Powoli coraz bardziej wszystko staje się jasne …. rewolucja energetyczna jeszcze nie w tej dekadzie (warto popatrzeć http://konradswirski.blog.tt.com.pl/?p=901 ) . Pomimo wciąż aktywnych haseł na stronach ekologicznych stowarzyszeń, wciąż dużym grantom badawczym i zainteresowaniu nauki i radosnym prezentacjom na konferencjach o przyszłości Europy – techniczna rzeczywistość zwycięża – nie będziemy mieli ekologicznego i zielonego świata tak szybko.
Plany przestawienia energetyki na źródła odnawialne, europejskiej rewolucji technologicznej i paneli solarnych na każdym domu (i prosumenta będącego istotnym elementem nowej rzeczywistości zgromadzonego w milionowe grupy zastępujące elektrownie) to wszystko pozostaje tylko na papierze. Wszystkie ostatnie wiadomości są niepokojące dla odnawialnych – od rzeczywistych ilości produkcji OZE w krajach Europy – wg ostatniego raportu Eurostat okazuje się ze Polska wcale nie odbiega od średniej europejskiej w 2011 (13%) i naszym 10,4 % (oczywiście osiągniętym głownie dzięki spalaniu biomasy – drewna w kotłach węglowych w dużej mierze) plasuje się całkiem przyzwoicie. Nawet Niemcy w tej statystyce maja 12 % choć gwoli prawdy w innych niemieckich zestawieniach widziałem ten udział w ich produkcji na poziomie 20 %. Inwestycje w wiatr i słońce znacznie przyhamowały , a nawet zahamowały drastycznie bo dotacje i dopłaty zostały przycięte we wszystkich krajach europejskich.
Gorzej nie tylko w Europie a na światowym rynku produktów związanych z energetyka odnawialną. Rewolucja w panelach fotowoltaicznych dała impuls przede wszystkim chińskim firmom które (tanie koszty produkcji i zero problemów z zanieczyszczeniem środowiska) po prostu wymiotły firmy technologiczne z USA i Europy. Na dodatek łupkowa rewolucja USA i spadające ceny gazu, właściwie zatrzymały opłacalność jakichkolwiek inwestycji w zieloną energie w USA. Biznes toczy się dalej i sam widziałem standy w shopping mallach gdzie kompania energetyczna reklamowała się jako 100 % renewable (zachęcając do podpisania z nimi umowy) , ale znając wielką pragmatyczność Amerykanów i ich doskonała umiejętność korzystania z kalkulatora, stawiam że jednak pokiwają głową nad ekologia ale …. wybiorą gaz jeśli będzie tańszy. Zielona energia zresztą trochę traci grunt pod nogami bo poszczególne stany wycofują obowiązkowe limity produkcji (podobnie jak w Europie tam w poszczególnych stanach był mechanizm z planem dojechania do 15-20% produkcji w 2020 i ścieżka inwestycji i częściowych dopłat – teraz zamieniane na gaz i odwoływanie obowiązkowych limitów). Administracja Obamy jest pod mocna presja bo troska o klimat to zwykły punkt demokratów ale Amerykanie ponad klimat lubią dokładniej liczyć pieniądze i cały czas wypominają bankructwo Salyndry – hojnie wspomaganego przez rząd pożyczkami producenta paneli fotowoltaicznych – firma zbankrutowała niedawno, kładąc na bruk kilkuset pracowników (co w Ameryce mniej wzbudza kontrowersje bo jest traktowane jako rynkowy standard) ale tez i przynosząc straty (różne dokładne oceny) od 400 do 530 mln dolarów niespłaconych rządowych długów (a to już odmiennie niż w Polsce traktowane jest jako zbrodnia bo kosztuje podatników a tam można sobie – znowu odmiennie niż u nas – bankrutować za własne ale nie za podatnicze państwowe pieniądze).
Teraz jest jeszcze gorzej bo pod młotek idą elektryczne samochody. Cos co kilka lat temu było sztandarowym elementem każdej konferencji i wystawy nie do końca na dziś sprawdziły swoje nadzieje. Według amerykańskiego prezydenta miało być milion samochodów (elektrycznych lub hybrydowych) do 2015 , według Angeli Merkel milion co najmniej na niemieckich drogach do 2020. Teraz obcina się zera i przesuwa daty, a producenci samochodów płaczą nad każdym wprowadzanym modelem. W Europie jedynie Norwegia z bardzo silnymi subwencjami (ponad 8 tys euro do samochodu) ma wynik w okolicach 3 % nowych automobilowych zakupów z elektrycznymi silnikami, gdzie indzie jest znacznie gorzej. Oczywiście naukowcy trzymają się mocno i pojawiają się jeszcze optymistyczne artykuły – University of Delaware (USA) pokazało projekt gdzie elektryczne Mini Coopery z dwukierunkowym przepływem energii zastosowano … do bilansowania sieci. Coś takiego w idealnym świecie rozwiązuje problem niestabilności produkcji z wiatraków, przechwytując nadwyżki prądu do ładowania akumulatorów, ale w ambitnym projekcie z Delaware też pracujące jako źródła bilansujące – oddające energie do sieci kiedy potrzeba. Na rysunku i w artykule optymistycznie, niektóre dane tylko nie do końca wytrzymują rzeczywistość bo nawet wg ocen tych naukowców zyski dla użytkownika to około 5 $ na dzień a moc oddawana z jednego samochodzika to 18 kW (na razie mają flotę kilkunastu). Ambitny projekt zakłada podwojenie tej ilości w kolejnej fazie , ale nawet jakby tak zrobić ze 100, 1000 i 10000 razy więcej to nie do końca spełnia to wymagania rynku bilansującego. Wszystko jest w fazie nawet nie pilotów a radosnych badań uniwersyteckich a ekonomia jest bezwzględna – właśnie pada Fisker Automotive. Fisker miał być kolejna ikona nowej amerykańskiej gospodarki – produkował oczywiście innowacyjny model elektrycznego samochodu i był tez oczkiem w głowie administracji z przyznanymi 500-milionowymi kredytami. Na razie kładzie się stopniowo zwalniając pracowników (znów z amerykańskim zrozumieniem) ale i z niespłacona transza 130-milionowej rządowej pożyczki (co podnosi kolejna fale krytyki Obamy bo dodawane jest do strat Salyndry).
A ja mimo wszystko żałuję. Zawsze byłem oczywiście sceptyczny co do osiągnięcia szybkich celów energetycznej rewolucji ale nigdy tez nie negowałem, ze warto żyć w lepszym świecie. Można (teraz już ogólnoświatowo) parafrazować – „chcieliśmy dobrze , wyszło jak zawsze”. Piękne i idealistyczne cele rozwoju i zmian zastałego świata zostały utopione w dążeniach do szybkich spekulacyjnych zysków, nachalnym marketingu i reklamie dla zdobycia grantów, dopłat i środków na badania. Wydano miliardy by się przekonać że w technice nie da się pójść szybko na skróty i nawet jak cos ładnie wygląda w Power Poincie i animowanej wersji Photoshopa to jednak może mieć problem z jeżdżeniem a na pewno bez państwowych dopłat, nie zamknie się ekonomicznie. Pisze z żalem bo przez te zbyt wybujałe marketingowe i promocyjne slogany, przez wyciągnięte dotacje, niedługo będzie powszechne odczucie że cała zielona energetyka i elektryczne samochody to błędna ścieżka i tylko wyciąganie pieniędzy. Na razie energetyka z tanim gazem i nowe ekonomiczne silniki benzynowych samochodów zwyciężą, a ja jednak przekornie mam nadzieje ze za dekadę lub dwie jednak będziemy jeździć elektrycznymi samochodami. Dajcie tylko szansę realizować to inżynierom a nie finansistom i specom od reklamy.
Eee tam. Skoro elektryczne taksowki jezdza po Warszawie, to wynika to z brutalnych praw ekonomii. Kto sobie to wyobrazal jeszcze kilka lat temu? Za szybko sie przyzwyczajamy i zapomonamy jak cos bardzo wydawalo sie nierealne.
Gratuluje najldepszego go bloga w necie.