Jak w dobrym sensacyjnym filmie …może jest tu jakieś drugie dno.
Patrząc na rozwój polskiej energetyki jądrowej można nabawić się głębokiej frustracji. Mamy próbę ponownego podejścia do programu reaktywowanego w XXI wieku po nieudanej próbie wybudowania elektrowni w Żarnowcu. Koniec lat 80-tych, zakończenie budowy elektrowni na etapie fundamentów – a w przypadku bloku jądrowego są one dość solidne, i same elementy – reaktor, wytwornice pary za które zapłaciliśmy, ale nigdy nie zmontowaliśmy na obiekcie. Wydawałoby się, że po tylu latach i w innym systemie gospodarczym, cały program rozwojowy powinien być prowadzony zupełnie inaczej – profesjonalnie, terminowo, efektywnie kosztowo i przede wszystkim – ze strategiczną wizją ….. a niestety realizacja wygląda jak zwykle. Całość trochę jak w wolno rozwijającym się dobrym filmie z suspensem, problemy zawirowania, zmiany obsady planu – osób decyzyjnych (które właśnie nastąpiły) i pewnie w momencie kiedy już nikt nie będzie wiedział jak wybrnąć z zawikłanej sytuacji – nagły zwrot akcji i (być może) szczęśliwe zakończenie.
Niezależnie od dyskusji na temat czy powinniśmy budować energetykę jądrową czy nie, nawet u zagorzałych zwolenników tej technologii zaczynają pojawiać się wątpliwości, czy sam proces przygotowania inwestycji jest profesjonalny. Założenia jak zawsze były szczytne i ambitne. W pierwszej wersji harmonogramu pierwszy blok energetyczny miał produkować prąd już w roku 2020. Strategiczne założenia rozwoju polskiej energetyki uwzględniały budowę 6 000 MW w technologii jądrowej (do roku 2030) i w ten sposób realizację wymaganego przez Unie Europejską ciągłego zmniejszania emisji CO2. Budowa elektrowni została przekazana w ręce największej polskiej grupy energetycznej (PGE), a specjalnie powołana do tego zadania spółka (właściwie dwie – spółka PGE zajmująca się energetyką jądrowa i spółka budująca elektrownię – jest w tym głębszy plan pozyskania dodatkowego inwestora i podzielenia akcji spółki elektrownianej) rozpoczęły przygotowania do szybkiego wdrażania programu – w tym wyboru firmy doradczej, co jest niezbędne z uwagi na wartość inwestycji i brak dotychczasowego doświadczenia Polski oraz wyboru samej technologii. Dyskusyjne jest, czy na tak wczesnym etapie należy już ograniczać oferty niektórych producentów przez zawężenie ofert do tylko jednego typu reaktorów, a nie skoncentrować się najpierw na uzyskaniu finansowania inwestycji i przygotowaniu dobrego prawa atomowego. Maszyna ruszała z mozołem i trochę ociężale, co można rozumieć skalą inwestycji, uchwalono pierwsze Prawo Atomowe (bez tego w ogóle program nie wychyliłby się spoza papierowych opracowań) … i nie nabrał rozpędu. Wydawałoby się, że jeśli decyzja zapadła – a mówimy o skali inwestycji rzędu 15 mld złotych dla jednego dużego bloku, to kolejne kroki muszą być realizowane zdecydowanie, z konsekwencją i wizją. Tymczasem mamy raczej strategię „dwa kroki w przód , krok w tył” i bardzo znikome finansowanie na etapie przygotowawczym. Jeśli decydujemy się wydać 15 mld na pierwszy blok i prawie 100 na całość, to warto chyba dobrze się przygotować, budując własną linię ekspertów i bardzo precyzyjnie przygotowując odpowiednie ustawy, regulacje rządowe i sam proces przetargowy. Całość sprawia wrażenie „chciałbym, ale boje się” – polityczne i strategiczne deklaracje i równolegle słabe konkrety – dynamika zmian regulacyjnych opadła, przygotowanie inwestycji z opóźnieniami (kolejne przesunięcie zaplanowanych przetargów), kontrowersyjne wybory lokalizacji elektrowni i niemrawe działania PR-owe, które maja przekonać Polaków do inwestycji w energetykę jądrową. Program wikła się i potyka – harmonogram został przesunięty już na rok 2023 (lub 2025). Ogłoszony z zapałem „poznajatom” pokazał telewizyjny spot, a właściwie jego dwie wersje, które było dość trudno odróżnić i stronę internetową. Kolejne przetargi zostały odsunięte w czasie, a nawet jeden, który się odbył (na obsługę prawną) właśnie wrócił z odwołań do ponownego rozpatrzenia.. Problem staje się coraz poważniejszy w trzech płaszczyznach – opinii publicznej, samych regulacji prawnych i wreszcie kontaktach z potencjalnymi dostawcami. Słaba kampania informacyjna powoduje wzrost liczby oponentów, co do samej energetyki jądrowej i rosnące protesty mieszkańców, wokół potencjalnych miejsc lokalizacji elektrowni. Zupełnie nietrafiony wybór jednej z nich doprowadził do spektakularnego (przegranego dla energetyki jądrowej) referendum, co staje się paliwem napędowym do kolejnych protestów, gdy tymczasem w innych miejscach inwestycja w elektrownie wydaje się atrakcyjnym rozwiązaniem dla lokalnych społeczności (oczywiście chodzi o pieniądze które pozwalają na awans do grona bogatych gmin w kraju). Brakuje prawdziwego, przekonującego przekazu informacji – co chyba związane jest z samym wahaniem nawet wśród grona decydentów rządowych. Przekłada się to też na wolne tempo regulacji prawnych i procedur, które muszą być dla EJ szczególnie dokładne. Zapóźnienie Polski w stosunku do krajów z uruchomionym programem atomowym jest ogromne, a tempo nadrabiania zaległości ślimaczo powolne. Nie mamy nawet wystarczającej ilości inspektorów dozoru jądrowego a Państwowa Agencja Atomistyki jest dramatycznie niedofinansowana – jeśli miałaby naprawdę realizować swoje zadania. Finalnie przekłada się to na stosunki z dostawcami technologii. To co miało być bardzo dobrze przygotowanym przetargiem gdzie można wymusić na dostawcach najlepsza technologię z najlepszą ceną i najkorzystniejszymi warunkami finansowania, rozmywa się w kolejnych deklaracjach i zmianach terminów. Wyglądamy dość mało poważnie dla potencjalnych inwestorów i dostawców, którzy przestają wierzyć w reklamowe deklaracje – a wobec tego przygotują ofertę z wysoka ceną i słabymi warunkami. Wszystko jak w złym śnie – mamy wydać prawie 100 miliardów a oszczędzamy na milionie przy przygotowaniu inwestycji – w efekcie zapłacimy pewnie 20-30 % drożej – warto przeprowadzić odpowiednie działanie matematyczne.
Co jest tego wszystkiego główną przyczyną – oczywiście brak pełnego zdecydowania. Program atomowy wciąż jest niepewny – z chęcią zostałby zastąpiony budową elektrowni gazowych na gaz łupkowy – ale do tego potrzebne jest potwierdzenie posiadania przez Polskę komercyjnych ilości tego surowca, a to nie nastąpi wcześniej niż w 2014-2015. Doświadczenia niemieckie to zatrzymanie elektrowni jądrowych w 2022 i rozwój energii odnawialnej (wielkie dotacje , pewne problemy techniczne, ale i wzrastający szybko udział OZE oraz powszechna akceptacja mieszkańców dla wysokich cen) co jednak ciężko przełożyć na warunki polskie. Warto wspomnieć, że na sam rozwój fotowoltaiki Niemcy subsydiowali kwotą około 100 mld i to Euro, raczej brak powszechnej akceptacji na ceny energii jak w Niemczech. Kolejne miesiące to mylne tropy, zmiany deklaracji, przetasowania, ale i właściwie wyczekiwanie co dalej. Pod jednym względem serial „polska energetyka atomowa” jest pełen gwałtownych zdarzeń – to zmiany osób decyzyjnych i prezesów dedykowanych do realizacji projektu spółek. Właśnie nastąpiła kolejna odsłona, już chyba 4-ta w krótkiej historii, tym razem na czele staje były minister skarbu co może świadczyć o kolejnej intencji na „TAK”. Od razu można być pewnym kolejnych deklaracji o kontynuacji, intensyfikacji, przyspieszeniu i rozwinięciu …..i zobaczymy. Jeden z kluczowym milestonów programu – przetarg wyboru technologii, miał być ogłoszony w czerwcu. Teraz w związku ze zmianami stawiam na grudzień lub później.
Jak w dobrym serialu można znaleźć też i rozwiązanie w ostatnim odcinku, który nagle zwiastuje przyspieszenie. Jeśli mamy problemy żeby zrobić coś sami, to może … skopiujmy. Regulacje atomowe – USA, Francja i Niemcy – wystarczy przepisać normy i standardy. Organizacja elektrowni, sami operatorzy procesu i inżynierowie – może zaproponować to niemieckim załogom kończącym prace na ich blokach w 2022 – w sam raz będą gotowi dla naszej instalacji. Ekonomicznie nie byłoby to tak wcale absurdalne jak się na pierwszy rzut oka wydaje, ale wiem że należy to taktować tylko w atmosferze żartu pokazującego, że dla polskich elektrowni atomowych potrzebujemy czegoś w rodzaju cudów organizacyjnych, bo na razie mamy wciąż organizacyjny standard ….
A czy Pan – Panie profesorze jest przekonany, że objęcie prezesury przez Grada a zastępstwa przez wice Gawlika… to podkreślenie, że rząd jest na TAK? Śmiem wątpić i to mocno. Na tym etapie przygotowania tak poważnej inwestycji jaką jest EJ – oczekiwać należy na takim stanowisku profesjonalnych menadżerów z ogromnym doświadczeniem w dziedzinie energetyki jądrowej. Wiem, że o takich w Polsce trudno..Ale czy to musi być Polak?..A wyżej wymieniony Pan Grad – przykro mi to powiedzieć- nie spełnia żadnego z tych wymagań.. Moim zdaniem chodzi niestety o ciepłe posadki na dobrze płatnych stanowiskach dla politycznych przyjaciół i dostęp do sporych funduszy związanych z programem atomowym….np. program promocji.