Bez wiatru w żaglach transformacji energetycznej…
Pamiętam w młodości żaglowanie łódkami na Mazurach, gdzie osiągnąłem w porywach rolę tzw. szotowego (ciąganie szotów), czyli pierwszy stopień wyżej od balastu turystycznego. Ale pamiętam też dokładnie, że jeśli był wiatr 3-4 to w polskich warunkach dawało się nawet szybko popłynąć i w ciągu dnia zrobić całe jezioro na okrągło, choć przy ostrych kursach przechylało i telepało łódką. Natomiast turystyczne wiatry 0-1 to zawsze relaks w słońcu i jedynie efekt uboczny, że łódka prawie stała i dotarcie nawet na drugą stronę sprawiało ogromne kłopoty. Zbliża się początek sezonu żeglarskiego i przekładając wiatry na obszar transformacji energetycznej – to jednak mamy flautę. Po ambitnych oczekiwaniach i dyskusjach na początku roku, wiatr zmian osłabł i dominuje stagnacja. Po pierwszej odsłonie wstępnej wersji nowego KPEiK, czekamy na coś nowego (w czerwcu?). Ustawa o OZE po szybkim i dynamicznym początku z wywrotką utknęła w tajemniczych dyskusjach i ministerialnym dopracowaniu. Strategiczne decyzje o górnictwie i kolejnych krokach transformacji usiadły gdzieś po cichu w nowych pokojach Ministerstwa Przemysłu, które niewątpliwie stało się „najbardziej niewidocznym” ministerstwem obecnego rządu i nawet próba wyciągnięcia czegokolwiek ze strony internetowej raczej nie daje konkretów. Zarządy wielkich koncernów energetycznych prawie są, ale prawie jeszcze nie do końca, a więc jasna polityka i strategia dopiero się wykluwa. Trochę to przypomina pierwsze tygodnie sezonu turystycznego z leniwym stawianiem żagli i wstępnym sprawdzaniem łodzi, ale bez decyzji o kursie. Na dodatek jak to w warunkach polskich, na horyzoncie czerwcowym pojawiają się kolejne wybory co oczywiście powoduje, że jakakolwiek choćby częściowo kontrowersyjna decyzja jest odkładana na później. Każde z ministerstw odpowiedzialnych za transformację energetyczną (lub jej kawałek) ciągnie szoty w swoją stronę i nie do końca widać kto jest sternikiem a kto kapitanem. Tu też lista kandydatów do europarlamentu nie nastraja optymizmem (z punktu widzenia prędkości transformacji). Kluczowy minister planuje odejście, a więc jesteśmy przed kolejnym etapem rekonstrukcji i zmiany matrixowej odpowiedzialności. Wiatr nie wieje i na razie prognozy są… letnie. Już zaraz majówka, a jak wiadomo w Polsce po majówce to już tylko połowa czerwca i wakacje więc nic nie będzie się działo do września. Jedyna nadzieja, że na koniec sezonu żeglarskiego zwykle wiatry wieją nieco mocniej, nie ma już następnych wyborów i może jest szansa, że łódki zaczną wreszcie płynąć raźniej do drugiego brzegu.
Czy to sztuczna inteligencja pisze teksty o „podwyżkach cen prądu”?
Sztuczna inteligencja rozwija się w zawrotnym tempie i następuje eliminacja kolejnych zawodów (widać już np. po reklamach, że pracę tracą tłumacze). Teraz SI za grillowanie zabrała się za dziennikarzy – za pomocą Chat GPT daje się szybko i zgrabnie (1-2 min max) napisać tekst dowolnej długości na dowolny temat. Wszyscy piszący rączo ujęli podpowiedzi ChatGPT w wersji bezpłatnej lub płatnej i produkują teksty skupiając się jedynie na chwytliwym tytule (który też generuje sztuczna inteligencja). Oczywiście pisze się też dużo o energetyce i właśnie mamy wysyp artykułów o podwyżkach cen prądu.
Nie dyskutując już, że nie płacimy za prąd (bo nie mierzy się na rachunkach dostawy w Amperach), ale za energię elektryczną (komponent za zużycie energii w kWh) i jej dostarczenie (komponent rachunku za dystrybucję) oraz podatki i wszelkie rodzaju krypto podatki (OZE, rynek mocy, ciepłownictwo, itp. – czasami per kWh a czasami za miesiąc), i tak nikt nie rozumie tekstów w kolejnych portalach o rachunkach i alarmistycznych informacji o ile zdrożeje (podaje się 10, 20, a może i 50% odnosząc się czasami tylko do części rachunku a czasami do kwot netto a czasami brutto). Nie ważne!!! Grunt, że jest chwytliwy tytuł – np. „Wielkie podwyżki od połowy roku”, czy też „Rząd jednak zamrozi ceny” lub „Łapmy się za portfele bo prąd je porazi”. Żaden inny temat nie jest tak nośny – w końcu nikt nie komentuje już cen chleba, masła, mleka czy czekolady, nie mówiąc o benzynie, samochodach czy biletach autobusowych. Mniej jest też artykułów o podwyżkach płac czy inflacji. Prąd jest zawsze na pierwszym miejscu i jest tak na stałe od pewnego zimowego miesiąca w 2018 roku, kiedy na bilbordach (ówczesnej partii opozycyjnej) pojawiła się twarz (ówczesnego lidera partii rządzącej) z napisem – „A prąd miał nie zdrożeć” … Od tego czasu politycy traktują rachunek „za prąd” jak kwestie niepodległości a co najmniej wolności sumienia, wyznania i zerowego opodatkowania diet poselskich. Nic więc dziwnego, że piszą też o tym dziennikarze – a właściwie sztuczna inteligencja. Niestety z pomysłami polityków żeby „nie było drożej” ona także sobie nie radzi sobie (nic dziwnego bo nie da się tego objąć inteligencją nawet naturalną i emocjonalną) i dalej będziemy ceny mrozić (bo są wybory do europarlamentu) choć przypominam, że żyjemy w obszarze geograficznym wolnego handlu i zliberalizowanego rynku energii (który u nas nie istnieje) a nawet w lipcu będziemy mieli taryfy dynamiczne (czyli powiązania naszych rachunków z aktualnymi zmianami cen energii na rynku hurtowym) co będzie w Polsce pierwszym zastosowaniem dynamicznej (czyli zmiennej) taryfy, która jest jednocześnie zamrożona na stałe. Na dodatek większość społeczeństwa jest tak skołowana, że uważa, że jakakolwiek podwyżka cen energii zrujnuje ich życie (jednocześnie akceptując powszechny wzrost cen w sklepach i restauracjach o 50 %) i popiera system jak w komunizmie, żeby na wszystko były sztywne ceny (ale zapomina, że były i sztywne ceny i sztywne kartki na towary). Zachęcony bezsensowną dyskusją nad bezsensownymi decyzjami politycznymi (zamiast odbudować rynek z upodobaniem go dalej rujnujemy) poprosiłem sztuczną inteligencję o napisanie zdania o „mrożeniu”, które jest zupełnie bezsensu, ale sprawia wrażenie eksperckiego – poniżej kilka próbek.
„W obliczu trwającej transformacji energetycznej, polityka zamrożenia cen energii może być postrzegana jako narzędzie zapewniające równowagę społeczną, poprzez minimalizowanie negatywnych skutków cenowych dla najbardziej wrażliwych grup społecznych, jednocześnie stymulując adaptację do nowych, zrównoważonych technologii energetycznych na poziomie mikro i makroekonomicznym.”
„W kontekście zamrożenia cen energii, należy zwrócić uwagę na jego implikacje dla strukturalnej elastyczności ochrony społecznej, gdzie zaawansowane modele ekonometryczne sugerują zwiększenie odporności segmentów populacji o niższych dochodach na fluktuacje makroekonomiczne, co stawia tę politykę w centrum badań nad zrównoważonym rozwojem społecznym.”
„Chociaż polityka zamrożenia cen energii ożywia przedświtne debaty wśród ciepłowniczych sów, to jej rzeczywisty wpływ na orbitę Ziemi pozostaje tajemnicą, zdecydowanie wymagającą dalszych badań astronomicznych.”
Jest to oczywiście zamierzona kryptoreklama – jeśli jakiekolwiek poczytne portale (poza tym eksperckim) chciałyby wypełnić swoje łamy bezsensownymi tekstami o chwytliwym tytule jestem do dyspozycji i w ciągu 1 minuty prześlę sformatowany tekst o dowolnej objętości. Od razu podaje te tytuły – własny „Nadciąga katastrofa z prądem, ale może da się zamrozić” i propozycje sztucznej inteligencji „Prąd w Cuglach: Jak zamrożenie cen ochroni nasze portfele przed nadchodzącymi podwyżkami” (to dla poważnych mediów) lub „Energetyczny flirt z portfelem, sexy zamrożenie cen prądu” (to dla bardziej celebryckich) aż po „Krótka spódnica za grosze: Zamrożenie cen prądu podnosi temperaturę oszczędności!” (to dla tych z klikaniem i reklamami) – każdy też taki sobie, ale proszę pamiętać, że będzie za to tani…
Polska zarobiła w marcu 1,4 mld z CO2, a ile dostanie energetyka? Głos wołającego na puszczy o FTR Enigmatyczna informacja, z której można się oczywiście cieszyć – „w marcu 2024 r. giełda EEX, w imieniu Polski, przeprowadziła dwie aukcje w ramach systemu EU ETS, na których sprzedano ponad 4,6 mln polskich uprawnień EUA po średniej cenie 57,74 euro. Środki uzyskane ze sprzedaży uprawnień na aukcji wyniosły blisko 266,8 mln euro, czyli ok. 1,14 mld zł”. Czyli generując CO2 w polskich elektrowniach – generujemy większe dochody do budżetu. Tytułowy głos wołającego na puszczy (lub tez energetyków w czasie transformacji) – gdzie są te pieniądze – patrząc z punktu widzenia energetyki. Patrząc na lata poprzednie w 2023 r. z około 25 mld złotych z polskich uprawnień do emisji CO2, ok. 18 mld zł zjadł budżet państwa, a ponad 6 mld zł poszło w coś związanego z energetyka bardziej z nazwy – czyli Fundusz Rekompensat Cen Energii (dla branży energochłonnej). Patrząc jeszcze rok wcześniej (2022) ponad 9 mld zł na Fundusz Wypłaty Różnicy Cen (czyli rekompensaty za mrożenie cen) i prawie 5 mld zł Fundusz Pośrednich Kosztów Emisji. Parafrazując dialogi ze znanych filmów – nazwy funduszów się zmieniają, ale pieniądze za CO2 zawsze wspomagają tylko rozdawanie z budżetu. W roku 2024 jak na razie wygląda, że powtórzymy dokładnie dobre wzorce (nikt już nie pamięta, że w obietnicach obecnie rządzących partii było 100% pieniędzy z CO2 dla energetyki). Potem zawsze się to zmienia i jako energetykę traktowany będzie więc system mrożenia cen (i dopłaty) oraz ogólnie wydatki budżetowe (pewnie rozdawane energiczne, a więc można kwalifikować jako energetyczne). Zwykle jak jest dyskusja o tych pieniądzach to zaraz mówi się o programach jak np. Mój Prąd 6.0 (tyle, że faktycznie warty 0,4 mld zł program jest finansowany z innych źródeł (tu Fundusze Europejskie na Infrastrukturę, Klimat i Środowisko) oraz że cały czas pracujemy nad ustawą o Funduszu Transformacji Energetycznej. Ten kolejny fundusz miał skonsolidować przynajmniej przychody państwa z CO2 do jednego worka i przynajmniej 40% z nich stricte przeznaczać na transformacje energetyczną (retoryczne pytanie, dlaczego nie 100%?). Choć na dzień dzisiejszy FTR ponownie utknął w legislacji i jeśli będzie obowiązywał to od 2025 r. więc i tak 40% byłoby sukcesem. Parafrazując raz jeszcze filmy – rządy się zmieniają, ale pieniądze za CO2 zawsze rozpłyną się w budżecie a fundusz dla energetyki będzie gotowy już w kolejnym roku…