W kultowej scenie filmu „Rozmowy kontrolowane”, bohater Ryszard Ochódzki (grany brawurowo przez Stanisława Tyma) przypadkowo wsiada do samochodu prowadzonego przez członka ORMO (przypominając ORMO to pomocnicza i ochotnicza formacja wspomagająca milicję w czasach komunistycznych). Ormowcy właśnie interweniują podczas kradzieży w sklepie monopolowym, (podczas której pijani złodzieje zasypiają przy rozbitej witrynie), ale oczywiście przy okazji działań formacji pomocniczej, wynoszą też skrzynkę wódki do własnego samochodu. Nawet Ochódzki (bynajmniej nie wzór uczciwości, etyki i kultury) jest zaskoczony i zadaje kultowe pytanie „A ludzie tego nie widzą”? …”A Pan coś widzi”?- odpowiada pytaniem na pytanie Ormowiec i podaje naszemu bohaterowi jedną butelkę. Można traktować film jako prześmiewcze odwołanie do zapomnianej historii, ale myślę że reżyserowi udało się pokazać coś więcej i to niekoniecznie z przeszłych, ale raczej nawet z futurystycznych czasów. Cały świat nie tylko zaadoptował komunistyczne „dwójmyślenie” i powszechną adaptację absurdu i fałszu, ale także nawet bardzo twórczo ją rozwinął. Teraz trochę bardziej kolorowo w prezentacjach marketingowych i z grubymi tomami opracowań firm konsultingowych i przyjaznych instytutów badawczych oraz zespołów roboczych, daje się jeszcze lepiej kreować dowolną politykę, trend społeczny, a na końcu odpowiednią ustawę czy dyrektywę , za którą oczywiście idą pieniądze i to duże, płynące w odpowiednią stronę. Smutne jest też trochę, że taki „społeczny marketing ukierunkowany” nie obejmuje samej prostej ideologii politycznej, ale zagospodarował (a nawet twórczo zaadoptował) obszary bliskie sercu każdego człowieka, czy też nawet będące uznanymi wartościami społecznymi czy  podstawą człowieczeństwa. Rozwija się więc marketingowe generowanie pieniędzy zarówno w ochronie ludzkiego zdrowia, ochronie zwierząt i oczywiście ochronie przyrody, a najlepiej ochronie klimatycznej.  Przy okazji obowiązuje jednolity przekaz informacyjny i całkowity brak zezwolenia na niewygodne pytania (bo przecież naruszają one fundamentalne wartości) i przy okazji całkowite zamknięcie się na informacje, które pokazują że dana polityka, strategia czy ideologia może być nieskuteczna czy choćby nieefektywna. Tak jak kiedyś, wszystko przykrywało się „dobrem ludzi pracy”, teraz trudno oponować przeciwko „dobru planety”.

Przy okazji kolejnych spotkań COP (teraz COP 24 w Katowicach) i kolejnych europejskich rewizji polityki klimatycznej i czytając  kolejne katastroficzne artykuły o wpływie kosztów certyfikatów CO2 na hurtową cenę energii, warto zdać sobie sprawę jak tak naprawdę dziurawy i mocno absurdalny jest cały europejski system walki o zmniejszanie emisji CO2. Nie wnikając, ani w żaden sposób nie dyskutując ze zmianami klimatu, ani nawet nie podważając konieczności ograniczania zawartości CO2 w ziemskiej atmosferze (to ukłon i chęć uniknięcia starcia z „zielonym skrzydłem”) , nie można jednak zamykać oczu (a może właśnie trzeba?) na całą skuteczność i etykę podejmowanych przez nas Europejczyków działań. Polityka klimatyczna i jej ostrze w postaci systemu ETS (handlu emisjami), wzbogaconego o mechanizm MSR (Market Stability Reserve) stał się bowiem finalnie czymś w rodzaju biurokratyczno-lobbistycznego monstrum, właściwie zjadającego własny ogon.

Czy da się zmniejszać CO2 lokalnie i jaki właściwie wynik? przecież światowa emisja CO2 nie spada, udział Europy w emisji stał się dramatycznie niski, co powoduje, że skuteczność ETS w skali światowej jest zupełnie marginalna (10 % światowej emisji CO2 z Europy, wobec dynamicznie rosnącej emisji Chin, Indii i krajów rozwijających się , jakiekolwiek wysiłki europejskie nie stabilizują wzrostu zawartości CO2 w atmosferze). Dramatycznie słaby wynik (światowy) pokrywany jest PR-owymi kampaniami o „przykładowych” rozwiązaniach i „drogowskazach” dla świata – świata wielkich emitentów, którzy jednak nie są skorzy do intensyfikacji wysiłków. Kluczowy problem w światowej emisji CO2 to Chiny – które w najlepszym scenariuszu przestaną zwiększać (!!!) emisję około 2025 roku, a przyrost emisji w Indiach, Południowej Azji, Afryce i Ameryce Południowej pokrywa wielokrotnie wszystkie redukcyjne wysiłki Europy (UE).

Komu właściwie system ETS służy ? (kto zarabia?) Silnym argumentem w dyskusji, podnoszonym przez energetyków jest fundamentalne pytanie – dlaczego certyfikaty CO2 mają być handlowane przez instytucje finansowe, a nie wyłącznie przez emitentów (elektrownie i zakłady przemysłowe). Przecież jeśli ma być to system dla realnego obniżania emisji to powinni korzystać z niego operatorzy techniczni, a nie instytucje finansowe. Jaki jest realny cel handlowania certyfikatami przez finansistów poza oczekiwaniem na uzyskanie szybkich zmian cen (a więc zysków z handlu). Tymczasem prawdziwy system oczekuje stabilizacji i przewidywalności, a udział rynków finansowych w handlu działa dokładnie odwrotnie. Znowu PR-owo można mówić o szerszym spektrum handlujących firm i bardziej płynnym rynku, ale każdy widzi tak naprawdę presję na zmianę cen i źle pojętą możliwość spekulacji.

Jaka jest realna rynkowa cena tony CO2 z energetyki? (ile Euro za tonę – np. w roku 2020 a potem w 2025) Pytanie oczywiście retoryczne, bo pomimo wielu prac think-tanków, setek opracowań i prezentacji – nic do końca nie wiadomo. Mówi się o 15, 27, 30, 35 , 50 a nawet 100 Euro za tonę. Wynik zaiste jest intrygujący dla handlujących, natomiast jest całkowicie pesymistyczny dla energetyki konwencjonalnej. To właśnie brak jakiejkolwiek przewidywalności cen w długim horyzoncie czasowym, rujnuje proces inwestycyjny. Czy więc chodzi o tworzenie długoterminowego rynku czy też długoterminowego chaosu ?

Czy to w ogóle system rynkowy czy regulacyjny?  (gdzie wolny i niekrępowany handel?) Odpowiedź jest już oczywiście prosta. Teraz nawet nie udaje się, że ETS ma być systemem wolnego handlu. Przegłosowany (od 2019) mechanizm MSR (Market Stability Reserve) ma w swoim celu…. podnoszenie cen (kiedy są za niskie), poprzez arbitralne wycofywanie certyfikatów CO2 z wolnego handlu. System staje się więc de facto – czysto regulacyjnym mechanizmem generującym obciążenie finansowe dla technologii emitujących CO2. Być może jest to konieczne dla osiągnięcia nadrzędnego celu -zmniejszania CO2, ale wówczas chyba warto przestać się oszukiwać, że jest to jeszcze jakaś gra rynkowa.

Kolejne pytania można mnożyć i pokazywać ironiczne przykłady wad ETS. Niestety „każdy widzi”, ale system trzyma się mocno. Oczywiście przy każdym spektakularnym wzroście cen (jak w ostatnich miesiącach) pojawia się intensywna dyskusja , ale nie ma żadnych na dzisiaj szans aby ETS uległ istotnej modyfikacji. Zresztą … „każdy też dostaje trochę”, bo na dzień dzisiejszy przychody z certyfikatów CO2 kierowane są do lokalnych budżetów, a więc i nasze Ministerstwo Finansów korzysta na wzroście cen. Oczywiście płyną z tego korzyści krótkoterminowe, bo wcześniej czy później, pieniądze ETS zostaną skierowane w mniejszej lub większej części  do budżetu centralnego Unii (komisarz Canete już wstępnie proponował takie rozwiązania).  Wydaje się że upłynie jeszcze dużo czasu …. zanim będzie można mówić o problemach otwarcie, a nie w sposób ideologiczny.

Nie jest też tak, że dzisiejszy świat jest jednokolorowy i to tylko „złe i zewnętrzne” siły powodują problemy energetyki, a cena certyfikatów CO2 wywiera presję na nasze ceny hurtowe. Sami też unikamy dyskusji o problemach węgla i tego jak naprawdę chcemy zmieniać naszą energetykę. Płaczemy nad cenami energii i wzrostem importu węgla z Rosji , zamiatając pod dywan proste pytania o restrukturyzację polskiego sektora górniczego. Jak dziś można być konkurencyjnym bez przynajmniej 6 -dniowego dnia pracy w kopalniach (maszyny stoją 2 dni w tygodniu, a u konkurencji już nie), jak dalsze wydobywanie węgla w głębokich pokładach i na terenie silnie zurbanizowanym ma być konkurencyjne wobec kopalni odkrywkowych i w pełni zmechanizowanych, dlaczego wreszcie kopalnie i spółki górnicze nie wchodzą  na rynek sprzedaży węgla oddając przychody i marże w inne ręce (to tak jakby koncern energetyczny skupiał się jedynie na wytwarzaniu, a oddawał najbardziej wysoko- marżowy segment dystrybucji komuś innemu), a pokazując optymistyczne wyniki zapominamy szybko o pożyczonych pieniądzach, które przecież należy kiedyś oddać (a przynajmniej zacząć płacić odsetki jak w 2019).

Obawiam się jednak, że przez najbliższe lata „nikt nic nie będzie widział”, a dyskusja o problemach technicznych i energetycznych będzie ślizgała się tylko po powierzchni. Tylko jeśli zamyka się oczy, to także jako efekt uboczny nie widzi się ani drogi ani przeszkód … efekt końcowy jak każdy wie może być dramatyczny.

3 komentarze do “Światowa walka z emisją CO2 … „a czy Pan coś widzi”?”

  1. Przecież od samego początku było jasne, że ETS jest narzędziem mającym na celu ograniczenie emisji CO2. Wywodzi się wprost z pomysłów i raportu Sterna. Dodanie elastyczności rynkowej wynikało z tego, że Państwa chciały po prostu na tym zarobić (i nasze świetnie zarabiało, o czym jakoś Pan Profesor nie wspomina). Niektóre, jak Francja, inwestowały te środki w dopłaty do termomodernizacji domów by zmniejszyć zużycie energii elektrycznej (wiele domów we Francji ogrzewa się prądem). Dzięki temu nie muszą budować aż tylu nowych bloków, kiedy stare atomówki się wyeksploatują (nie wiem jak to fachowo w żargonie energetyków brzmi). Polska swoje zyski z ETS przejadła. Zamiast inwestować i rozwijać zróżnicowany miks energetyczny (o wspomnianych problemach z górnictwem wiadomo przecież od bardzo dawna) i restrukturyzować z tych pieniędzy górnictwo, pieniądze „przejedzono”. Dziś jest lament nad tym co było wiadome od dawna, a co zakłamywano wizją węgla na wieki. Kolejne rządy ścigały się w zapewnieniach ile to my mamy złóż, na 200 lat, 300 lat (jutro będzie i na 500+ lat). Parafrazując Ildefonsa można rzec: Skumbrie w tomacie, skumbrie w tomacie, chcieliście węgla? no to go macie.

  2. Ograniczenie emisji czegokolwiek – niech będzie i tego CO2 -trzeba zacząć od ……..ograniczenia ilości urzędników a przez to ograniczanie wprowadzania głupiego , niezrozumiałego – (granatem oderwanego od życia) prawa ingerującego w gospodarkę w sposób destrukcyjny. Głupia „polityka klimatyczna” zniszczy tylko gospodarkę Unii jako całości bo podnosi koszty jej funkcjonowania – ku uciesze „reszty świata” a w szczególności Chin ,Indii, Rosji a nawet USA. Toż to nic głupszego wymyślić się nie da- żeby podcinać gałąź na której się siedzi……

Zostaw komentarz:

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *