„pióro jest silniejsze od miecza” to cytat ze sztuki „Richelieu”, angielskiego pisarza Edwarda Bulwera-Lyttona. W 1839 wszedł do kanonu cytatów w mediach, filmach i we wszystkich dyskusjach przynoszących dowody na wyższość używania argumentów w poezji i prozie nad brutalną siłą lub finansowo -polityczną przewagę. W podobnej formie zdanie używane było już przez Asyryjczyków, Greków, występowało w Starym i Nowym Testamencie, i bardzo podobne można znaleźć w cytatach Shakespeara, Jeffersona, Napoleona i w „Blasku Fantastycznym” Terryego Pratchetta. Czy rzeczywiście pióro wygra z mieczem, można dyskutować (i na pewno też przeczytać Pretchetta do końca), ale wiadomo od wieków, że nic tak bardzo nie było zwalczane i niszczone, jak niekorzystne opinie, niewygodne sądy i nowe idee, które mogły zaburzyć spokój aktualnej polityki. Nic więc dziwnego, że od dawna niektóre z ksiąg były prawnie zakazane, a korzystanie z zawartych informacji wiązało się z dużym niebezpieczeństwem. Dość słynny jest Index Expurgatorius – kościelny Indeks Ksiąg Zakazanych, który był odpowiedzią kościoła katolickiego na pojawienie się coraz większej ilości woluminów, szczególnie wraz z rozpowszechnieniem wynalazku druku, ale także i pojawiającymi się ideami reformacji. Koncepcje palenia ksiąg niepożądanych i usuwania ich z bibliotek i spisów mają oczywiście już tradycje starożytną, a kościół w średniowieczu przejął tą tradycję i w pewnych okresach zakładał, że nie wolno nic drukować bez pozwolenia Świętej Inkwizycji. Indeks przetrwał czasy średniowiecza i kolejne aż do ostatniego 32-go wydania Indeksu w 1949 roku. Przez lata można znaleźć na nim kompilacje dzieł autorów, których dziś w większości zalicza się do zestawu „książki które musisz koniecznie przeczytać” i właściwie wszystkich, którzy wyprzedzali epokę albo wychylali się zbytnio z ówczesnej obyczajowości. Był więc (pewnie i słusznie) Markiz de Sade (dziś pewnie dostępny w dziale literatura historyczna, pamiętniki albo poradniki) ale także i Kant, Keppler, a z Polaków trafiło się, Kopernikowi, Rejowi, Frycz-Modrzewskiemu a nawet Faustynie Kowalskiej, której spisane objawienia nie podobały się oficjalnemu nurtowi przez pewien czas. Kościół oczywiście nie był jedyny, wszystkie państwa nowożytne powtórzyły tradycje cenzury i kontroli publikacji i jako zakazane można znaleźć i Manifest Komunistyczny (w Niemczech od 1878) jak i „Lolitę” Nabokowa (w wielu krajach) – która kiedyś szokowała perwersją, a teraz w czasach nowych stacji telewizyjnych, clipów VIVY i Internetu, zieje nudą i dłużyzną. Generalnie – umieszczenie księgi lub pisma w indeksie „zakazanych” zwykle raczej wzbudzało dodatkowe zainteresowanie i paradoksalnie gwarantowało przetrwanie informacji przez wieki.
Obecnie zauważono, że wszelkie indeksy ksiąg zakazanych, cenzura i blokowanie myśli i wiedzy, odnosi zupełnie odwrotny skutek bo raczej w natłoku, tysięcy artykułów, postów, facebookowych zdjęć i komentarzy – właśnie te „zakazane” od razu podnoszą oglądalność i zwiększają zainteresowanie tekstem. Paradoksalnie każdy z nowych autorów, a nawet naukowców, marzy wręcz aby jego dzieła zostały ogłoszone obrazoburczymi, szkodliwymi lub mieszającymi w głowach, bo to najprostsza droga do sukcesu. Mam nadzieję że za takie „złe opracowanie” zostanie uznany raport Niemieckiej Agencji ds. Energetyki (Deutsche Energie – Agentur – dena) który pojawił się niedawno (można go tu znaleźć w wersji niemieckiej http://www.dena.de/en/press-releases/pressemitteilungen/2050-stellen-fossile-kraftwerke-60-prozent-der-gesicherten-leistung.html ) opisujący dość szczegółowo (jak to u Niemców), wszystkie aspekty wdrażania nowej polityki energetycznej i w szczególności dochodzenia do 80-cio procentowego udziału energii odnawialnej w roku 2050. Raport idzie zgodnie jak po sznurku z wytycznymi, zauważa jedynie, że dla zapewnienia bezpieczeństwa energetycznego, wobec nieprzewidywalności pracy źródeł odnawialnych i braku efektywnej możliwości magazynowania energii, rewolucja energetyczna musi być powiązana …. z utrzymaniem mocy w elektrowniach konwencjonalnych – gazowych i węglowych (jeśli dalej upierać się z wyłączeniem jądrowych). To dalej podstawiając do symulacji – prowadzi do wyniku gdzie okazuje się, że w 2050 nadal konieczne będzie utrzymanie poziomu 60 % (!!!) mocy zainstalowanej w „brudnej” energetyce i to przy scenariuszu że zużycie energii globalnie nie wzrośnie. „Zielona” rewolucja na dziś przy braku udowodnionej koncepcji magazynowania energii powoduje bowiem konieczność posiadania rezerwowych źródeł energii i to jak widać na bardzo wysokim poziomie. Efekt końcowy (szczegółowo pokazany na obrazkach – jak to u Niemców) to zwiększenie globalnej mocy zainstalowanej, ale i konieczność posiadania elektrowni na gaz i węgiel pracujących z mniejszymi współczynnikami wykorzystania mocy (a więc mniej efektywnie i drożej). Całość pokazuje alternatywne i czasami wstydliwe efekty uboczne rewolucji energetycznej, przy braku rozwiązania problemów technicznych, bo zarówno i duży wzrost cen (moce rezerwowe), jak i paradoksalna konieczność budowy nowych elektrowni węglowych i gazowych równolegle ze źródłami odnawialnymi. Do 2050 jest w końcu 38 lat – więc obecne elektrownie zostaną zdekapitalizowane, ale wciąż 60 % ich mocy będzie niezbędne – wniosek jeden – dalej trzeba je budować od nowa. Raport już oczywiście doczekał się negatywnych komentarzy i mam nadzieje, że będzie ich więcej aż może (cicha nadzieja) do umieszczenia go na spisie dzieł zakazanych lub nielegalnych. W ten sposób jest szansa na intensyfikację sensownej dyskusji technicznej, że bezkrytyczna polityka inwestycyjna bez rozwiązywania problemów i pochylenia się nad zagadnieniami inżynierskimi prowadzi do kompletnych absurdów. Ustawianie w taki sposób systemu energetycznego żeby produkować z węgla i gazu (ale tylko rezerwowo) i równolegle z wiatru i słońca, za to niebotycznie drogo, i budować wszystko dwa razy jest oczywiście bezsensowne ekonomicznie, no chyba że jest się przedstawicielem dostawców urządzeń i elektrowni i wtedy tylko zaciera się ręce, kiwając ze zrozumieniem głową nad kolejnym kontraktem i prasując pieniądze, żeby zmieściły się w walizkach. W ten sposób z jednej strony ubolewa się nad „złowieszczą polityką korporacji” a z drugiej daje im się pieniądze z naszej kieszeni bezpośrednio na talerzu. Cała nadzieja, że raport (jak u Niemców) jest technicznie perfekcyjny, ale też i lekko bezmyślny – pokazuje efekt w 2050 jeśli stosować technologie „z dziś”. Pokazuje też i częściowo bezmyślną i bezrefleksyjną politykę aktywistów ekologicznych – bo zamiast cisnąć na podwyższenie limitów produkcji i nowych regulacji, powinni nacisnąć na naukowców, na rozwiązanie problemów magazynowania energii, ale poczekać z realnymi decyzjami na wyniki testów. Wówczas – jeśli jeszcze ceny źródeł odnawialnych mają spaść – przecież wszystko powinno rozwiązać się samo, a system energetyczny powinien być optymalny – zwłaszcza dla końcowych użytkowników w postaci taniego rachunku za elektryczność i bezpiecznych dostaw
„pióro jest silniejsze od miecza”, na pewno tak jest, ale rzadko kto doczytuje Pratchetta do końca, bo w jego książce cytat związany był z fantastycznym światem władcy Olafa Quimby II, za którego panowania wydano szczegółowe regulacje dotyczące urealnienia wyrażeń poetyckich i konieczności wprowadzenia dokładności opisu dla zgody ze stanem faktycznym. Władca Olaf Quimby zginał (w książce) z rąk poety, podczas praktycznej próby realizacji (i weryfikacji) tego zdania, ale dla pełnej zgodności z prawdą uzupełniono je o dodatek „ale wyłącznie jeśli miecz jest bardzo mały, a pióro bardzo ostre”.