Na tym tle powoli trzeba przestać narzekać na warszawskie lotnisko ….
Podróżowanie kojarzone jest z romantyką pokonywania wielkich odległości, krajobrazami przemieszczającymi się leniwie za szybą i możliwością poznania ludzi i kultur z innych krajów. Niestety tak pewnie było w czasie wielkich odkryć, kiedy najszybszy parostatek w kilkadziesiąt dni pokonywał trasę z Londynu do Australii, a samo przebycie Atlantyku zajmowało co najmniej tydzień i przynajmniej pozwalało na czytanie książki lub chwile konwersacji z przygodnie poznanymi towarzyszami podróży.
Dziś wszystko jest inaczej. Linie lotnicze stały się bezosobowe, loty samolotem obdarte z jakiegokolwiek romantyzmu, a jedynie nakierowane na jak najszybsze i optymalne upakowanie pasażerów w ekstremalnie (optymalnie) wąskich fotelach i (z uwagi na zagrożenie terrorystyczne) trzymanie ich na siedzeniach przez maksymalną większość czasu podróży. Wszystko jest więc sproceduralizowane, pasażerowie po wstępnych przesłuchaniach, pchani jak barany przez ogrodzone słupkami i taśmami dróżki do rękawów, a następnie jak najszybciej usadzani na miejscach (i tak należy się pchać do przodu bo dominująca obecnie tendencja do zabierania przez wszystkich na pokład bagażu podręcznego który wazy 40 kg i ma wymiar – jak się uda przemycić – walizki z posagiem przedwojennej panny na wydaniu powoduje, że jeśli da się cos upchnąć na górze to sukces, bo inaczej będzie się lecieć z nogami na swojej torbie (też zabieram niemało do kabiny). Stewardesy, które jakieś lat temu 20 były marzeniem każdego mężczyzny to dziś (linie inne niż LOT) bezosobowe stwory w mundurkach będących skrzyżowaniem północnokoreańskiej armii i Armii Zbawienia i na płaskich obcasach – w każdym razie żeby nikomu nic nie przyszło na myśl. Ma być profesjonalnie i szybko – bo zaraz po wepchnięciu w fotel jest napój, potem jedzenie które w normalnych warunkach rzadko byłoby konsumowane nawet przez wygłodniałego rozbitka i oczywiście ewentualnie alkohol do oporu. Z tej ostatniej przyjemności nie korzystam już w czasie lotu od kiedy na trasie przez Atlantyk spotkałem uroczą międzynarodową kompanię w której prym przewodził amerykański muzyk heavymetalowy lecący właśnie do swojej narzeczonej do Czech. Dodając do tego Niemca w garniturze i Holendra zrobiło się całkiem przyjemnie więc piliśmy (na amerykańskich liniach) bez przerwy, oglądając zdjęcia czeskiej narzeczonej (przeciętne) i zaręczynowy pierścionek (mały, gaże muzyków nie najwyższe widać) od mniej więcej poziomu Nowego Jorku do Amsterdamu, na koniec zgodnie z zasadami z polskich filmów wysyłając po nowy zapas małych buteleczek Niemca w garniturze, zawsze wywiązywał się z zadania z sukcesem. Efektem była całkowicie nieprzespana noc i rekordowy ból głowy, który został zintensyfikowany do niewyobrażalnych rozmiarów po powrocie do kraju kiedy moja żona nie rozumiała dlaczego zamiast aktywnie rzucić się w wir życia domowego po podróży, rzuciłem się aktywnie (ale nieprzytomnie) do łózka.
Jedyna atrakcja na lotach, to że każdy dostaje teraz słuchawki i ma indywidualny ekran z wyborem kilkunastu filmów, w doskonały sposób ucina to jakakolwiek rozmowę towarzyską i kontakty międzyludzkie. Max Frisch w „Homo Faber” i wielu innych pisarzy opisujących rozmowy w samolotach, prowadzone przez doświadczonych życiem mężczyzn zaciągających się co chwile papierosami, które są gaszone w popielniczkach w oparciach foteli, przewraca się teraz w grobie jak to wszystko się zmieniło.
Widzi się więc głównie ekran (w samolocie) i same lotniska, które jeszcze zachowały lokalny koloryt i tylko tam może coś się zdarzyć. Widziałem dziś trzy zaczynając od londyńskiego Heathrow – wielkie, 5 rozrzuconych od siebie terminali z połączeniami kolejkowo- autobusowymi, jedno z największych na świecie … i według mnie niewygodne. Dawny styl budowy oddzielnych terminali i połączeń miedzy nimi to koszmar, który zna każdy jeśli ma się ten niefart, żeby akurat przesiadka miała inne terminalowe numerki. Na dodatek tłok niemiłosierny, co ciekawie zapowiada zbliżająca się olimpiadę (już tylko 14 dni) , na Heathrow wszędzie banery i informacje, ale jak przylecą miliony osób to zobaczymy jak dadzą sobie radę. Myślę że nasza telewizja jak TVN 24 będzie mogła poużywać sobie w rewanżu za niemiłe filmy BBC o Polsce i Ukrainie przed EURO. Zobaczymy więc jak Anglicy robią to lepiej, patrząc na to, co widziałem dziś rano, to może być cienko. Potem lądowanie w Paryżu na Charles de Gaulle , w opinii wszystkich …najgorszym inżynierskim rozwiązaniem aeroportu na świecie. Każdy kto był to wie, długaśne korytarze niewidomo po co z wąskim przejściami i tłokiem, autobusy objeżdżające terminale w kółko po 20-40 minut po to żeby wejść w drzwi które są 50 metrów w linii prostej, ale tylko tak można tam się dostać. W rezultacie biegający ludzie, spóźnienia, narzekania (wszystkich oprócz Francuzów), ale i tak nic się nie zmienia. Na dodatek nie skojarzyłem , że dziś jest święto zburzenia Bastylii, wobec czego parada na ulicach Paryża i chyba lotnicze, bo jakaś astronomiczna liczna startów i lądowań upchniętych na kilku pasach. Nasz samolot zgrabnie podszedł do lądowania (spóźniony o 30 minut), żeby z wyciem wyciągnąć w górę tuż przed dotknięciem o ziemie, kolejne 30 minutowe kółko – nie wiadomo coś stało na pasie albo pilot nie bardzo w niego trafił, na szczęście za drugim razem już wylądował, ale połowa pasażerów mająca przesiadki na egzotyczne rejsy na innych terminach z desperacją patrzyła na swoje borading pasy wiedząc, że przyjdzie im zaprzyjaźnić się z Charles do Gaulle jeszcze na kilka do kilkunastu godzin Niektórzy desperaci jeszcze biegli do stanowisk odpraw, ale ja wiem z doświadczenia, że w takich wypadkach tu można się tylko spocić. Ja na szczęście miałem samolot za 2 godziny i o cudo z tego samego terminala więc akurat właśnie zdążyłem ledwo na początek boardingu. Siedzę wiec w samolocie, a mój bagaż może też a może jeszcze nie, bo z uwagi na święto narodowe pewnie pracuje zredukowana obsługa na terminalu. Na szczęście ląduje w Pittsburghu – lokalnym lotnisku amerykańskim (ale przyjmującym loty międzynarodowe więc z dumą nazywane International). To dla odmiany jedno z najlepiej z moich doświadczeń zaprojektowanych i przyjaznych dla pasażerów. Wszystko rozbudowane w jeden terminal , doskonałe oznakowanie, błyskawicznie odbierają bagaż i w ogóle czysto i fajnie. Na dodatek darmowy bezprzewodowy Internet w każdym zakątku. Po innych przygodach – ostoja zmęczonego wędrowcy i kierunek w którym chciałbym żeby podążało nasze warszawskie Okęcie. Po trochu tak idzie, bo łączą się stary i nowy terminal i jeszcze jakby zmienić ostatni raz wersje oznakowania i uroczy kolor starego terminalu (wg mnie magenta , wg przyjezdnych pink w wersji nie do zniesienia) byłoby całkiem wygodne , o ile oczywiście kiedyś przyszło by do głowy dyrekcji, że w godzinach rannych jest jednak najwięcej samolotów i można by dać kilka dodatkowych stanowisk do odpraw lotów jeśli jest i tak wiele miejsca. Ale i tak idzie w dobrą stronę i jak może kiedyś do końca zbudują remontowany parking przy lotnisku (tu czekam czy zostaną poprawione zjazdy dla samochodów – poprzednio były tak wąskie i z takim kątem wjazdu, że prawie każdy zostawił sobie jakaś pamiątkę na błotnikach) oraz dołożą Internet wszędzie, a nie tylko w kilku punktach. W każdym razie ….na dziś nie wypada już na samym końcu listy i wraca się z przyjemnością, żeby powiedzieć …ale u nas spokojnie fajnie.