Nadmuchany czy przebity balon planów zielonej transformacji? Znowu przez wybory?
Polska zielona transformacja porusza się w rytmie wyborczym. Jak pasuje to przyśpiesza i pęcznieje jak balon, jak jest niewygodnie to zaczyna puszczać powietrze, Wydaje się, że znowu weszliśmy w fazę dwugłosu – co innego do Brukseli, co innego przy mrugnięciu okiem – do własnych obywateli. Właśnie do Brukseli w tygodniu przesłano wstępną wersję KPEiK (polskiego planu klimatycznego), który był chyba wstępnie tajny, bo nie przekazano go (na początek) do żadnych mediów ani do żadnej konsultacji. Przecieki (okrężną drogą z Brukseli) pokazały 50% energii z OZE w 2030 r. i 59% dekadę później (co jest ambitnie i „balonowo”, przy okazji wydobycie węgla ma się zmniejszyć do 30 mln ton rocznie). Jak pokazały się slajdy… to i oficjalnie KPEiK zaprezentowano na konferencji prasowej. Warto przypomnieć, że w deklaracji programowej Koalicji (przed sformowaniem rządu) mówiono o 65% OZE w 2030 r. (co prawda bez szczegółów czy to energia czy może tylko moc zainstalowana), nie mówiąc już o przekazaniu 100% środków z opłat CO2 na Fundusz Transformacji Energetyki (to zupełnie przycichło). Aczkolwiek należy pamiętać ze [pierwsza wersja KPEiK to draft scenariusza bazowego (tzw WEM) a ma być jeszcze wersja „ambitna” (WAM) i mocniejsza transformacja. Z drugiej strony… to tylko draft i „prawdziwa” wersja ma pokazać się na przełomie II i III kwartału. W międzyczasie drugie „energetyczne” Ministerstwo (Przemysłu) rozpoczyna cykl spotkań z górnictwem i węglowym sektorem wytwarzania energii – jak to wszystko uratować w momencie zapaści cenowej (bo niskie ceny energii surowców i ofensywa OZE) i ile dopłacić z budżetu (przy akceptacji UE). Na ulicach, rolnicy wespół z hutnikami i górnikami palą opony i protestują przeciwko „Zielonemu Ładowi”. Nawet rząd powoli zmiękcza stanowisko i mówi o „zbyt ambitnych celach i wymaganiach” – na razie bardziej dotyczących ugorowania ziemi. Jakby nie było – znowu transformacja zaczyna się rozjeżdżać – niby jest, ale właściwie nie do końca a powód oczywisty – za miesiąc wszyscy na wybory – więc trzeba unikać kontrowersji. Ponieważ po wyborach lokalnych, mamy i następne (Parlament UE), więc pełnej nowelizacji KPEiK i synchronizacji z nowym PEP 2040 należy się spodziewać pewnie w czerwcu (i wtedy wszystko będzie ujawnione i zatwierdzone – miejmy nadzieję). Do tej pory… raczej „na okrągło” i w zależności do kogo przekaz przed wyborczym głosowaniem. Wydaje się, że w kraju nad Wisłą zawsze trzeba tak niejasno (bo zawsze jakieś wybory) i nie ma jednej zintegrowanej polityki transformacyjnej. Odniosę się do Kalifornii – amerykański stan z porównywalnym wielkościowo do Polski systemem energetycznym – tam jeden z bardziej ambitnych planów zmian. 90% energii zeroemisyjnej w 2035 r. a 100% w 2045 r. i energy mix oparty właściwie tylko na OZE z bateryjnymi magazynami energii. Właśnie magazyny są kluczowe dla kalifornijskiej transformacji, ich moc wzrosła z 250 MW (2019 r.) do 5000 MW obecnie, a planowane jest prawie 20 GW w 2035 r. i 52 GW w 2045 r. docelowo. Oczywiście za chwilę można dyskutować, że Polska to nie Kalifornia, bo u nas nie ma słońca i baterii i zawsze musi być na czarno, na co trudno znaleźć jest kontrargument, że tam maja Teslę (w realu) a u nas Izera (w planach). Analogicznie może być z systemem energetycznym i naszym przemysłem – sami sobie wybierzemy naszą drogę.
Wiatr (i słońce) znowu wieje (i świeci) PSE w oczy…
Kończy się zima i częściej wychodzi słońce… A więc znowu problem (w polskiej energetyce zresztą problem jest zawsze jakiś). Tym razem, jeśli jest to dzień weekendowy (małe zapotrzebowanie), jeśli wieje wiatr i na dodatek silnie świeci słońce – za chwilę problem z nadprodukcją. Tydzień temu (3 marca) nie dało się już energii upchnąć i operator systemu wprowadził redukcje mocy z OZE na poziomach 600-800 MW w czasie godzin wczesnopopołudniowych. Widać od razu co jest pętlą achillesową krajowego systemu – brak elastyczności i możliwości odebrania energii odnawialnej (paradoksalnie wcale nie mamy największego udziału, ok. 25%) a nie brak energii w podstawie. Można by oczywiście popatrzeć na wzmiankowany wcześniej przykład Kalifornii i przerzucić ciężar transformacji na magazyny (i sieci) co samoczynnie odblokuje więcej słońca i wiatru. Ale może po co? Nie będzie można narzekać, że ta energia OZE niepotrzebna (w nadmiarze). Przez kilka kolejne dni PSE Operator radzi sobie znakomicie – słońce powoduje, że chwilowe moce PV to 10 GW (ponad 50% krajowego obciążenia), aby na wieczór zjechać do zera i pokrywać prawie całe zapotrzebowanie z elektrowni cieplnych (czytaj węglowych). Niestety niedziela 10.03 to znowu redukcje mocy OZE i to na gigantycznych poziomach i to cały dzień (od 7 rano do 17 po południu) – od 600 MW rano po rekordowe ponad 1700 MW koło południa. Nagle polska energetyka ma nadwyżki produkcyjne, które wyrzucamy do śmieci. Wygląda, że cały rok 2024 będzie tego rodzaju huśtawką – jak tylko dobre warunki pogodowe to w ciągu „klasyczna” energetyka zostanie zduszona do parteru, żeby oddychać dopiero wieczorem, a w niedziele i dni świąteczne – redukcje produkcji. Dlaczego więc (ten draft KPEiK) tak mało mówi o planowanych magazynach, które są kluczem do transformacji. I aż strach myśleć… co będzie jak nie daj Boże będziemy mieli już te 50% OZE (kiedyś)?
Rolnicze (i energetyczne) wtorki lub środy w Warszawie
Środa to kolejny dzień rolniczych protestów na ulicach Warszawy, protestów, które wspomagają myśliwi, hutnicy, pszczelarze i górnicy (więc jest też trochę energetycznie) oraz generalnie wszyscy niezadowoleni. Protestujący wiedzą co robić i mają zaplanowane strategie od wyprowadzenia ciągników na drogi dojazdowe, poprzez chodzenie z flagami po pasach wstrzymując dojazd do centrum aż po standardowe palenie opon pod Sejmem, które nawet zostało rozbudowane o efekty specjalne w postaci odpalanych racy i zawodów w rzucaniu kostki brukowej. Ze strony warszawiaków problemem nie jest nawet protest (powoli wszyscy zaczynają się przyzwyczajać) ani też priorytetowe traktowanie Warszawy (mieszkańcy stolicy chętnie podzieliliby się protestami z innymi miastami), ale właśnie… nieregularność demonstracji. Jeśli byłoby to np. zwyczajowe wtorki (jak było poprzednio) albo blokadowe środy (jak jest teraz) albo może coś w rodzaju nowych „obiadów czwartkowych”, dałoby się dobrze zaplanować rytm pracy (np. zdalna), nauki dzieci i zwyczajowych spotkań. Stolica apeluje więc o długoterminowy harmonogram protestów (przynajmniej do wyborów europejskich) i wyznaczenie jednego, stałego dnia w tygodniu dla zablokowania Warszawy. Miasto w końcu uwielbia „nowe świeckie tradycje” i z entuzjazmem się do nich dostosuje. Z ostatniej chwili… jakby naprzeciw temu postulatowi wychodzą nowe informacje od organizatorów – protesty mają być w „kolejne środy” i nie tylko w Warszawie, ale i w innych miastach (podobno Poznań). Nowa organizacja pracy jest witana entuzjastycznie przez dużą część „warszawskich białych kołnierzyków”. W wielu korporacjach jest stała praca zdalna (zwykle poniedziałki i piątki), teraz w środy będą demonstracje (więc bez dojazdu do biura), wystarczy dwa dni urlopu albo jakieś losowe zdarzenia i… cały tydzień wolny. Można więc… dla odmiany wyjechać na wieś.