W racjonalistycznym świecie nie ma miejsca na zabobony i nie powinni im ulegać inżynierowie. Wszystko zawsze zależy od wypadkowej warunków technicznych i można wytłumaczyć teoriami wytrzymałości, struktury materii i praw zachowania. Jakoś jednak podświadomie nasz umysł zawsze wymyka się od stuprocentowej racjonalności i biegnie w pola zabobonów, magicznych obrzędów i wiary w gusła. No bo jak i nie wierzyć jeśli pojawiają się czasami rzeczy lub miejsca, które w dziwny sposób umykają zdroworozsądkowym osądom.
Pierścień Valentino – znany aktor i największy amant wszechczasów kupił go od jubilera w San Francisco, pomimo ostrzeżeń o zgubnym wpływie i fatalistycznym przeznaczeniu. Pierścień można zobaczyć w filmie Szejk – ostatnim filmie Valentina, chyba nienajgorszego aktora, który umarł nagle na zapalenie otrzewnej lub sepsy. Valentino żył dość bujnie i wbrew oszczerczym artykułom prasowym nie miał chyba ani grama skłonności homoseksualnych. Umiał natomiast (o czym wie niewiele osób) dość dobrze się boksować. Wyzwał na pojedynek bokserski dziennikarza, który go obraził, a ten wystawił do walki zawodowego boksera – ale mimo to walkę Valentino wygrał. Pierścień jednak zakończył jego życie w wieku 31 lat i wraz z nim uśmiercił szereg fanek, które popełniły samobójstwo, a potem też w zadziwiający sposób skracał życie kolejnym właścicielom, w tym także złodziejowi, który skradł go z domowego sejfu jak i aktorowi który wcielił się w rolę Valentino. Obecnie pierścień mieszka w sejfie w banku i nie pozbawia życia nikogo, ale wg informacji bank jest częstym miejscem napadów i pożarów.
Diament Hope – bo dziś nosi nazwę od amerykańskiego bankiera Henry-ego Hope, który kupił go w 1830 roku. Zanim przyniósł nieszczęście nowemu właścicielowi oraz jego potomkom przeszedł już długą drogę wśród katastrof, mordów i męczarni. W Europie pojawił się w połowie XVII wieku, za sprawą francuskiego kupca, który sprzedał klejnot francuskiemu królowi Ludwikowi XIV. Kupiec niedługo stracił majątek i zmarł, a dynastia Burbonów wpadła w wir klęsk i nieszczęść posiadając Przeklęty Diament (tak go nazywano), aż do Ludwika XVI i Marii Antoniny, którzy jak wiadomo skończyli na szafocie. Potem kolejni właściciele od amsterdamskiego szlifierza, francuskiego brokera, amerykańskiego milionera i tureckiego sułtana – umierali nagle, popełniali zbrodnie, kończyli ze sznurem na szyi lub w całkowitej nędzy i zapomnieniu. Podobno jedyną możliwością pozbycia się fatum było podarowanie diamentu w prezencie (w tym przypadku nie był to chyba prezent „od serca”). Ostatni właściciel milioner Harry Wilson tak zrobił, darując klejnot muzeum gdzie można podziwiać jego piękno do dziś. Zgodnie z przesądem wyjątkowo Wilsonowi nic się nie stało bo podarunek nastąpił bardzo szybko.
Przeklęty dom w Wenecji – jeśli było się nad Canale Grande w pobliżu ujścia do morza i podziwiało zachwycająca architekturę domów (pałaców), nagle zobaczy się jeden z nich w zadziwiająco opłakanym stanie. Widać że nie zamieszkały , pomimo iż wszystkie obok świecą bogactwem i przepychem. To przeklęte miejsce, które przyniosło nieszczęście wszystkim kolejnym właścicielom, którzy kończyli sami ze sobą (stryczek, trucizna) lub też wykańczali innych domowników, a następnie spędzali resztę życia w więzieniach lub przytułkach dla obłąkanych. Już kilkadziesiąt lat chyba świeci pustką. Pogłoski mówią, ze chciał go kupić Woody Allen, ale i on (pewnie słusznie) postanowił na wszelki wypadek nie dotykać klątwy.
Polski przemysł i energetyka, też ma kilka miejsc i projektów które wymykają się racjonalistycznemu osadowi. Żarnowiec i sam program budowy energetyki jądrowej. Miejsce wytypowane na pierwszy polski reaktor atomowy (lata 80-te ubiegłego wieku), technicznie i koncepcyjnie pomyślane całkiem nieźle – dostęp do wody z jeziora do chłodzenia. Co prawda wystarczy tylko na ok 440 MW jak było planowane wtedy, większy blok jak dziś musi brać wodę słoną do chłodzenia – co niesie teź i pewne komplikacje techniczne. Obok duża elektrownia szczytowo-pompowa (800 MW nad tym samym jeziorem) – wiec idealna kombinacja z dużym źródłem klasycznym i na dodatek niedaleko aglomeracja – 3 miasta, która zapewnia duży odbiór energii. Wydawałoby się, że właściwie super, ale jakoś od kilkudziesięciu lat się nie udaje. Może to malownicze i piękne miejsca nad Piaśnicą (rzeczka jezioro – morze) lub jakieś inne fatum, kolejno broni miejsca przed energetycznymi projektami. Pierwsza próba budowy elektrowni jądrowej utknęła na fundamentach (poziom minus kilka metrów, a trzeba pamiętać , że tam więcej betonu niż ponad poziomem zero). Dodatkowo sam reaktor kupionym, wtedy jeszcze, z czesko-słowackich zakładach Skoda, nie dojechał na miejsce. Od tego czasu było kilka prób reaktywacji – jako elektrownie gazowo-parową (w połowie lat 90-tych nawet dość usilnie), a ostatnio znów jako faworyt lokalizacyjny nowej elektrowni jądrowej. Racjonalnie i technicznie, miejsce najlepsze ze wszystkich proponowanych , o ile oczywiście przekona się lokalną społeczność. Z drugiej strony irracjonalne przeczucie czy rzeczywiście da się tam coś wybudować jeśli już kilka razy bezskutecznie próbowano. Może jednak lepiej nie budzić „kosmicznej energii” …
Kilka projektów przesyłowych i transportowych. Rurociąg paliwowy Odessa-Brody i potem Gdańsk – który miał być alternatywą tego co przecina Polskę w pół i ma dźwięczna nazwę „Przyjaźń” choć raczej kompletnie zamienił się w czysty (a może i trochę brudny) biznes. Co i rusz reaktywowany w rozmowach miedzy krajami, ostatnio jakby popadł trochę w zapomnienie. I nieśmiertelne połączenie energetyczne (most) Polska – Litwa. Już w latach 90-tych zawsze obecne w planach inwestycyjnych i podtrzymywane korzystnymi analizami dla obu krajów. Znowu – technicznie sensowne, jakoś fatalistycznie trudne w realizacji. Ostatnio znowu na tapecie, ale nie wiem czy wszyscy w stu procentach wierzą, że zakończy się szczęśliwie.
Energetyka jest i tak jeszcze w miarę dobrym przykładem bo bardziej boję się o drogi i sławetną A2 – tu naprawdę jest miejsce na małe egzorcyzmy i próby odganiania złych uroków. Najpierw padli Chińczycy, teraz ich następca DSS, a droga uparcie nie poddaje się i nie chce się zbudować. Osobnym tematem są duże projekty informatyczne w tym kraju szczególnie te z „e-„ na początku od e-dowodów (opóźnione lub skasowane), po e-rejestr medyczny (ostatnia kontrola wskazuje na zmowę oferentów) po e-administrację (właśnie KE wstrzymała dofinansowanie).
Co robić – czy mimo tych wszystkich znaków – dalej próbować racjonalistycznego podejścia i nie patrzeć na fatum i jasne (dla równoległych światów) sygnały. A może jednak próbować wprowadzić na etaty zawodowych guślarzy, parapsychologów i znawców sił tajemnych. To chyba ostatnia szansa dla polskiej energetyki (która za chwilę będzie miała deficyt mocy) jak i drogownictwa (z rozkopanymi kawałkami autostrad z „częściową przejezdnością na 2012”), choć nie wiem czy nawet Ci dadzą rade w informatyce. Więc może – popatrzeć na inne możliwości i „zdjąć fatum” – a to (jak w Diamencie Hope) jest przecież możliwe !!! Wystarczy … podarować … Uzbekistan, egzotyczne kraje dalekiego wschodu jak i czarny pas Afryki czekają – może więc tam wyeksportować te nasze sztandarowe projekty i zacząć wszystko normalnie ? …