Fundusz Transformacji Energetyki… kolejna epopeja narodowa, która powoła Fundusz jak już skończą się certyfikaty. 

Już wydawało się, że temat Funduszu Transformacji Energetyki (FTE) zniknął z dyskusji społecznej i politycznej. Jednak nagle media obiegła elektryzująca wiadomość – Ministerstwo Klimatu i Środowiska (MKiŚ) planuje przygotować projekt ustawy powołującej fundusz jesienią tego roku lub najpóźniej wiosną przyszłego roku.


Dla większości energetyków sytuacja przestała być śmieszna i stała się całkowicie tragiczna. Przychody państwa ze sprzedaży certyfikatów emisyjnych CO2, które zgodnie z założeniami „złej Unii” miały być przeznaczone na zieloną transformację, w rzeczywistości wpływały do Ministerstwa Finansów i od lat wspomagały budżet państwa. Środki te były wydawane na dotacje, premie, wypłaty i programy niemające nic wspólnego z realną energetyką. Najbardziej energetycznym działaniem było zamrażanie cen energii. O skali szybkiej amnezji społecznej świadczy fakt, że mało kto pamięta burzliwą dyskusję o powołaniu Funduszu Transformacji Energetyki (FTE). Fundusz ten miał gromadzić środki, z których przynajmniej 40% w pierwotnym założeniu miało być przeznaczone na zieloną energetykę, a także na rozwój sieci i magazynów w czasie transformacji. Już za poprzedniego rządu daty skierowania projektów ustaw do legislacji były wielokrotnie przesuwane, ostatecznie bez sukcesu. Nikt też nie pamięta sztandarowej obietnicy obecnej koalicji o przeznaczeniu 100% środków ze sprzedaży certyfikatów na transformację energetyczną (w końcu narzekamy cały czas, że nie ma pieniędzy na inwestycji) w wielkim programie zmian, które miały nastąpić po objęciu rządów (no może poza moimi studentami na wykładach).

Obecnie pomysł jest reaktywowany, a wszyscy w branży energetycznej z nadzieją oczekują szczegółów. Jednak od razu studzę nastroje – wiceminister, zapytany o szczegóły, kiedy osiągniemy docelowy system, w którym pieniądze będą w 100% przeznaczane na cel, na który są płacone, odpowiedział: „Myślę, że ta droga zajmie kilka lat”. To szczególnie istotne dla ludzi, którzy płacą w rachunkach za energię koszty certyfikatów emisyjnych i oczekują, że te środki zostaną zainwestowane w tańszą, czystą, zieloną energetykę. Czyli najpierw wydamy środki, a dopiero potem, kiedyś, powołamy Fundusz Transformacji Energetyki (FTE). Następnie zajmie nam jeszcze kilka lat, aby fundusz miał 100% środków z certyfikatów emisyjnych. Już teraz można zakładać się, co nastąpi wcześniej – powstanie FTE czy koniec systemu certyfikatów CO2 w Unii Europejskiej (na dziś prawdopodobieństwo 20/80). Zakładanie się, czy powołanie FTE nastąpi przed wielkimi zmianami rządowymi lub zmianami w Ministerstwie, wydaje się bezcelowe, ponieważ wszyscy już wiedzą, jak to się skończy.

„Górnicze pióro jest silniejsze niż… kilof”, jeden list i już 1,5 miliarda na koncie.

Od lat wiadomo, że „pióro jest silniejsze od miecza” – to anglosaskie przysłowie jest powszechnie wykorzystywane w książkach i filmach. W polskiej rzeczywistości energetycznej także okazuje się prawdziwe, szczególnie gdy piszą górnicze związki zawodowe. Gdy tylko pojawia się zagrożenie dla biznesu, na przykład problemy z wypłatą kolejnych pensji i premii, pojawia się kolejne pismo. Jest ono zazwyczaj sygnowane przez większość, jeśli nie wszystkie działające związki i kierowane do władz firm, a przede wszystkim do Ministerstwa Klimatu i Środowiska, Ministerstwa Przemysłu oraz samego Premiera. Ostatnio pisma są tak częste, że nie nadąża się z ich komentowaniem, co pokazuje, jak trudna jest sytuacja. Widzimy to wszyscy – w całej Unii Europejskiej produkcja energii z OZE w pierwszej połowie roku przekroczyła produkcję z paliw kopalnych, światowe ceny węgla są raczej niskie (ostatnio ARA wynosi 120 $/t z uwagi na zagrożenia geopolityczne), a rentowność polskiego górnictwa jest w opłakanym stanie (polecam merytoryczny artykuł na Wysokie Napięcie). Trudno dodać cokolwiek więcej.

Jedno się nie zmienia – siła górniczego pióra. Pojawiły się pisma dotyczące zarówno spadku wydobycia i sprzedaży węgla (przyznające, że polskie kopalnie są niekonkurencyjne na rynku światowym), jak i norm węgla (przyznające, że spalamy w domowych piecach węgiel beznadziejnej jakości). Każde z tych pism jest zawsze skierowane do odpowiednich organów państwowych. W pismach oczywiście znajduje się żądanie zwołania pilnego spotkania i wnikliwej dyskusji, ale każdy wie, że są wakacje i nikogo do dyskusji nie ma. Jednak przecież nie o to chodzi. Nie chodzi również o konstruktywne podejście do umowy społecznej dotyczącej zamknięcia segmentu wydobycia (zapraszam zawsze do analizy załącznika – Tabela 2 pokazującej inwestycje za 16 mld w czyste technologie węglowe, które nigdy nie powstaną. Odbiorcy pism doskonale wiedzą, co robić. Właśnie nie wiadomo skąd i dlaczego, 1 sierpnia, Minister Finansów wyemitował bowiem obligacje skarbowe o wartości 1,5 miliarda złotych przeznaczone na podwyższenie kapitału zakładowego PGG. Wiemy też, co będzie dalej. W sierpniu na pewno pojawią się dodatkowe premie dla górników, przez wakacje dyskusje zanikną, katastrofa górniczego Titanica będzie kontynuowana, a już w okolicach października lub listopada pojawią się kolejne pisma górnicze, ponaglające odpowiednie ministerstwa w sprawie pomocy dla górnictwa. Oczywiście chodzić będzie o kolejne obligacje, dotacje, pożyczki i transfery na górnicze pensje i barbórkowe premie.  Realizowany jest program zasilenia górnictwa kwotą 7 mld w 2024 przy całkowitym braku zmian systemowych (koszty płac rosną a wydajność maleje) co mniej śmiesznie wyciągnie z kieszeni każdego obywatela Polski około 500 złotych w tym roku. Już wcześniej proponowałem, w satyrycznych komentarzach, aby wypłacać część tych dotacji w węglu (co zwiększyłoby podaż) albo rozdawać węgiel innym grupom społecznym, co okazuje się nie być najbardziej absurdalnym pomysłem ekonomicznym dotyczącym górnictwa. Wydaje się, że wszystko zmierza (też satyrycznie przewidywane) do modelu, w którym górnictwo nie będzie już produkować węgla (albo wydobywać go tylko na zwały, bo nikt nie będzie go kupował), ale za to będzie otrzymywać pełne pensje przy utrzymaniu, a może nawet lekkim wzroście zatrudnienia. W ten sposób w górniczym sektorze zrealizowany zostanie wielki plan umowy społecznej z gwarantowanym dochodem, a jeśli wypłaty będą się spóźniać, pojawią się listy i pisma. Bo… nawet nie trzeba machać kilofem. 

Zostaw komentarz:

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *