach związanych z bezpieczeństwem) ale pewnie żeby go użyć należałoby długo z Unią negocjować i wiele rzeczy też w negocjacjach oddać, a pewnie i kupić europejski reaktor, bo dałoby to pomoc niektórych państw w negocjacjach.

Źle też i w gazie. Wydawało się że można łatwo powtórzyć wariant amerykański i dokopać się do polskich złóż gazu łupkowego (http://konradswirski.blog.tt.com.pl/?p=462 ). Pierwsze próby pokazują jednak, że nie będzie to ani łatwe ani przyjemnie. Niezależnie już od tego czy na gaz trafimy, na razie borykamy się z bolesną prawdą że Polska to nie Ameryka i to w sensie geologicznym, prawnym i korporacyjnym. Geologicznie w Polsce złoża zalegają gdzież na głębokości 4,5 tys. metrów, a w USA na 1,5 tys. i koszt kopania dziury z wkładaniem rury i szczelinowaniem musi być dużo większy i to nie tylko w proporcji 4,5/1,5. Ilość komercyjnych odwiertów musi być bardzo duża – dla zobrazowania o czym mówimy – dla wydobycia ok 1 mld m3 gazu (widoczny procent obniżenia importu i zasilenie kilku tysięcy MW w elektrowniach) to pracujących minimum 300 odwiertów z dobrą wydajnością. Ponieważ nie zawsze się trafia (ostrożnie należy liczyć nawet 3:1 – ten jeden to dopiero celny) a żywotność odwiertów to 2-3 lata – pokazuje to skalę intensywności robienia dziur w ziemi – a przede wszystkim niezbędny potencjał w firmach wydobywczych. Obecnie niestety dopiero kilkanaście – kilkadziesiąt pilotowych drążeń i pierwsze efekty – dość enigmatyczne.  Na dodatek …. niestety też i zamieszanie korporacyjne – w naszym gazowym czempionie i prawie monopoliście na rynku – właśnie odszedł na inne stanowisko członek zarządu odpowiedzialny za projekty trafiania w łupki i (co zupełnie niezrozumiałe) właśnie mieli wybrać kolejną osobę (i nawet wybrali) a ona przed podpisaniem umowy … zrezygnowała. Zdezorientowana Rada Nadzorcza zakończyła proces konkursowy bez wyboru … co nie zmienia faktu, że osoby odpowiedzialnej za trafienie w łupki ze strony PGNiG …na dziś nie ma

Źle w OZE. Tutaj zresztą walić jest najłatwiej. Ustawa o OZE (warto prześledzić w necie wszystkie wersje i terminy kiedy miała wejść w życie) …dalej …w niebycie i krąży gdzieś w kolejnych sejmowych iteracjach. Pomysłu zresztą dobrego nie ma , cała Europa zwalnia z zielonymi dotacjami, a ceny certyfikatów dołują (http://konradswirski.blog.tt.com.pl/?p=1163 ). Producenci biomasy zamierzają protestować na ulicach Warszawy i jak dalej tak pójdzie spotkają się z górnikami i jedni będą zasypywać wejście do Sejmu węglem a drudzy drewnem. Żeby nie było tak pesymistycznie i pochmurnie w nowo kwietniowo zimową pogodę jedno zdjęcie z ciepłych krajów.

Egipcjanie umieją więc i w Polsce też powinny się kręcić. Wiatr w tamtych okolicach wieje nieźle, i jak widać postawili wiatraki (choć nie za wielkie). Co prawda wszyscy co byli w egipskich kurortach na pewno byli świadkami codziennego …króciutkiego blackout. Światło gaśnie tam regularnie codziennie i nawet po kilka razy, ale za to systemy awaryjnego zasilania coraz lepsze i tylko kilkusekundowa ciemność pokazuje że coś jest nie tak. W całym Egipcie zresztą sytuacja energetyczna się pogarsza, elektrownie mają problem z płynnością i zaczynają nie dostawać paliwa od dostawców (poprzednio było to bardziej kontrolowane z poziomu rządowego i pod rygorem pewnie długoletniego więzienia). Teraz prawdziwy stan systemu (energetycznego) wychodzi na wierzch, ale kurorty mają swoje agregaty rezerwowe i dalej się kręci.

Tak więc wszędzie trochę pochmurnie i na lotnisku w Warszawie tak samo. Kilkanaście minut lądowania w mgle było smutne, ale nagle zrobiło się trochę mniej smutnie, a bardziej przerażająco bo jak zwykle część pasażerów (Polscy „turyści”) większość lotu spędziło nad tajemniczymi plastikowymi kubkami i wlewkami z plastikowych toreb spod foteli. Reportersko i prawdziwie – 70 % to były rodziny z dziećmi, które jak to dzieci może czasami i wyły, ale były to obszary pasażerów tzw. spokojne. 30 % za to, dawało w palnik towarami ze strefy wolnocłowej lub umiejętnie napełnionymi plastikowymi butlami z all-inclusive co dało piorunującą mieszankę wycia dzieci i głośnych , mętnych rozmów nad Warszawą. Niestety ostatnich 15 minut we mgle jakaś starsza pani albo przesadziła z używaniem plastikowego kubka albo nieopatrznie wypiła już wszystko bo dostała paranoi – krzycząc na cały samolot że chce wysiąść. Dookoła mgła, mąż (tez pijany próbuje ja przytrzymać), starsza kobieta krzyczy i się wyrywa , prosząc żeby ja wypuścić. Ponieważ jedyne wyjście aktualnie dostępne to drzwi awaryjne , w sprawę mieszają się stewardessy (bardzo profesjonalne i cierpliwe) i delikatnie wyjaśniają, że może warto poczekać  5 minut i 1000 metrów w pionie na lądowanie. Było już naprawdę krytycznie, starsza kobieta przeszła na angielski w akcencie arabskich hoteli (prawdopodobnie z uwagi ze ostatni tydzień spędziła głownie w hotelowym barze) …ale nagle mgła ustąpiła, podwozie zostało wypuszczone, a na ziemi ukazał się piękny widok zaśnieżonej, kwietniowej Warszawy. Zobaczyłem ją potem już na lotnisku przy wyjściu, czekała na męża który próbował pewnie znaleźć walizkę (lub najpierw belt gdzie wydają bagaże) a ona bezskutecznie próbowała usiąść na wolnym miejscu za każdym razem nie trafiając w krzesło.

Dlatego do końca energetyką nie należy się przejmować. W końcu nigdy nie wiadomo co się stanie na świecie i czy przypadkiem Północna Korea  nie wypuści jakiejś rakiety (wtedy kryzys światowy jak znalazł i jednocześnie problem energetyczny w Polsce sam się rozwiąże). Z drugiej strony, gdyby nie było pochmurno i mgliście, i  jakby nie było już nic na dnie plastikowej butelki i nawet jeśli dostaniemy paranoi … wcześniej czy później może da się wylądować i wszystko skończy się pomyślnie.

Zostaw komentarz:

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *