Polska staje w obliczu największego wyzwania gospodarczego i społecznego od zmian w 1989 roku. Europejska „neutralność klimatyczna 2050” staje się obowiązującą polityką dla wszystkich członków Unii i wobec tego także dla Polski, a to wyzwanie nie jest tylko prostą decyzją i rodzajem „gładkiego dostosowania” do jakichś europejskich wymysłów, ale poważnym problemem przebudowującym polską gospodarkę – z niekoniecznie pozytywnym skutkiem. Zgoda na „neutralność” z jednej strony jest koniecznością i warunkiem podstawowym bycia w unijnych strukturach, z drugiej strony musi być dobrze zrozumiała, że nie jest to jedynie tylko miłe korzystanie z ekologicznej energii i nowych fajnych elektrycznych samochodów, ale tak naprawdę to kolejne 20-30 lat zmian gospodarczych. W czasie tych zmian, karty będą rozdawały najbogatsze państwa i największe koncerny technologiczne, a dla krajów takich jak Polska pozostanie bardzo trudna walka o utrzymanie się na rynkach i konieczność ciągłego pościgu naszej gospodarki za firmami, które mają kilkakrotnie jeśli nie kilkunastokrotnie większe zasoby. Istotą „neutralności” nie jest bowiem patrzenie na zerową emisję CO2 (to tylko wynik), ale koncepcja przebudowy gospodarki w kierunku nowych (wciąż jeszcze do końca nie dopracowanych) technologii – energetyki odnawialnej, gospodarki wodorowej, ale i całkowicie zautomatyzowanego i zrobotyzowanego, zdigitalizowanego przemysłu i nowych form transportu. W takich warunkach wszystkie państwa (a więc wszyscy europejscy konsumenci) muszą kupować te nowe produkty (nowe technologie), a używanie tańszych zamienników jest właściwie zabronione (bo niezgodne z „neutrality”). Wygrywają Ci, którzy są w stanie wygrać ten technologiczny wyścig, którzy umieją produkować największe wiatraki na morzu, nowe elektryczne samochody czy nowe roboty dla fabryk nowej generacji. Dla innych, kończy się epoka korzystania z tańszej siły roboczej czy też możliwości produkcji w tańszym obszarze Europy czy świata (robotyzacja to eliminuje) i nie ma możliwości produkcji na rynki światowe czegoś może nie tak zaawansowanego technologicznego, ale tańszego (bo to nie będzie spełniać ekologicznych norm). Dostęp do rynków staje się więc jeszcze trudniejszy, bariery rosną a koncentracja kapitału i produkcji naturalnie faworyzuje najbogatszych – trzeba znaleźć miejsce w tej nowej układance – co nie będzie ani proste, ani łatwe ani bezbolesne.
Polska musi w ciągu 25 lat – kompletnie przebudować swoją gospodarkę (która de facto do tej pory opierała się na niższym koszcie pracy ludzkiej) i jeszcze na dodatek znaleźć miejsce dla swoich przedsiębiorstw na tym nowym – idealistycznym w teorii, a brutalnie komercyjnym w rzeczywistości gospodarczym świecie. Przy czym jest to ta „lepsza” alternatywa, bo próbując inaczej (czyli bez „neutralności”) można jeszcze znaleźć się poza siecią gospodarczych powiązań, poza światowym rynkiem i bez żadnych nowych technologii, co prowadzi do całkowitego uzależnienia i zapaści.
Pomimo tak „diabelskiej” alternatywy – zgoda na „neutralność klimatyczną 2050” powoli staje się faktem. Polska musi to zrobić i sam negocjacyjny efekt z UE może nastąpić w tym lub kolejnym roku. Nie jest łatwo zewnętrznie – kolejne europejskie regulacje wymagają wyłącznie zgody na kolejne cele obniżenia emisji CO2 (i wobec tego zmian naszej energetyki – np. eliminacji węgla), jednocześnie pozostając niesłychanie oszczędne w konkretach dotyczących programów pomocowych dla transformacji. Te programy są oczywiście okraszone pięknymi nazwami (Fundusze sprawiedliwości, itp.) i pełne PR-owych deklaracji i ładnych obrazków, ale w samych konkretach pokazują dramatyczną rozbieżność pomiędzy realnymi kosztami zmian, a europejskimi funduszami, które mają te zmiany ułatwić. Oczywiście deklaracje pełne są cyfr po kilkadziesiąt miliardów euro (co może wydawać się ogromnymi pieniędzmi), ale zawsze pokazywane są pieniądze „dla wszystkich” (a kolejka potencjalnych beneficjentów jest długa) i w horyzoncie dekady – a tu należy zdać sobie sprawę, że transformacja energetyki węglowej dla Polski to nie wartości kilku a co najmniej kilkudziesięciu miliardów euro – czego żadne fundusze nie zapewnią w całości. Polska próbuje więc dramatycznie przed złożeniem końcowego podpisu dostać jakieś konkrety i spróbować zbilansować zyski i straty, a w nowej „zielonej” Europie otrzymujemy jak zawsze rozmyte deklaracje, ładną prezentację, ikonograficzkę i może dla wzmocnienie efektu – jakąś demonstrację młodzieży, dzieci i zwierząt, protestujących w obronie prawa do życia w ekologicznym świecie.
Jeszcze trudniejsze staje się przeforsowanie „neutralności klimatycznej” wewnątrz polskiej energetyki. Oznacza to koniec węgla i wszystkiego czym do tej pory żyła polska energetyka – radykalne zmniejszenie roli elektrowni węglowych, a jednocześnie wielki program inwestycyjny energetyki odnawialnej. To kompletne przetasowanie samej struktury polskich przedsiębiorstw związanych z energetyką (widać to na giełdzie) i oczywisty problem z górnictwem węglowym. Pomimo podpisania ubiegłotygodniowego porozumienia, rząd – związki zawodowe – podtrzymuje poprzednie blogowe wpisy, że restrukturyzacja górnictwa węgla kamiennego jest w Polsce prawie niemożliwa. To co nastąpiło (w porozumieniu) i jest pewnego rodzaju przełomem – pierwszy raz w historii, związki zawodowe zgodziły się z twierdzeniem, że wszystkie kopalnie należy zamknąć i nawet pojawił się termin 2049. Cała reszta jest swojego rodzaju „przegrupowaniem sił” po obu stronach. Górnicze związki zawodowe całkiem słusznie oceniły sytuację, że jakiekolwiek protesty w chwili obecnej nie mają żadnego poparcia społecznego (inne grupy zawodowe, inne obszary kraju) i wobec katastrofalnej sytuacji PGG nie doprowadzą do niczego niż do bankructwa (a jednocześnie wielkie zapasy węgla dają możliwość na to aby ewentualne strajki nie zakłócały dostaw do energetyki). Zdecydowały się wobec tego przenieść termin kolejnej konfrontacji na grudzień 2020. Należy uważnie przeczytać pierwszy i ostatni punkt porozumienia – tak naprawdę nie jest to porozumienie – bo ma wejść w życie jeśli Unia zgodzi się dopłacać do wydobycia węgla (iluzoryczne), a sama „umowa społeczna” dotycząca górnictwa dopiero ma być zaproponowana 15 grudnia. Strategia polega więc na uzyskaniu najpierw dofinansowania do PGG (zabezpieczenie wypłat), a następnie liczenie na wyjątkowo chłodną zimę kiedy dostawy węgla dla elektrowni i elektrociepłowni będą sprawą krytyczną. Z kolei strona rządowa otrzymuje atut w ręku w postaci pierwszej w historii zgody (niezależnie jakiej) na zamknięcie wszystkich kopalń. Kolejna odsłona nieuchronnego konfliktu już za chwilę i nie spodziewałbym się łatwiej zgody związków na niezbędne zmiany w wynagrodzeniach dla ratowania PGG, a raczej już za miesiąc a na pewno w grudniu, dramatyczne apele: „że znowu rząd oszukał i nie dotrzymał zobowiązań”, a tak naprawdę wszyscy będą patrzyli na słupki na termometrach i nie pierwszy raz w historii o wyniku zdecyduje to czy jest mróz czy też ocieplenie.
Na krótkoterminowej polskiej drodze „neutralności” są też wyboje związane z rekonstrukcją rządu i praktyczną niewiadomą co do Ministerstwa Klimatu. Cała zmiana ostatnich miesięcy (m.in. nowy PEP 2040 i nowa polityka w kierunku neutralności) była przez to Ministerstwo firmowana – co będzie dalej to wielka niewiadoma. Ministerstwo Klimatu nie występuje w jakichkolwiek przesłuchach o potencjalnych zmianach w rządowej rekonstrukcji i nie wiadomo czy w ogóle będzie istniało (lub w jakiej konfiguracji) i pod czyim kierownictwem Polska będzie planowała nowy krok energetycznej zmiany. Jakakolwiek „duża reorganizacja” i kolejne zmiany personalne dyktowane arytmetyką układów partyjnych będzie miało dość druzgoczący wpływ na harmonogram polskich zmian energetycznych – w szczególności legislacji kluczowych ustaw (m.in. morska energetyka wiatrowa). „Polska neutralność” jest na dziś skomplikowaną układanką (może nawet domkiem z kart), w której bardzo łatwo spowodować zastopowanie całego procesu. Przykładowo jakiekolwiek myślenie o strukturalnych zmianach Energy-mix to konieczność zwiększenia udziału OZE do 2030 (do 32% jak w nowym PEP) co znowu jest jedynie możliwe przy zakładanym udziale wiatrowej energetyki morskiej 5,9 GW mocy zainstalowanej 2030. To z kolei wymaga rozpoczęcia procesu inwestycyjnego – a żeby inwestować muszą być określone stawki cen energii offshore (URE), a to z kolei możliwe jest (europejskie przepisy) jedynie do czerwca 2021, a więc jeśli mamy to zrobić to musi być odpowiednia ustawa (o morskiej energetyce wiatrowej – właśnie w legislacji) uchwalona do końca obecnego roku. Pokazuje to jeden (z wielu) stoperów polskiej polityki – zawirowania w procesie decyzyjnym, rekonstrukcje i przetasowania mogą łatwo cały proces opóźnić, a potem to już pozostaje jedynie pisanie i hipotetyczne rozważania nad kolejną utracona szansą na zmiany.
Polska droga „neutralność klimatyczna 2050” to raczej więc wiejska wyboista droga niż prosta wielopasmowa autostrada. Ale w końcu… jesteśmy specjalistami od podróży po kiepskich drogach …
Polska już dawno osiągnęła neutralność klimatyczną ( w kontekście CO2) z uwagi na przyrost areału leśnego po 1946 roku który pochłania 4,5 raza więcej CO2 jak produkuje nasza elektroenergetyka – i absorbuje jego całość „wydalaną” przez polską gospodarkę -czy ktoś by tego nie mógł powiedzieć unijnym komisarzom – nie ma odważnego tylko sami wazeliniarze?