Surrealizm to awangardowy kierunek sztuki, który narodził się w 1924 roku we Francji (choć sam termin stworzył już w 1917 Apollinaire).  Zafascynowana nowymi trendami, grupa artystów kierowana przez Andre Bretona (który wydaje w 1924 dokument programowy – Manifest Surrealistyczny) odwraca się od klasycznej sztuki, a nawet więcej od klasycznego pojmowania świata – racjonalizmu, empiryzmu, uporządkowanej nauki i techniki, ruszając w kierunku nieznanych obszarów podświadomości, marzeń sennych, zjawisk nadprzyrodzonych, a także absurdu i groteski. Po wielkim wybuchu popularności surrealizmu (np. Dali) ruch powoli się wypala i czasami tylko widoczny jest w niektórych środowiskach artystycznych głównie Francji i nomen omen dawnej Czechosłowacji. Ale surrealizm bynajmniej nie ginie zupełnie  – absurd i świat jak z obrazów snu – pojawia się cały czas koło nas i to czasami też zupełnie niespodziewanie…

Koniec pandemicznego 2020 przenosi nas do domów i zamyka w ściśle regulowanych zasadach kwarantanny – godziną policyjną, która nie jest godziną policyjną, a jedynie sugestią, żeby nie wychodzić z domu w nocy (ale przy okazji wzmacnianej mandatem i karą Sanepidu). 5 osób maksimum (oprócz domowników, na szczęście nie wlicza się zwierząt domowych) i cały czas dystans, maseczki, dezynfekcja.  Siedzimy więc w domu smętnie wspominając czasy przed epidemią i oczywiście skaczemy po kanałach TV (gdzie oczywiście nic nie ma). Ale… nagle na niektórych kanałach widzimy koncerty świąteczne… I zupełnie nowy świat.  Śpiewający artyści, a obok wyginające się, spocone grupy sceniczne, żadnych tam masek ani dystansu, skąpo odziane dziewczyny ocierają się o wokalistę lub perfekcyjnie wyrzeźbieni tancerze, z nagim torsem klękają przed piosenkarką – która też ma niewiele na sobie.  Za chwilę kamera wrzuca przebitki prowadzących i … całych grup ludzi przed sceną – tańczących, skaczących lub wiwatujących. Żadnych maseczek, dystans skrócony do 10 cm, a niekiedy nawet przytulone ciała, skacząca publiczność wykrzykuje hasła i rozpyla oddechy, a tylko niektórzy maja przeźroczyste przyłbice (maseczki się źle kadrują), a jak wiadomo z przyłbicami nie da się wsiąść do samolotu ale na balecik – w sam raz. Żadnych ograniczeń, oczywiście dodatkowo też i tych podróżniczo-hotelowych – przecież zakazane są jakiekolwiek podróże nawet służbowe (jak chce się dokończyć projekt i kogoś wysłać do klienta to można to zrobić dopiero po 17 stycznia), ale jak wiadomo są ważniejsze zawody niż inżynier czy budowlaniec. Całość imprezy – jak ze snu, pandemia odchodzi i może tylko w surrealistycznej podświadomości wyskakuje wraz z także dość dzisiaj surrealistycznie brzmiącym hasłem prowadzących „dzisiaj obejrzycie imprezę jakiej nie przeżył nikt”.

Właściwie… czemu nie … COVID to w końcu zupełnie surrealistyczny świat jaki kiedyś tylko widzieliśmy w dziwacznych filmach, a teraz sami nie wiemy czy żyjemy na jawie czy we śnie. Kilka godzin wcześniej jestem w (generalnie zamkniętej) galerii handlowej.  Są sklepy zamknięte i takie mniej zamknięte, ludzi setki i tłok jak w jakiś wielki handlowy weekend, kolejka do Carrefour’a ciągnie się przez całą galerię, ludzie dystansują się o jakieś 10-20 cm, chuchając i kaszląc sobie do kołnierzy i przy okazji życzą Nowego Roku, który po takich zakupach wcale nie musi być lepszy. Uciekam od kolejki i widzę jakiś otwarty sklep, a tam … talerze, kubki i jakieś artykuły gospodarstwa domowego. Nawet fajnie, kupuje mały blender i trochę się dziwie, że sklep jest otwarty i już wychodząc widzę mały sklepowy regał ze smyczami i pejczami. Przez chwilę już (podświadomość i Freud działa) myślałem nawet, że to otwarcie segmentu na masochistyczne zabawy w kuchni, ale nie … to stoisko z artykułami dla zwierząt i karmą dla psów i kotów. Świetnie… właśnie dlatego sklep jest otwarty – przecież te z karmą dla domowych przyjaciół mogą działać.

I nagle mam olśnienie – surrealizm wrócił. Zawsze był w Polsce też silny i przecież każdy zna „Misia” i inspirowaną prawdą czasu historię, że mięso można sprzedawać w kiosku z gazetami. Teraz tak samo – „Polak potrafi” – a jak wiadomo każdy zakaz to dla nas wyzwanie – jak go ominąć. Zaczyna się więc powszechne, narodowe kwarantannowe poruszenie jak zrobić coś inaczej. I tak zaraz będziemy mieli mięso w odzieżowym – każdy obligatoryjnie dostaje po jednym (!) kabanosiku, a do tego przymierza ciuchy, pączki i chleb w obuwniczym (croissanty do klapek, a tostowe do butów na obcasie). To tylko początek oczywiście – jest sklep żelazny i z elektroniką gdzie reklamowany jest obligatoryjny przegląd zębów i przebrany w biały fartuch pracownik sadza każdego klienta na krzesełku i grzebie w ustach kombinerkami (dezynfekowanymi), a potem można już kupować komputer i gry – też surrealistyczne. Za rogiem robią lewatywę w sklepie z żarówkami, a dywany idą jako lecznicze podkładki rehabilitacyjne. Częstym pomysłem są też stacje benzynowe w sklepach z perfumami – wchodzi się i kupuje 5ml diesla lub bezołowiowej w przezroczystej torebce a przy okazji jakiś zapach męski lub damski. A może chcecie kawkę przy stolik ? Nic trudnego – zapraszamy do „Weterynarza” – wchodzi się ze zwierzęciem i czeka na badanie (czasami nawet i kilka godzin przy cappuccino albo latte). Nie macie własnego zwierzaka,  żaden problem – obsługa szybko i zręcznie wręcza każdemu po jednej białej myszy jako dodatek do kawy, mysz można potem oddać albo sobie zabrać do domu jako kumpla na długie pandemiczne wieczory.  I jeszcze dalej … może większa imprezka? każdy z uczestników dostaje szybką umowę zlecenie na 25 groszy i jest już pracownikiem i wtedy przecież widzimy to na noworocznych show, można skakać z przyłbicą lub bez. Albo w lepszej wersji – to przecież spotkanie religijne – nowy kościół „Tańczącego św. Wita” – każdy wpłaca wpisowe i dostaje krótką małą deklarację i już jest uczestnikiem kultu i każdy dostaje drinka i podryguje. Na stoki narciarskie (otwarte jedynie dla zawodowców), przyjeżdżają nowe grupy – profesjonalnych zespołów rodzinnych (od razu dostają papier z pieczątką z marketu i zapis na zawody), a można potem się przespać w eleganckim pokoju, który jest jedynie dodatkiem do miejsca parkingowego.

Surrealizm można mnożyć … ale najciekawsze jest, że on naprawdę zaczyna nas otaczać. Jeszcze się bronimy, ale podnieście tylko przybrudzoną zasłonkę przyzwyczajeń a będzie się pokazywał na każdym kroku.  Niech żyje więc sztuka!!! A może jeszcze popróbować Abstrakcjonizmu? Tu z kolei artyści eliminowali wszelkie odniesienia do realnych form i przedmiotów, i zupełnie odchodzili od rzeczywistości.

W końcu … wszystko przed nami i mamy Nowy Rok 2021.

 

Jeden komentarz do “Surrealizm w Narodowej Kwarantannie ?”

  1. To nie surrealizm tylko najczystsza rzeczywistość…….Chińska zaraza bo tak winniśmy ją zwać to nie 'wirtualny byt” tylko ciężki przypadek zoonozy – czyli choroby odzwierzęcej . Dlaczego mówię ciężki ? – bo często daje powikłania związane z obniżeniem wydolności narządu oddechowego – w odróżnieniu od „zwykłej grypki”. Wiem coś o tem bo załapałem one świństwo gdzieś w połowie października. Początkowo wysoka gorączka i bóle wszystkiego. Gorączki nie dało się okiełznać paracetamolami czy innymi ibupromami…… zadziałał dopiero lek przeciwzapalny i przeciwbólowy podawany w Dnie moczanowej – Nalgesin Forte 2×1 , pojawił się suchy kaszel – uporczywy- dały radę leki przeciwastmatyczne : Fostex, Berodual i steryd Metypred. Było w zasadzie „hapy”- przez 11 dni i zacząłem mieć problemy z oddychaniem- jakby mi położyli płytę chodnikową na piersiach. W tym rzesz to 11-tym dniu choroby dodzwoniłem się wreszcie do przychodni (za 273 bodajże razem -aktualny licznik połączeń z przychodnią mam na 321) – pani doktor narzekając ,że sama jest na kwarantannie- chciała skierować na badanie covidowe- ja jej na to że musiałbym opuscić kwarantannę( żona była „pozytywna”)- no to stwierdziła że faktycznie bez sensu- wypisała mi jeszcze antybiotyk i steryd we wziewie (Nebbud? czy jakos tak) – i skierowanie do szpitala , zaznaczajac że nie ma co dzwonić na pogotowie bo nie przyjadą – tylko samemu jechać do szpitala. Którejś niedzieli nie miałem siły oddychać a saturacja pokazywała 82%. Zadzwonił do mnie kolega z pracy (anioł stróż?)- jak raz też na kwarantannie: od słowa do słowa wyszło że ma w domu koncentrator tlenu dla 94 letniej tesciowej – ale staruszka stwierdziła że nie będzie robiła za Lorda Wadera i nie potrzebuje. Pożyczył mi sprzeta a jego żona (też na kwarantannie) przywiozła mi pod dom. 2 tygodnie wisiałem na maszynce…… -aż sobie kupiłem swoją. „Wyrzygałem” 3500 zł i to po znajomości za nówkę nie śmiganą. Cieszyłem się jak 5-latek z loda – dawno mnie nic tak nie podrajcowało. W sumie mija ponad 2,5 miesiąca od zachorowania a ja dalej nocami wchłaniam produkt z koncentratora bo saturacja na leżąco spada do 85% ( na stojaka jest prawie OK -93% – tyle że ciężko jest spać na stojąco) – kiedyś pobiłem swój rekord 73%….. powinienem być nieprzytomny ale obudził mnie na szczęście atak paniki – tlen mi się wziął i wypiął – takie życie. Do specjalisty pulmunologa mam termin na 26 stycznia – nic tylko się kuźwa leczyć……..
    Kiedyś zadzwonił do mnie inny kolega ,że tragedia , że siedzi w domu na izolacji, że nie może iść nawet po piwo …….że ma depresję bo czuje sie zniewolony i osaczony , że rząd zły bo mu nie da jechać na narty itp. i tede….. Ja mu na to : …..a może ci jeszcze bomby na łeb lecą jak w Syrii ? – nie p.-dol – bo ja mam strefę życia ograniczoną do 4 m – długości rurki od Tlenu- a jak nasi koledzy prąd wyłączą – co mam powiedzieć? Na drugi dzień dzwoni jego żona i pyta się- co ja mu powiedziałem, że wyleczyłem go z depresji – mówię że w sumie nic tylko opowiedziałem mu o moich doświadczeniach z COVID. Wniosek z tego iż humor się nam poprawia jak słyszymy że inni mają gorzej.
    Podsumowując : przez 11 dni sam się leczyłem – na szczęście miałem zapas pasujących leków ,skierowanie szpitalne się nie przydało bo nie miałem siły tam jechać, – Tlen sobie zorganizowałem. A rząd ? – mam w nosie to co opowiadają – zastosowałem z rodziną samoizolację na zasadzie nie przymusu tylko zwykłego rozsądku – na szczęście tylko ja zachorowałem i nie jestem statystą wbrew opinii debili celebrytów tudzież innych antycovidowców. Z mojego otoczenia (w śród bliższych lub dalszych znajomych) – zmarło do tej pory na COVID 4 osoby w wieku od 42 do 58 lat i wcale nie mieli chorób współistniejących.

Zostaw komentarz:

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *