Pojawił się właśnie nowy raport NIK (TUTAJ)- dotyczący nauczania matematyki w szkołach. Skondensowane wnioski są oczywiście porażające – większość uczniów ma problemy, a poziom nauczania systematycznie spada. Według informacji NIK (i pewnie informacji kuratoriów) 42% uczniów dostawało ocenę dopuszczającą (czyli 2), a co szósty nie zdał matematyki w ogóle na maturze. W rzeczywistości jest chyba jeszcze gorzej – systematycznie spada poziom nauczania i wymagania maturalne. Dla wszystkich z moich roczników (z klas mat-fiz) jest dość przerażające popatrzeć czego wymagają na maturze teraz – brak jest na przykład w ogóle pojęcia pochodnej (gradientu), nie wspominając już o tak zaawansowanych kosmicznie pojęciach jak całka. Popularny dowcip („pokoloruj drwala”) w dość dosłowny sposób pokazuje co się dzieje – maturzyści wiedzą coraz mniej, więc obniża się im poziom na maturze, a oni znowu nie zdają i wiedzą coraz mniej, wiec żeby wypełnić wskaźniki obniża się poziom na maturze, itd. …
O ile dane w raporcie są dobre i dokładne to same propozycje NIK – nieco kontrowersyjne i zatrważające. Chodzi przede wszystkim o akapit który cytuje dosłownie :
„Uznając bezsprzecznie interdyscyplinarną wartość matematyki, należy podkreślić, że obowiązkowy egzamin maturalny z matematyki nie stanowi sam jako taki wartości dodanej w procesie nauczania w szkołach ponadpodstawowych kończących się maturą. Wręcz przeciwnie, jest istotnym obciążeniem (czas i koszty korepetycji, stres) dla prawie jednej trzeciej osób kończących ten typ szkoły. W ten sposób osoby nieplanujące związków z przedmiotami ścisłymi w swej dalszej ścieżce kształcenia mogłyby w sposób bardziej efektywny skupić się na przedmiotach istotnych z punktu widzenia ich dalszej drogi zawodowej.”
Czyli – przekształcając na formę bezpośrednią – zlikwidujmy obowiązkowy egzamin maturalny z matematyki. „Masz gorączkę – stłucz termometr” – jak jest problem z poziomem matematyki na maturze to zlikwidujmy egzamin (obowiązek) i zostawmy tylko tych najlepszych – i dostaniemy dobre wyniki i wskaźniki (więc problem rozwiązany i nauczamy dobrze). Myślę, że dla wszystkich wykładowców akademickich i wszystkich związanych z nie-humanistycznymi kierunkami kształcenia – dość przerażające. Zaczynamy instytucjonalnie akceptować, że młodzież nie umie liczyć (już nie tylko pochodnych i całek), ale zaraz także logarytmów i funkcji trygonometrycznych. Za chwile zostanie tabliczka mnożenia, ale i ją możemy wyeliminować, bo na kasie przecież wylicza się i wybija się wszystko automatycznie. Nie przekonują mnie w żadnym wypadku pokazywane w sprawozdaniach korelacje pomiędzy wskaźnikami innowacyjności i obowiązkiem maturalnym z matematyki (uważam, że dane są pewnie absurdalnie zafałszowane przez pojęcie innowacyjności), sądzę też, że nie powinniśmy chować głowy w piasek i likwidować egzaminy, żeby nie widzieć problemów.
Jak to jest realizowane w innych systemach? Jest coś takiego jak matura IB (International Baccalaureate), zwana „maturą międzynarodową” – ten program jest realizowany w szeregu polskich szkół. Być może też jest to nieidealny system, ale na pewno bardziej obiektywny, wymagający i zindywidualizowany dla każdego z uczniów. Matematyka w IB jest obowiązkowa, ale trójstopniowa – można zdawać tzw. High Level, Standard Level albo coś zupełnie bazowego Study. Patrząc na poziom wysoki (High Standard) jest to coś znacznie wykraczający poza polską maturę rozszerzona (wiem, bo sam widziałem) i odpowiada raczej programowi z pierwszego roku studiów inżynierskich (są oczywiście pochodne i nie tylko pierwsza, zaawansowane całki, rozwinięty rachunek prawdopodobieństwa, elementy logiki i dużo innych rzeczy). Poziom Standard to znowu trochę więcej niż polska matura podstawowa, a Study to opcja „ucieczki” dla wszystkich których matematyka w ogóle się nie ima (zupełne elementarne podstawy). Wszyscy więc matematykę zdają, ale także oceny IB są powiązane silnie z procesem rekrutacji na zachodnich uniwersytetach (np. brytyjskich przyjmujących polskich absolwentów w większości właśnie z IB). Otrzymanie oferty z dobrego uniwersytetu na kierunki inżynierskie lub nawet też na najlepsze studia ekonomiczne (a i częściowo na medyczne) jest właściwie niemożliwe bez zdawania matematyki na poziomie High i następnie otrzymania wysokiej oceny maturalnej (tam zdaje się w systemie 7-stopniowym, 7 najwyższy, 3 najniższy dopuszczający). W ten sposób też następuje jednoznaczne przypisanie uczniów do „dobrych” i tych mniej dobrych uniwersytetów. Dla humanistów zupełnie uciekających od matematyki jest właśnie opcja „Study”, ale też i tylko wyłącznie skierowanie później takich osób na kierunki stricte humanistyczne bez jakiegokolwiek związku z jakimkolwiek liczeniem. Cały system pozwala na silne zindywidualizowanie samej matury, bo obowiązkowe są wybory z pewnego zestawu przedmiotów, ale sama matura jest znacznie bardziej rozwinięta niż nasz (zwijający się według zaleceń) egzamin dojrzałości. Warto popatrzeć jak wyglądają systemy maturalne w innych krajach i raczej zmieniać się w ten sposób (podnosząc poprzeczki) niż po prostu wszystkim odpuszczać.
Być może z wiekiem jestem coraz bardziej konserwatywny i mniej otwarty na nowe trendy. Jednak koncepcja robienia malowanek zamiast liczenia powierzchni figur i wyłączania obowiązkowości matematyki na maturze – na pewno mnie nie przekonuje i nie idzie w stronę innowacyjności. No chyba, że będziemy chcieli mieć wyłącznie innowacyjnych barmanów i kelnerki albo sprzedawców na kasie.
Mocny artykuł ale jak prawdziwy .
Pytanie brzmi dlaczego ze szkół średnich całki pochodne zostały wycofane z programu szkolnego ?
Pamiętam czasy gdy w technikum mechanicznym całki i pochodne to był standard na zajęciach , gdzie jeszcze matura z matematyki nie była obowiązkowa
Dokładnie….. ale problem jest daleko głębszy więc matematyka to „pikuś” . W pewnym momencie (przy okazji wprowadzenia bodajże gimnazjów) zlikwidowano praktycznie szkolnictwo zawodowe – wpajając jeszcze małolatom że „zawodówka” (bez znaczenia czy ZSZ, LZ , Tech.) to coś ostatecznego i wręcz uwłaczającego ich godności. Skutkiem tego mamy całe stada „wykształconych?” magistrów po niekiedy egzotycznych kierunkach (mnie osobiście najbardziej podoba się „Marketing i Zarządzanie”) w sumie nadających się „na zmywak” – gdzie i tak w pocie czoła trzeba było do tego zdobywać ekspresowo kwalifikacje . Tragedia polega na tym ,że taki magister „po niczym” na tym przysłowiowym zmywaku zarabiał znacznie więcej jak u nas doświadczony inżynier. Skutek jest znany : wyjechało 3 mln młodych ludzi a nasi politycy się cieszyli, że „otwarcie granic, wolność itp.”
Te 3 mln. zamiast rozwijać Polskę opuściło ją zostawiając starych rodziców i w znakomitej większości nie zamierzają wracać . Przy okazji zdemolowali Budżet Państwa w skali długofalowej – orkiestra gra a Tytanic tonie. Z tego co słyszę generalnie młodzi ludzie (17 -22 lata) w większości nie widzą swojej przyszłości w Polsce – czeka nas systematyczna pełzająca emigracja- to jest tragiczne : zostaną się tutaj urzędnicy , emeryci , niepełnosprawni i księża w obu odmianach.
W „tamtych” krajach ludzie po 15 latach pracy są ustabilizowani życiowo : mają domy/mieszkania (ze spłaconym kredytem) często 2 samochody , stać ich na miesięczne wakacje i rozwijanie swoich zainteresowań nie wspominając o podrośniętych dzieciach.
A co nasze państwo może zaproponować młodym ludziom ? – dokładnie nic i skomplikowane niezrozumiałe prawodawstwo, które rozwala na samym starcie wszelakie chęci do robienia czegokolwiek. Ryba psuje się od głowy … a „głowę” sami „wybieramy „- w cudzysłowie bo co to za wybór jak mamy głosować na Kiłę albo Syfilis, Sepsę albo BSE…