Inwestycje powinny być zyskowne. Taki przynajmniej dominuje pogląd w świecie kapitalistycznym i na tym oparta jest gospodarka wolnorynkowa. Złe inwestycje, powodujące straty, nadmierne zaangażowanie kapitału, nieprzynoszące odpowiednich pozytywnych strumieni pieniężnych powinny być naturalnie wyeliminowane przez bankructwo tych firm, które takie (niewłaściwe) ryzyko inwestycyjne podjęły. Stosując takie czysto racjonalno- kapitalistyczne podejście powinniśmy natychmiast zatrzymać budowę jakichkolwiek bloków energetycznych i nie uruchamiać żadnych projektów w najbliższym czasie.
Sami sobie zbudowaliśmy taki świat energetyczny. Model rynku jaki obowiązuje w Europie, skupia się wyłącznie na dzisiejszej grze pomiędzy dostępnym zapotrzebowaniem a produkcją, omijając jakiekolwiek prognozy przyszłości i nie uwzględniając konieczności odbudowy mocy wytwórczych. Na dodatek w założeniu wolny i zliberalizowany rynek jest silnie zasilany dotacjami dla energetyki odnawialnej i biurokratycznie zdestabilizowany przez niepewne ceny pozwoleń emisji CO2. Efekt jest jaki jest – dzisiejsze analizy opłacalności inwestycji są na NIE. Średnie (indeks IRDN) ceny energii elektrycznej na giełdzie energii na początku tego roku osiągnęły wartości … 140-160 zł/MWh by dziś leniwie podnieść się w okolice 180 zł/MWh. To cena na całych europejskich rynkach – w Skandynawii (Nordpool) kupi się po 40, a w Lipsku (EEX) po 50 euro za MWh. Entuzjaści rynkowi chwalą system i udowadniają słuszność przyjętego modelu, gdzie niegdzie podnoszą się głosy zaniepokojenia.
Ta dzisiejsza cena giełdowa która jest często używana przez banki jako referencyjna dla rynku, nie zapewnia jakiejkolwiek możliwości realizacji dużych projektów energetycznych. Używając prostych obliczeń i przykładając parametry jakie mamy w polskiej energetyce (np. wyniki przetargu i podpisanego kontraktu na nowy blok w Kozienicach – 1075 MW i koszt ponad 5 mld zł netto i przykładając standardowe dla energetyki parametry – wykorzystanie mocy, koszty paliwa, koszty remontów i inne, opłaty środowiskowe i nawet będąc nadzwyczaj łagodnym w opłatach za emisje CO2- przyjmując obecny poziom 6-7 euro za tonę i możliwości derogacji) – wpada się głęboko w ujemne stopy zwrotu, a jakiekolwiek światło w tunelu widać dopiero przy cenie energii gdzieś w okolicach 270 zł/MWh. Kolejne przetargi na nowe bloki pomimo otwierania kopert , nie napawają entuzjazmem. Wydaje się, że dostawcy też zrozumieli sytuację i postanowili już nie walczyć ceną, a wręcz składać oferty z dużym zapasem. Kilka dni temu za 450 MW w Elektrowni Turów najtańsza oferta opiewała na prawie 4 mld PLN. To wszystko stawia pod znakiem zapytania strategie przełomu inwestycyjnego w polskiej energetyce anno domini 2013. Jeśli z jednej strony spółki energetyczne mają skupiać się na prezentacji świetnych wyników finansowych dla inwestorów giełdowych, to nie będą mogły, nawet silnie namawiane przez właściciela w postaci Skarbu Państwa, inwestować w projekty, które na dziś wydają się nieopłacalne. Jeśli z kolei podejmą takie ryzyko i rozpoczną (niezbędne) inwestycje licząc na wzrost cen energii w przyszłości – wyceny giełdowe uwzględnią to w wycenie akcji, spadającej w dół lotem pikującego ptaka. Klasyczny pat będzie utrzymywał się dość długo, chyba że Europa, w tym również Polska wyjdzie z kryzysu i wzrośnie zapotrzebowanie, a wiec i ceny i możliwość prowadzenia inwestycji, albo cały system energetyczny się przewróci, co też prowadzi do analogicznego wzrostu cen energii. Możliwe jest też połączenie obu tych strategii w jedno co da powtórkę amerykańskiego kryzysu kalifornijskiego z 2000 w realiach europejskiego XXI wieku.
Nadszedł więc czas na weryfikację całego modelu rynku, o czym powoli przebąkuje się w całej Europie, albo na dalsze odkładanie problemu na przyszłość albo jakiś rodzaj quasi-interwencjonizmu państwowego. Po doświadczeniach (reaktywowanej obecnie przez niektórych na plus) epoki Gierka i realnego socjalizmu, który raczej przypominał realistyczny pure-nonsens jestem przeciwny braniu przez państwo za dużo na swoje barki i wolałbym dobre reguły rynkowe prowadzące do sensownych inwestycyjnie decyzji. No cóż ale jeśli sam model rynku jest absurdalny może trzeba i sięgać po niezbyt sensowne mechanizmy. W końcu nawet i kapitalizm zaakceptuje różne niekoniecznie najbardziej ekonomiczne warianty bo bądź co bądź, ale klasyk wolnego rynku Milton Friedman , dostrzegając konieczność zwycięstwa zdrowego rozsądku nad doktrynalnym stosowaniem zasad ekonomii, powiedział kiedyś: „Jeżeli spojrzymy na walkę z narkotykami z czysto ekonomicznego punktu widzenia, to rolą państwa jest ochrona karteli narkotykowych.”
Mówi Pan, że ceny energii w Polsce są za niskie.
Zdaniem raportu UOKiK z 2011
http://uokik.gov.pl/download.php?plik=10178
(Tabela 11 na 49s) Ceny energii elektrycznej w Polsce są drugie co do wielkości pod względem ceny, jeśli chodzi o kraje Unii Europejskiej.
Co należy rozumieć że ich zdaniem są za wysokie.
Oczywiście powyższy przykład należy chyba bardziej odbierać jako prowokację, ponieważ UOKiK przeliczył ceny energii według parytetu siły nabywczej, co nie ma żadnej interpretacji. Tego kursu stosuje się po to, żeby zawyżyć wartość dóbr produkowanych przez mniej rozwinięty kraj, by ich PKB było wyższe i bardziej wiarygodne w porównaniu (Gdyby tego nie robić, to np. w Polsce i w Niemczech można produkować ten sam chleb (obydwie gospodarki produkują tyle samo), który licząc PKB w Niemczech będzie więcej wart, niż w Polsce).
W raporcie jednak napisane jest, że prognozowane ceny energii elektrycznej w Polsce w 2014r będą na poziomie 277Mwh i w kolejnych latach coraz wyższe. Co Pan o tym sądzi?
(50 strona raportu)
porównywanie cen wg parytetu wg mnie ma mało sensu i trudno się do nich ustosunkowywać – ma to znaczenie bardziej marketingowe.
Co do prognozowanych cen w przyszłych latach (np. 277 PLN/MWh w 2014 jako wróżenie z fusów) to będą raczej wypadkową zapotrzebowania i możliwości generacji. Według obecnego modelu rynku w naturalny sposób ceny będą spadac jeśli jest nadprodukcja (a pewnie do 2014 utrzyma się bez problemu – kryzys przemysłowy). Koncerny energetyczne żyja z całkowitych przychodów – nie tylko energia „czarna” ale dopychają zielonymi certyfikatami (których jest już prawie 10TWh i ich cena tez spada – bo ok 180 PLN/MWh na dzień dzisiejszy) a tak naprawdę to sa to głownie megawaty z weglowych bloków tylko pochodzące z dorzucanego do kotła drewna.
Całość (niskich cen) właśnie stwarza problem – ceny raczej będą spadać (trend kilku lat) i nie pozwalają na inwestycje – dziś (strona TGE) energia na rok 2014 (kontrakt base) kosztuje 176 PLN a peak 210 – więc do prognozowanej 277 bardzo daleko.
Wzrost cen to pobożne życzenie koncernów (i banków) dla finansowania inwestycji – ale obecny rynek (patrzący krótkoterminowo) i zasilany dotacjami na energetykę zieloną – nie generuje takich sygnałów. To właśnie główny problem – w cenie energii nie ma składnika budowy przyszłych mocy (ceny odtworzeniowej) – i to jest chyba największy długoterminowy problem Polski (i częściowo Europy). Kryzys kalifornijski 2000 – wyglądał bardzo podobnie (tam też ceny spadały na początek)
Czyli pierwszym symptomem zbliżającego się „kryzysu kalifornijskiego” będzie zwiększenie cen na rynku bilansującym spowodowane coraz częstszymi awariami w Elektrowniach… a kolejnym etapem już będzie niedobór mocy wytwórczych w stosunku do zapotrzebowania co doprowadzi już do „kryzysu właściwego” kiedy to w bardzo krótkim czasie ceny poszybują w górę. Wtedy to bezduszny rynek oczekiwał będzie natychmiastowego wprowadzenia nowych mocy wytwórczych – co jak wiadomo będzie niemożliwe, a więc najprawdopodobniej najlepszym wyjściem jest wykupienie wszelkiego rodzaju latarek lub agregatów prądotwórczych małej mocy w momencie kiedy pojawią się pierwsze symptomy na rynku bilansującym i następnie sprzedaży z dużym zyskiem – coś na podobieństwo rozkwitu rynku wentylatorów podczas fali upałów w lecie 2010r.