Trwa właśnie przerwa w obradach szczytu UE zajmującego się przyszłym unijnym budżetem. Każdy z krajów dostał kolejną wersję grubych kartek wydruków komputerowych gdzie analizowane są cięcia, przesunięcia, dotacje, spójności, regiony i inwestycje. Każdy kraj patrzy na te liczby i cyferki uważnie …. i każdy mówi gdzie się podziało moje 300 miliardów?
W obecnej konstrukcji UE i jednocześnie indywidualnej polityce każdego z krajów, wszystkie kraje stały się faktycznie zakładnikiem własnej polityki wewnętrznej i muszą do śmierci walczyć o ekstremalne zapisy. Należy skończyć z iluzją, że budżet jest jakimś tworem racjonalnym lub ma służyć globalnym celom integracji i rozwoju zjednoczonej Europy. Jak widać to prawie nieosiągalny kompromis pomiędzy wewnętrznymi celami i interesami każdego z krajów członkowskich. Mechanizm oparcia budżetu jako dotacji i rozdawnictwa spowodował, że patrzymy na niego (tak jak wszystkie kraje) – jak na ciasteczko z którego należy jak najwięcej wyrwać. A poszczególne kraje (rządy) muszą wypełniać wymagania popierających je partii lub pokazać opozycji, że osiągną więcej niż inni – cały ten mechanizm powoduj e, że znowu najbardziej istotne są głosy ekstremistyczne – tak jak chłopaki w piaskownicy, kłócący się kto ile może włożyć do wiaderka – nieważne że i tak połowa z tego się wysypie, ale przez chwile będziemy królem podwórka. Polska, analogicznie jak większość krajów, staje się zakładnikiem własnych obietnic rządowych, walki rząd-opozycja i wewnętrznych interesów poszczególnych partii. W negocjacjach prawdopodobnie nasza delegacja musi osiągnąć „Mission Impossibbe” – pokazać, że dostaniemy 300 miliardów (a nie np. 297,5), przy okazji koniecznie utrzymać, a nawet zwiększyć ilość środków otrzymanych na dotowanie rolnictwa. Każdy inny rezultat zostanie uznany za klęskę i zdradę narodowych interesów – i należy sobie wyobrazić, że w takiej samej sytuacji jest pewnie około 20-tki pozostałych państw (biorców netto J ) a ta druga część (płatnicy) z kolei są pod obstrzałem własnej opinii publicznej, że wpłaty trzeba radykalnie ograniczyć (ale przy okazji koniecznie utrzymać a może zwiększyć dotację dla rolnictwa – to Francja). Z punktu widzenia globalnej Europy nastąpiło jakieś całkowite pomieszanie celów – nie chodzi o to, żeby razem się wzmocnić, coś razem osiągnąć, wyprodukować to ciasteczko do podziału większe, ale żeby tylko jak najwięcej wyszarpać. Czekam teraz na kolejne negocjacje bo znając zwyczaje podwórka, któryś z zagniewanych chłopaków może się dokumentnie obrazić i nasikać do piaskownicy … a niech nikt w takim razie nic z tego nie dostanie. Patrząc na zmęczone głosy negocjatorów i pierwsze komentarze polityków wysokiej ranki, umiarkowana klęska i czas na posprzątanie umysłów do kolejnej rundy negocjacji to chyba najbardziej prawdopodobna wersja.
Bynajmniej nie jestem za ograniczaniem środków idących dla Polski, ani też łatwego odpuszczania w negocjacjach. Przykro mi tylko, że zawsze najbardziej ekstremalnie widzimy się (wszystko albo śmierć) w takich chwilach i tu nagle następuje polaryzacja opinii. Marzy mi się, żeby tą sytuację odwrócić. Może powinniśmy dążyć i marzyc, żeby Polska bynajmniej nie korzystała na dotacjach a stała się płatnikiem netto. Wiem , że brzmi to paradoksalnie, ale gdy nie będziemy brali 300 miliardów to jednocześnie będzie znaczyło, że nasza gospodarka jest tak silna, a dochody państwa tak wysokie, że dotacje i fundusze spójności są dla nas niepotrzebne. Jak fajnie wtedy byłoby negocjować z pozycji „dającego” i głosować za ograniczeniami i oszczędnościami (choć pewnie tak jak Francja zawsze trzeba będzie utrzymywać rosnące dotacje na rolnictwo). W pierwszym kroku do tego strategicznego celu chyba należałoby się skoncentrować też nie tylko na tym, jak najwięcej wyszarpać (o to jestem spokojny), ale jak najbardziej efektywnie wykorzystać unijne środki i w które miejsca inwestycyjne je popchnąć. Na koniec każdego okresu rozliczeniowego słychać zawsze, że współczynnik wykorzystania wynosi jakieś 80-90 % (na koniec III kwartału 2012 wynosi 78,5 % co jest super osiągnięciem – ale na pewno do setki nie dociągniemy) – wiec łatwo widać,że zawsze coś z tego tak trudno negocjowanego targetu, nie będzie wykorzystane. Z doświadczeń po stronie komercyjnej i uniwersyteckiej – ilość środków do pozyskania jest naprawdę bardzo duża, większym problemem staje się rosnąca biurokracja, która kieruje coraz większy wysiłek na czysto bezproduktywne rezultaty. Jeśli taką samą determinację wykazalibyśmy w podwyższaniu skuteczności co robimy ze środkami unijnymi (i realnie zmniejszylibyśmy papierologię) jak wykazujemy w negocjacjach na szczytach dzielących budżet – to o przyszłość Polski byłbym spokojny. Niestety na podwórku chłopaki zwykle po pewnym czasie idą z powrotem na obiad, a zostają tylko porozrzucane kubełki z rozsypanym piaskiem, który kiedyś był powodem tak zażartych kłótni …..