Kolej strajkuje … próba podróży koleją w piątek rano kończyła się tylko na dworcu bo kolejarze przeprowadzili strajk ostrzegawczy. Wielogodzinne negocjacje załamały się … o problem darmowych biletów dla kolejarzy. Oficjalne informacje i wypowiedzi mówią o konieczności (Zarząd) i rażącym naruszeniu (związkowcy) zasady 99 % zniżki na bilety i przejściu na .. 80 %-tową. Z tyłu jak zwykle czai się chyba klucz problemu – oprócz zniżki , kolejarze są zmuszani do rezygnacji przejazdów pierwszą klasą (do tej pory mieli tam darmowe lub 1% -towe bilety). Nikt tego nie powie oczywiście oficjalnie, ale myślę że mentalnie jest duży problem bo jako częsty PKP-owy podróżnik i fun magicznych kolei polskich, nie raz podróżowałem w miłym towarzystwie kolejarzy i ich rodzin. Bilet I-wszej klasy jest czymś w rodzaju pracowniczego bonusu i przedmiotu dumy z pracy w PKP i traktowany jako rzecz naturalna i bezdyskusyjna. Z drugiej strony może sami pasażerowie mogą być rozczarowani jeśli kupują bilet, a nagle do przedziałów wchodzą duże grupy panów z torbami, narzędziami, itp. i na trasie Warszawa – Koluszki (tam zawsze) omawiają sprawy zawodowe i prywatne, i niewątpliwie maja też satysfakcję, że „niebieskie kołnierzyki” muszą się ścisnąć, a lepsze wagony są dostępne dla wszystkich. W dawnych czasach gdy na trasie Warszawa – Łódź nie było jeszcze miejscówek (a pociągi jak zawsze zapchane) miło było widzieć Panów w garniturach i z teczką stojących grzecznie pomiędzy siedzeniami pierwszej klasy, zajętymi przez dojeżdżających do Koluszek pracowników PKP. Piszę to z przekąsem nie dlatego, że nie doceniam ciężkiej pracy kolejarza, naprawdę zawód nie należy do łatwych, a archaiczna infrastruktura sprawia, że jest dodatkowo męczący, niebezpieczny, z małym szacunkiem społeczeństwa i bez wątpienia słabo płatny. Niestety to wszystko i pewnie dość nieudolne reformy powoduje, że cała dyskusja, zamiast dotyczyć tego jak zmienić kolej , toczy się wokół tego, jak obronić ostatnie, kompletnie jednak archaiczne, przywileje. Każde przedsiębiorstwo (które chce być na rynku i mieć egzystować w ramach zdrowych zasad) powinno jednak traktować klienta jako coś najbardziej cennego, a sami pracownicy powinni chcieć (sami z siebie) dać klientowi wszystko co najlepsze (w końcu on płaci). Koncentracja na własnych przywilejach i korzystanie z oferty dla klientów cofa nas do realiów gospodarki wymiennej, a nie pieniężnej. Idąc dalej tym torem łatwo sobie wyobrazić naszego lotniczego championa (LOT) gdzie pracownicy dostają darmowe bilety (tak jest) ale też i koniecznie w Business Class. Klienci (podróżnicy) chcą wsiąść do samolotu, ale ich miejsca są zajęte przez pracowników, wiec muszą tłoczyć się gdzieś w okolicy ogona albo nawet czekać na kolejny lot. Może więc jakiś obiad w restauracji. Niestety wszystkie najlepsze dania są już wyjedzone, bo to bonus dla pracowników gastronomii. Dla klientów została ewentualnie tylko kasza i resztki sałatki. Może więc na osłodę zakupy w sklepie z ubraniami lub kosmetykami – niestety tu też bonusy pracownicze i każdy ciuch Gucci i kosmetyki Diora skrzętnie pakowane w torebkach dla obsługi , która właśnie kończy pracę. Cóż – wracamy do gospodarki wymiennej z czasów socjalizmu – bilet kolejowy (I klasa) za kilogram szynki – od ekspedientki, a dodatkowo dorzucimy dezodoranty, które przyniósł ktoś z rodziny pracujący w sklepie. Całość potem można wymienić na przelot First Class do Australii. Alternatywna rzeczywistość i model gospodarki może funkcjonować nawet całkiem nieźle, problem tylko dla wytwórców dóbr niematerialnych, jak nauczyciele – tu bronię własnego podwórka. Nie bardzo jest czym handlować bo wiedzę trudno zapakować do plastikowej torebki, chyba że w przyszłości można dostawać jako bonus po dwa egzemplarze matur in blanco do puszczenia na wolny rynek. Jakby się zastanowić – to może być akurat nawet cenny towar do wymiany na nowym, wolnym, towarowym rynku.
Elektrownie drożeją …. Kolejne tygodnie przyniosły wybory ofert na budowę nowych elektrowni. Co charakterystyczne – okazuje się, że każdy kolejny przetarg przynosi małą zwyżkę cen. O ile pierwsze przetargi (Opole i podpisane Kozienice) dawały cenę 1 kW mocy zainstalowanej na poziomie 5 800 PLN to teraz już nie jest tak łatwo. Otwarcie ofert w Turowie pokazuje 4,72 mld brutto za 450 MW, co daje astronomiczne 10 tys. – prawie dwa razy więcej niż oczekiwał zamawiający, a ostatnio nagrodzone Rafako za przetarg w Jaworznie to 5,41 mld za 843 MW (6480 PLN/kW). Tu odrzucono wszystkich innych – między innymi Chińczyków, którzy byli na poziomie 5800 (co jak na nich i tak wygląda drogo). Wydaje się ze dostawcy powoli lekko się zrelaksowali i rezygnują z zabójczej wojny cenowej – wszędzie tam gdzie nie ma ofert „chińskich” całkowity koszt znacznie idzie w górę, a i ogólnie rynek podniósł cenę nowych mocy w kierunku 6500 PLN/kW i wyżej. Z punktu widzenia technicznego wydaje się to rozsądne. Trudno oczekiwać, że zbuduje się znacząco taniej – oczywiście można taniej, ale też i szybciej się rozsypie. Dostawcy, wydaje się, że zaczynają dyskontować ryzyko i lekko podwyższać ceny do normalnych poziomów, a z drugiej strony są coraz bardziej ostrożni jeśli chodzi o same planowanie inwestycji w swoich harmonogramach. Sam przetarg bowiem to nie wszystko – patrząc na problemy Opola i drogę przez mękę w Kozienicach, nie można być wcale pewnym że kontrakty zostaną finalnie podpisane i budowy ruszą. Najpierw długotrwałe procedury odwoławcze (w Jaworznie na pewno) , potem trudne zapinanie inwestycji ze strony dostawców (np. Rafako i ich problemy korporacyjne) jak i samych inwestorów. Przy obecnej cenie energii na rynku (poniżej 200 PLN/MWh) żadna z wymienionych inwestycji nie jest opłacalna. Proste obliczenia wskazują, że na obecnych parametrach pracy elektrowni na węgiel kamienny cena musi wynosić 260 PLN/MWh i dodatkowo jeszcze premię za ryzyko związana z cenami pozwoleń emisyjnych CO2. Koncerny energetyczne muszą więc albo wchodzić w planowo (na dziś) nieopłacalne inwestycje – co wiąże się z problemami w dyskusjach z kredytującymi bankami jak i negatywnym odbiorem przez giełdy. Sarkastycznie pisząc, podoba mi się obecnie lansowana wizja że elektrownie (koncerny) nie są do produkowania energii, ale do zarabiania pieniędzy i wysokich wartości EBITDA – co już mówi jaka będzie cena energii w przyszłości. Dla inwestorów i pośrednio dla dostawców pozostaje nadzieja na wyższe ceny energii (słaba bo z uwagi na kryzys maleje zapotrzebowanie) , niższe ceny paliw (to bardzo prawdopodobne bo wydaje się że świat ogólnie wchodzi w czas silnej obniżki cen gazu i dalej ropy i węgla) oraz … Polskie Inwestycje (czy jak będzie nazwana ta spółka) – rządowe gwarancje dla inwestycji infrastrukturalnych – rodzaj tłoka podkładającego akcje innych spółek pod gwarancje bankowe na ryzykowane, patrząc na wskaźniki bankowe, projekty. To też pewien rodzaj nowej ekonomii gdzie odchodzimy od czystych praw wolnego rynku. Ale jeśli mam wybierać to wole już Polskie Inwestycje niż żeby każdy pracownik zabierał sobie coś po kawałku z firmy i wymieniał jako towar na rynku – bardzo trudno jest trzymać w ręku megawaty.
Pan przeczyta ten artykuł:
http://www.rynek-kolejowy.pl/39109/_Kibel_jak_TGV__czyli_sciema_pierwsza_klasa.htm
W strajku kolejarzy zniżki nie są pierwszorzędnym problemem.