Rok 2013 wygląda już inaczej niż poprzednie. Entuzjastyczne hasła o odnawialnej rewolucji i nowych technologicznych trendach ustępują wyważonym opracowaniom o „pewnej konieczności” modyfikacji zasad rynkowych i inwestycjach sieciowych. Technika kolejny raz wzięła górę nad Power Pointem i okazuje się, że samą chęcią i selektywnymi dotacjami nie da się zrobić wszystkiego, bo zaraz problemy wyjdą bokiem. Produkcje z OZE (w europejskiej perspektywie) przechodzą gdzieś na poziom zakładanych 20 %, ale okazuje się że następne 10, a tak chętnie oczekiwane 20-30 więcej, to nie zwykła liniowa aproksymacja ale konieczność gruntownej przebudowy systemu. Problem z sieciami dystrybucyjnymi (to Niemcy i ich nowa wersja Energiewede), ale i z zapewnieniem inwestycji w źródła podstawowe – tu Wielka Brytania – w końcu to u nich „energy pool” startował najwcześniej i pamiętam jeszcze środek i koniec lat 90-tych kiedy reformy rynku energii w Polsce w dużej mierze opierano na eksperymencie brytyjskim.
Dziś Wielka Brytania znowu na czele „reformatorów”. Tym razem ze sztandarowym projektem EMR – „Electricity Market reform” co należy czytać literalnie jako odejście od czysto giełdowego rynku energii. Problem tam nawet jest większy niż u nas. W perspektywie widać braki mocy (których nie pokryją nieprzewidywalne źródła odnawialne) ale i kompletny brak możliwości wystartowania inwestycji (brak gwarancji cen). EMR brytyjski, bardzo konsekwentnie opracowywany i wdrażany, warto dać jako przykład naszym decydentom z „trójpakami”. To w zasadzie połączenie amerykańskich koncepcji rynków mocy (aukcje na przyszłe moce dyspozycyjne co pozwala na planowanie energy mix i jednocześnie premię finansową dla tych co inwestują) oraz kontrakty różnicowe – brytyjska wersja znanych (i lubianych) w Polsce w latach 90-tych Kontraktów Długoterminowych – rodzaj długoterminowej gwarancji cen energii – w wariancie brytyjskim pod nazwa „strike price” kryje się gwarancja ceny minimalnej co w konsekwencji daje możliwość prostego zapięcia finansowania inwestycji w blok energetyczny, który ma pracować kilkadziesiąt lat/ O czymś takim marzyłoby PGE w Opolu lub dla budowy elektrowni jądrowej.
Można by więc powiedzieć, że jakby nie kolorować obrazkami i opracowaniami to zawsze energetyka skręci w swoją stronę, ale tu warto popatrzeć na dwie rzeczy – przewidywany poziom „strike price” to prawie 100 funtów za MWh – i to (patrząc na kurs funta) można sobie porównać z naszymi cenami energii elektrycznej w hurcie dzisiaj i wyciągnąć wnioski. Jeśli cieszymy się z taniej energii to jednak cieszymy się na zapas bo w dzisiejszej cenie nie ma kosztów przyszłych inwestycji. I jeśli ktoś chce na szybko i od razu, to zwykle płaci dwa razy, ale dwa razy może boli inżynierów bo na rynku finansowym to chyba nawet lepiej.
Drugi element – że nie należy cieszyć się od razu i w EMR widzieć ratunek dla polskiego sektora energetycznego bo we wszystkim jest zawsze jakiś haczyk. Modyfikacje rynku muszą być pewnie zaakceptowane na poziomie europejskim, a że bardzo trudno będzie przyznać się do tego, że wcześniejsze pomysły były jednak nie do końca przemyślane (moja ulubiona Komisarz europejska Pani Conni z Danii na pewno tak nie powie), wiec propozycja brytyjska EMR jest bardzo ładnie opakowana w ekologiczną formę. Kontrakty różnicowe mają być bowiem wyłącznie …. dla źródeł ekologicznych i niskoemisyjnych – wiec na wsparcie mogą liczyć projekty elektrowni jądrowych i elektrowni gazowych a węgiel musi spełniać normy dyrektywy CCS – wiec instalacje do separacji CO2 obowiązkowe (pomimo że są niesłychanie drogie i tak naprawdę wcale nie działają). Ale to już mniejszy brytyjski problem, oni muszą mieć trochę nowej mocy podstawowej którą zbudują w reaktorach i gazówkach, a problem własnego węgla rozwiązała u nich Margaret Tacher . Polska nie może wiec cieszyć się na zapas i bezkrytycznie kibicować i adaptować rozwiązaniom brytyjskim, bo będzie to rodzaj kolejnego feed-in-tarrif, które poza OZE wesprze wybrane technologie. Pomysł jest niezły i przebiegły bo daje rodzaj eleganckiego „wyjścia z twarzą” dla wszystkich do tej pory bezkrytycznych wielbicieli zielonej rewolucji i nawet chyba zostanie podchwycony na szybko jako „niezbędny krok w kierunku budowania bezemisyjnej Europy”. Dla Polski pewnie łatwo daje uruchomić program jądrowy (kopia brytyjska), ale już nic nie pomoże projektom węglowym , a obawiam się, że jak zaczniemy cokolwiek protestować to Pani Conni i koledzy z kamienną miną całkowitego niezrozumienia, powiedzą ”o co im właściwie chodzi” – przecież wszyscy umieją korzystać z takich mechanizmów tylko Polska znowu hamulcowym. Wydawałoby się że znowu dostaniemy w pewne części ekonomii, ale tutaj w żadnym wypadku nie wolno załamywać rak, szukać winnych lub co gorsze w ogóle biernie czekać. Ponieważ generalnie musimy popierać EMR w wydaniu brytyjskim (jako jakąkolwiek modyfikację zasad europejskiego rynku dla umożliwienia inwestycji) konieczne jest działanie typowo „europejskie” – zachowanie fasady i tytułu z dopisaniem małych wyjątków malutkimi literami na ostatniej stronie. Proponowałbym nie protestować a nawet entuzjastycznie poprzeć projekt, który umożliwi nam dołączenie do „bezemisyjnej Europy” przemycając jedynie małoliterowe zapisy o możliwości udzielania pomocy dla projektów węglowych „as it is” specyfikowanych w Krajowym Programie Inwestycyjnym , czyli de facto słynnych „rozpoczętych inwestycjach” z roku 2008 – i właściwie dopisanie całej ostatniej potencjalnej fali budowy węglówek – orientacyjnie pewnie z 9 tys. MW. Nawet kosztem zobowiązania się, że następne nowe projekty węglowe już koniecznie muszą być z CCS-em i że jednocześnie będziemy ekologiczni i wesprzemy OZE (zgodnie z naszymi zapisami). W końcu warto korzystać z dawnych perskich legend gdzie pewien uczony pod groźbą kary śmierci zobowiązał się dla swojego szacha, że w ciągu roku nauczy jego ulubionego konia mówić. Kiedy przyjaciele lamentowali on spokojnie odpowiadał że rok to bardzo długi okres czasu i może się zdarzyć że umrze szach, koń , on sam a może rzeczywiście zwierzę będzie pojętne i się nauczy. W energetyce rok to mało, ale na dekadę można na coś się zobowiązać bo w końcu europejski rynek energii może to koń, UE to szach a jak już nic nie pomoże to może jednak nawet da się jakoś ten CCS ekonomicznie zaprojektować …
Aktualny polski system regulacyjny powoduje, iż polski przemysł finansuje przemysł na zachodzie Europy.
Wynika to z tego, iż:
1) polski przemysł energochłonny ponosi pełne koszty systemu wsparcia OZE i CHP (sytuacja nie do pomyślenia w innych krajach UE)
2) polski system wsparcia OZE i CHP finansuje w tym samym stopniu przestarzałe technologie OZE (np. wiatraki wycofywane z użytku w Niemczech) jak i nowoczesne (z ewidentną szkodą dla rozwoju innowacyjności w Polsce) – sytuacja również nie do pomyślenia w innych krajach UE.
Może to jest przyczyna, że tak trudno jest zmienić obecne przepisy.
Emissions trading
Możesz rozwinąć punkt 1 i 2, bo niczego nie zrozumiałem?