Odkrycie nowych lądów przez Kolumba , a następnie podbicie nowych lądów przyniosło Europie zmiany nie tylko w sferze religii, kultury czy odżywiania, ale przede wszystkim ekonomii i to paradoksalnie …. najlepsze dla państw europejskich, które niekoniecznie musiały być pierwsze w drodze po bogactwa. Pierwsza faza hiszpańskiej ekspansji (XVI-wiek) doprowadziła bowiem do rabunkowej eksploatacji kruszców i zalaniem, nowo  zdobytym, złotem i srebrem wszystkich rynków w Europie.  Dla hiszpańskich władców i kolejnych w stopniach hierarchii, ówczesnych oligarchów, magnatów, w miarę bogatych i tych mniej bogatych szlachciców oznaczało to jedno – możliwość konsumpcji. Posiadając nieprzebrane zasoby złota Hiszpania sprowadziła na początek galopującą inflację potem niesłychany wzrost handlu i produkcji w zachodniej Europie (i przy okazji eksportowego rolnictwa u nas), ale przede wszystkim powstanie państw produkcyjnych – głównie Anglii i Niderlandów. Otóż produkcja opłacała się wszędzie …. tylko nie w samej Hiszpanii – zbyt bogatej żeby kłopotać się budowaniem manufaktur i wyciskaniem zysków z pracowników, kiedy łatwiej było to wszystko kupić za pieniądze transportowane galerami z Nowego Świata.  Kiedy punkt ciężkości światowej produkcji przeniósł się w inne kraje , tylko trochę czasu potrzebne było do coraz bardziej zdecydowanej ich aspiracji do roli światowych mocarstw, i kilku wojen które skutecznie podkopały role światowych hegemonów. Już jedno stulecie później to Anglia zaczyna wysuwać się na plan pierwszy, a po kolejnym wieku z chwały i siły Hiszpanii zostaje głównie duma i ceremoniał i powoli rozpadające się wszędzie imperium. Siła państwa powstaje bowiem z pracy i wynalazków, a nie z samych pieniędzy i usług (choć te na pewno mogą długo udawać substytut rozwoju).  Pozbawiając się przemysłu, uzależniając od dostaw (czy to żywności czy też bardziej istotnych surowców) wcześniej czy później pojawia się spirala zależności od wcześniej  pogardzanych „krajów – producentów”, które zawsze kończy się dla nierozważnych i rozleniwionych utracjuszy, dość boleśnie.

W obecnych czasach świat kręci się szybciej, ale procesy podczas kręcenia są dokładnie takie same. Eksperyment powtarzający dawną Hiszpanię, rozpoczął się pod koniec lat 80-tych, powolnym przenoszeniem produkcji światowej (korporacje USA) do tanich, efektywnych kosztowo krajów. Wraz ze zmianą lat 90-tych i zamianą Chin w jeden wielki zakład produkcyjny, wszystko potoczyło się jak ze stromej górki, i teraz już właściwie wszystkie kraje rozwinięte (kosztowne) wyprowadziły swoją produkcję za granice. Mając zasoby finansowe i mając czym płacić , dołożono do tego zależność od importu paliw i właściwie wszystkiego co trudne, pracochłonne i brzydko pachnące, a na dodatek mogących szpecić krajobraz. W prawie ćwierć wieku, najbardziej uprzemysłowione kraje świata przekształciły się w leniwych konsumentów i usługodawców gdzie specjalnością są francuskie sery, włoskie wina,  francusko – włoska moda i ekskluzywna biżuteria, polskie centra outsourcingowe i angielskie banki dla bogatych oligarchów, i jeszcze fajne hotele dla nowobogackich z krajów uważanych za trzeciorzędne oraz wyrafinowane cypryjskie pralnie dla ich walizek z banknotami. Europa zastosowała nawet jeszcze bardziej twórczą modyfikację wariantu hiszpańskiego. Postanowiła stać się krainą szczęśliwości energetycznej, eliminując dużą bazę energetyki konwencjonalnej, w ramach walki ze złymi koncernami. Właściwie rozłożyła istniejące firmy energetyczne (widać z ostatnio ogłoszonej strategii GDF Suez i choćby wyników takich tuzów jak RWE), nakładając ograniczenia emisyjne skutecznie dobijające już jakikolwiek zanieczyszczający przemysł, a dotując niebotycznie energetykę odnawialną , podnosząc ceny energii także żeby wyeliminować też jakikolwiek przemysł energochłonny. Według nowych koncepcji Europa stała się czysta, łatwa i przyjemna, zielona i ekologiczna przy małych efektach ubocznych jak właściwie całkowita utrata własnego przemysłu (poza zdyscyplinowanymi wysokokwalifikowanymi Niemcami, choć i oni nie bardzo wytrzymują konkurencję)  i przy okazji znacznego podwyższenia bezrobocia oraz praktycznie już zrealizowanej – całkowitej zależności energetycznej od importu surowców i paliw. Nowe regulacje rynkowe  – wcale taryfy za energię nie stały się bardziej przyjazne ani tańsze dla końcowego odbiorcy, ale za to wyrzucenie mechanizmu gwarantowanych cen za energię dla nowych jednostek (konwencjonalnych) – właściwie zabiły takie inwestycje. I też w szybkim tempie, kraje które uważano za trzeciorzędne w aspiracjach politycznych i gospodarczych, dostarczycieli surowców i zasobów produkcyjnych – nagle zaczęły dyktować warunki. Surowce w ostatniej dekadzie podrożały nawet kilkakrotnie (warto prześledzić ścieżkę zmian cen ropy, węgla – nawet patrząc na ostatnie spadki – to dalej jest znacznie drożej niż na początku tego wieku). Produkcja (tania, masowa i umiejętnie specjalizowana ) właściwie uzależniła wielkie koncerny od Chin i obszarów azjatyckich , bo nagle już nikt nie potrafi tego robić w innych częściach świata, który przestawił się na usługi wirtualne i nową gospodarkę … której właściwie nikt nie umie zdefiniować. Otrzeźwienie przyszło niedawno – najpierw w Ameryce, gdzie łupkowa rewolucja obniżyła ceny paliw i energii i właściwie zawróciła exodus przemysłu. Dziś nie mówi się o przenoszeniu fabryk z Ameryki, ale wręcz przeciwnie to właśnie Ameryka przyciąga nowych inwestorów i nowe miejsca pracy, co jeszcze 10 lat temu brzmiało by zupełnie nieprawdopodobnie, ale i tak samo wyglądałyby wtedy dzisiejsze slajdy z pierwszym miejscem w światowej produkcji gazu, możliwościami eksportu LNG (o czym się dyskutuje i próbuje znieść ograniczenia ochronne USA). Po ostatnich trzęsieniach ziemi w polityce, Europa wydaje się chwilowo budzić, bo o reindustrializacji zaczyna się wreszcie mówić nieco głośniej.  Okazuje się, że wyprowadzenie całej produkcji na inne kontynenty wcale nie jest tak długofalowo bezpieczne, a o zależności energetycznej (w którą praktycznie popada Europa) nie wspominając.  Ameryka wiec wiadomo, a Europa na rozdrożu wybierając jedną z dwóch dróg – dalszą kontynuację tego co do tej pory z idealistycznym marzeniem o czystym i bezproblemowym świecie, co skończy się powtórką z historii i całkiem szybkim (w porównaniu do dawnych lat) upadkiem znaczenia kontynentu i wpadaniem w uwikłania  zgniłych kompromisów „za gaz i ropę” albo dramatyczną zmianę priorytetów i polityki. Ale obawiam się, że na pełną reindustrializację i reenergetyzację Europy może być za późno …. jest nam za dobrze i wciąż wolimy zapłacić niż coś produkować albo stawiać nowe elektrownie.

4 komentarze do “Reindustrializacja i …re – energetyzacja Europy ?”

  1. Jak zawsze ciekawie choć tym razem nie zgadzam się z tokiem rozumowania. Czy zachwalanie produkcji przemysłowej nie jest równocześnie pochwałą kosumpcjonizmu? Czy nie chodzi tutaj o właściwe zidentyfikowanie przewag konkurencyjnych a później ich utrzymanie (co nie udało się w przypadku Hiszpanii?). Przywołam przykład Niemiec:
    http://www.renewablesinternational.net/the-call-for-innovation-as-a-call-for-inaction/150/537/77595/
    Europa nie może konkurować zasobami kopalnymi i tutaj szukałbym przyczyny takiej a nie innej polityki – pytanie czy jest wstanie ją skutecznie wdrożyć… Nie stawiałbym też znaku równości pomiędzy produkcją przemysłową i energochłonnością.

    Przepraszam – trochę taki strumień świadomości a nie sensowny komentarz wyszedł 🙂

  2. Bezoar proszę rozwiń swoją myśl. Jaki związek ma produkcja przemysłowa z pochwałą konsumpcjonizmu?
    Co masz na myśli pisząc o przewagach konkurencyjnych?

    Odnośnie ostatniego to wydaje mi się, że produkcja przemysłowa jest energochłonna.

  3. ad. 1 Przyjąłem, że tezą autora jest: „Produkcję przemysłową trzeba mieć u siebie a nie outsource’ować, bo źle to się kończy”. Korzystamy z produkcji za granicą ze względów ekonomicznych (niższe koszty wytworzenia) i inwestycyjnych (relatywnie niska stopa zwrotu), wraz ze spadkiem ceny dóbr i wzrostem przychodów (w wyniku inwestycji kapitału w bardziej intratne przedsięwzięcia (handel – Hiszpania, IT – koniec 20 wieku, OZE – dziś) nasza siła nabywcza rośnie –> możemy kupić i kupujemy więcej produktów (gdzieś w tle dokonuje się cicha rewaluacja naszych potrzeb).
    ad. 2 – w uproszczeniu – Hiszpanie przepuścili kasę na błyskotki zamiast wykorzystać w pełni first-mover advantage.
    ad.3 produkcja przemysłowa produkcji przemysłowej nie jest równa – są gałęzie bardziej i mniej energo- i/lub elektrochłonne a w końcu na poziomie procesów też możemy oszczędzić (i tego typu oszczędności nie mają efektu wyłącznie monetarnego ale również mogą wpływać na jakość produktów).
    Podsumowując – produkcja sama w sobie nie jest rozwiązaniem – równanie ma zawsze dwie strony.

  4. Moim zdaniem Twoja wypowiedź jest strasznie przeintelektualizowana. Nie sposób zrozumieć, co chcesz przekazać.
    1) Zrozumiałem tylko pierwsze zdanie z tego, co napisałeś i tylko do tego się odniosę. Uważam, że autor zwraca uwagę, że importowanie produktów przemysłowych powoduje, że stajemy się politycznie zależni od innych krajów. Jednym z przykładów jest import surowców z Rosji (to już mój przykład)
    2) Nie widzę związku pomiędzy XVI-wieczną Hiszpanią, a korzyścią związaną z byciem pierwszą firmą w sektorze(?)
    3)’i tego typu oszczędności nie mają efektu wyłącznie monetarnego ale również mogą wpływać na jakość produktów’ (?)
    Nie zrozumiałem całego punktu, ani podsumowania.

Zostaw komentarz:

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *