We wszystkich zawodach lekkoatletycznych mamy dwa różne bieguny dla biegaczy. Z jednej strony są sprinterzy – zwykle na Olimpiadach, fenomenalnie umięśnieni czarnoskórzy zawodnicy z Afryki, Wysp Karaibskich i USA, którzy występują oczywiście pod różnymi flagami. Z drugiej strony długodystansowcy – maratończycy lub kilkunasto-kilometrowcy – dla odmiany wychudzeni Etiopczycy lub z tamtych okolic. Fizjologicznie związane jest to z dwoma typami mięśni jakimi obdarzyła nas natura – białymi i czerwonymi. Białe, to bardziej kurczliwe i przystosowane do przemian beztlenowych. Czytając naukowe opracowania to właśnie przemiana adinozyno-trifosforanu (ATP) stanowi klucz do osiągania zawrotnych szybkości w sprincie. Z drugiej strony czerwone – z dużą zawartością mioglobiny, które muszą wykorzystywać tlen, ale dzięki temu są szalenie wytrzymałe i mniej się meczą. Natura nie jest sprawiedliwa i niektórzy dostają więcej jednych lub drugich (i na dodatek na przykład jeszcze lepszą szybkość reakcji kolanowej – to mają Afrykańczycy).  Trudno  więc się dziwić, że polscy zawodnicy mimo, że trenują jak mogą, to daleko im do miejsc na podium. Trening oczywiście potrafi zdziałać cuda, sam pamiętam, że w czasach liceum moja droga do szkoły pokrywała się z linia autobusu 111. Co rano miałem wiec okazję się sprawdzić, czasami nawet startowałem wprost z pod bloku i dobiegałem do przystanku. Przy połączeniu tego z umiarkowaną konsumpcja papierosów dobrej jakości (droga do szkoły prowadziła koło sklepiku z ówczesnymi towarami importowanymi) nagle spowodowało  to, że byłem nie do pokonania na 40-60 metrów, i stawałem się coraz lepszy z każdym dniem. Niestety kres „wielkiej nadziei białych” w sprincie nastąpił szybko z uwagi na wymianę ogromnej rury ciepłowniczej na ulicy. Remonty wówczas trwały długo, ulice rozkopali, autobus pojechał objazdem, a ja porzuciłem treningi. Kiedy skończyli to już studiowałem gdzie indziej i co innego miałem w głowie. Tym niemniej sentyment pozostał, z czasem jednak dla dłuższego dystansu. Bowiem tak jak mięśnie, kluczowe dla tych dwóch różnych sportów jest taktyka i strategia, w sprincie prosta jak drut – maksymalnie do przodu i na szybko, to jednak o wiele bardziej wyrafinowanie wygląda to na długich dystansach. Najgorsze co może się zdarzyć, to pomieszanie czerwonych i białych oraz bieganie raz jak w sprincie i raz jak w maratonie. Klęska oczywista…

Ta analogia widoczna jest niestety na styku rynku finansowego i energetycznego i oczywiście w moim ulubionym zagadnieniu handlu emisjami. Nie chodzi o sam sens łapania CO2 i jego wpływu na topniejące lody na biegunach. Problem według mnie jest większy. Dla energetyki, która jest z natury długodystansowcem – tu zwrot z inwestycji to nawet ponad 30 lat, stosuje się metody i specjalistów wprost z rynku finansowego – chyba najbardziej chyżego sprintera. Ideałem finansowym jest wysoki zysk na krótkim okresie czasu, otwarte i zamknięte pozycje, palec na klawiaturze i co chwila , coraz szybsze zyski na choćby najmniejszych wahaniach indeksów i kursów. Ideałem energetyki jest stabilność cen, kontraktów, dostaw i sprzedaży jeśli nie na 30 to choćby na 10 lat. Wprowadzony w Europie handel emisjami pokazuje swoje najlepsze (dla finansistów strony). Niestabilność cen, wahania wolumenu oraz nieprzewidywane regulacje prawne, to naprawdę dobre warunki dla spekulacji nazywanych obecnie powszechnie „uzyskiwaniem zysków na wysoce zmiennych rynkach”. Szczerze mówiąc, nie rozumiem dlaczego system, który ma prowadzić do długotrwałych inwestycji i stymulować rozwój nowych technologii jak na razie pokazuje swoją całkowitą klęskę w postaci braku jakichkolwiek przewidywalnych poziomów cen.

Można było kupić certyfikat w szczycie za 30 Euro za tonę, ale i można było dostać prawie za darmo. Teraz (w okresie do 2013) jesteśmy też w podobnym trendzie – było już i po 15-scie, a jest koło 6-7 i jednak  w tendencji zniżkowej. Nie zdziwię się jeśli powtórzy się cyklicznie spadek i pod koniec obecnego okresu rozliczeniowego zanotuje indeksy po kilka eurocentów.  To jest moim zdaniem większy problem niż same certyfikaty i obciążenia dla przemysłu i energetyki. Problem nie jest to, ze trzeba płacić, ale to, że nikt nie wie ile. Długodystansowcy w energetyce budujący elektrownie i inwestujący w daną technologię coś muszą przyjąć w swoich wyliczeniach na okres minimum kilkunastu lat , sprinterzy z rynku finansowego mogą wygenerować dowolną wróżbę (przecież pojawiają się ścieżki cenowe CO2 do 2020 na poziomie 15, 30 a nawet 100 Euro za tonę). Moim zdaniem – przykład trenowania zawodników z innych konkurencji na jednym obozie treningowym. Efekt jak widać dla rynku podobny do naszych ostatnich osiągnięć medalowych w lekkoatletyce biegowej – czyli słaby, energetyka roztrenowana i niepewna. Recepta pewnie prosta, wykonanie trudniejsze. Należałoby wrócić do starych metod treningowych. Jeśli utrzymywać istniejący system certyfikatów, to dlaczego nie ograniczyć handlu jedynie dla tych, co rzeczywiście emitują – a wiec dla sektora energetycznego i przemysłowego. Pomimo wielu uzasadnień nie rozumiem dlaczego przykładowy certyfikat EUA ma być płynnym instrumentem rynku finansowego i handlowany przez wszystkich (dla uzyskania krótkoterminowych zysków) jeśli ma być podstawą długofalowej polityki inwestycyjnej. Jeśli byłby tylko dla rzeczywistych emitentów, jego cena byłaby płaska jak stół, nudna i przewidywalna. Ale za to … wspaniale pasowałaby do czerwonych mięśni i długiego dystansu. Nadzieja jak zwykle umiera ostatnia, ale warto popatrzeć na osiągnięcia człowieka. Niedawno czytałem, że w biegu bardzo długodystansowym (cos około 60 km) , wytrenowany facet pokonał … konia (dobiegł szybciej niż zwierzę). Niektóre plemiona do dziś kultywują zwyczaje prehistorycznych przodków, którzy polowali na zwierzynę nie łukiem i kijem ale powoli i konsekwentnie zaganiając ją na śmierć (trzeba sobie wyobrazić jak ktoś dwa dni bez przerwy goni gazelę). Ostatnia z przynoszących mi wiarę informacji, to rekord w kategorii 75 lat i wyżej – facet przebiegł 100m w 13,4 sekundy i skoczył w dal prawie 5 metrów. Mam wiec nadzieje że długodystansowo i z wiekiem , energetyka poradzi sobie też i z rynkiem finansowym ….

Zostaw komentarz:

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *