Ludzie jak konie – nie do pracy, a tylko do zabawy? Czy to zwiększy konsumpcję energii?
Czy nadchodzi kres pracy człowieka? Czy, podobnie jak konie, będziemy potrzebni jedynie do sportu, zabawy i rekreacji? To nie moje porównanie, a zasłyszane – niestety nie znam autora – jednak uważam je za niezwykle trafne, szczególnie patrząc na rozwój sztucznej inteligencji.
Wyobraźmy sobie, że znajdujemy się w drugiej połowie XIX wieku, w Cesarstwie Austro-Węgierskim. Cesarzowa Elżbieta (Sisi) codziennie odbywa swoje ulubione konne przejażdżki – jest jedną z najlepszych woltyżerek w Europie. Na paradach dumnie prezentują się pułki szwoleżerów, kirasjerów i ułanów. Przed Operą w Wiedniu czekają na gości konne powozy. Owszem, istnieje już kolej, ale jest zarezerwowana dla elit, a większość transportu wciąż odbywa się dzięki koniom. Konie są także niezastąpione w rolnictwie i przemyśle. Od czasów starożytnych do końca XIX wieku na jednego konia przypadało średnio dziesięciu ludzi, a w niektórych miejscach nawet mniej. Świat ludzki opierał się na pracy koni.
Z czasem analizowano nawet problemy związane z końmi – w Paryżu przewidywano, że dynamiczny wzrost liczby konnych powozów doprowadzi do ogromnych problemów związanych z zanieczyszczeniem ulic końskim nawozem. Jeśli wtedy powiedziałoby się komuś, że za chwilę konie przestaną być niezbędne, uznano by to za szaleństwo. Przecież bez koni gospodarka, transport i wojsko by upadły. Tymczasem, już wkrótce, maszyny, a potem silnik spalinowy i samochody zaczęły wypierać konie z rynku.
Maszyny zdominowały transport – najpierw kolej, a potem lotnictwo – i wyparły konie z przemysłu oraz rolnictwa. Wojsko żegnało konie z nostalgią, ale bezpowrotnie. Już w drugiej połowie XX wieku na jednego konia przypadało 100-150 osób, a ich liczba wciąż malała. Konie pozostały tylko w sporcie, rekreacji i zabawie, a życie „bez koni” stało się całkowicie normalne.
Dziś stoimy w podobnym punkcie historii. Z tą różnicą, że zmiany zachodzą znacznie szybciej – będą liczone w dekadach, a nie w stuleciach – a tym razem z rynku pracy i gospodarki eliminowani są nie konie, lecz ludzie. Dynamiczny rozwój sztucznej inteligencji jest już faktem, a jego tempo jest oszałamiające. Wystarczy spojrzeć na możliwości modelu o1-preview w porównaniu do GPT-4 w popularnym ChatGPT – w ciągu zaledwie roku nastąpił postęp o jeden rząd wielkości. Za rok możemy spodziewać się podobnej dynamiki.
Maszyny, tym razem elektroniczne, osiągają właśnie poziom rozumowania, wnioskowania i analizy informacji typowy dla człowieka – mają przy tym oczywiście lepszy dostęp do danych – i mogą nas zastąpić. Warto zauważyć, że 90% pracy biurowej nie wymaga artystycznego geniuszu na miarę Leonarda da Vinci. To raczej rutynowa, niekreatywna praca polegająca na postępowaniu zgodnie z procedurami. Administracja publiczna, tłumaczenia, bazowy konsulting (np. wyszukiwanie informacji), analiza tekstów i sprawozdań finansowych, ocena ryzyka przedsiębiorstw i ich rynków, raportowanie wyników, wstępna selekcja pracowników (HR), śledzenie ich rozwoju, marketing, działania w mediach społecznościowych, artykuły dziennikarskie, podstawowe zadania w sektorze IT (np. testowanie) czy proces nauczania (wykłady, testy) – wszystko to sztuczna inteligencja może wykonywać lepiej niż my. Podobnie jak kiedyś maszyny zastąpiły siłę końskich mięśni, tak teraz AI może z powodzeniem przejąć wiele zadań umysłowych.
Musimy realnie rozważyć scenariusz, w którym większość obecnej „klasy biurowej” traci pracę, a ludzie zmuszeni są szukać nowych możliwości zarobkowania w obszarach związanych z rozrywką, sportem i rekreacją. W przyszłości może pozostać jedynie 10-30% prawdziwych artystów, podczas gdy resztę zastąpią elektroniczne umysły. Nasz udział w rynku pracy będzie maleć w zastraszającym tempie – tak, jak kiedyś konie stopniowo znikały z codziennego życia.
Wynik tej rewolucji pozostaje niewiadomą. Stosunki społeczne i polityczne będą musiały przejść radykalne przemiany. Coś trzeba zrobić z milionami „umysłowych rzemieślników”, których praca staje się niekonkurencyjna wobec maszyn, które nigdy się nie męczą. Oczywiście prawnicy, politycy i działacze związkowi będą protestować i próbować tworzyć sztuczne bariery oraz ograniczenia, tak jak kiedyś przemysł powozowy próbował blokować wprowadzenie samochodów na rynek. Jednak kierunek zmian jest jasny. W gospodarce wygra ten, kto jest szybszy, lepszy i… tańszy.
Ludzie, podobnie jak konie, będą musieli odnaleźć się w nowych realiach. Wiele osób będzie zmuszonych skierować się w stronę branż związanych z rozrywką i generować tam nowe miejsca pracy. Duża część niepokojów społecznych może być złagodzona poprzez powszechny dostęp do marihuany leczniczej.
Czy w tym scenariuszu jest jakaś nadzieja? Tak – przynajmniej dla sektora energetycznego. Rozwój sztucznej inteligencji będzie generował ogromne zapotrzebowanie na energię. Miliony, a może nawet miliardy kart NVIDIA pracujących w gigantycznych serwerowniach, które staną się sercem i mózgiem modeli AI, będą działały bez przerwy. Już dziś szacuje się, że wygenerowanie jednego obrazu przez sztuczną inteligencję zużywa tyle energii, co naładowanie telefonu. A co, jeśli miliardy zapytań, analiz funkcji, generacji obrazów i wyników będą realizowane w każdej chwili? To właśnie ten proces, znacznie szybciej niż rozwój elektromobilności, będzie napędzał popyt na energię. Możliwe, że przyszłość to życie spędzone w domach, gdzie nie będziemy musieli podróżować ani dojeżdżać do pracy, a nasza interakcja z resztą świata ograniczy się do kontaktu z AI. Konie zniknęły z rynku pracy, a niebawem czeka to również ludzi. Jednak w sektorze energetycznym możemy spodziewać się jednego – rosnącego zapotrzebowania na megawatogodziny.