Meteoryt w Rosji …. ten kraj jest dopiero pełen tajemnic. Nie dość ze pełen bogactw jak ropa, gaz, złoto, nikiel i diamenty, pełen biznesmenów i szerokich karkach i dużych terenowych samochodach i mocno wytatuowanych rękach a czasami śladach blizn po kulach lub nożu (każdy kto był w egipskich kurortach widział ich bez koszulek na basenie, zwykle z partnerka młodszą o minimum dwie dekady) a jeszcze na dodatek jak coś spada z kosmosu to u nich. Wczoraj świat zelektryzowała wiadomość i obrazki o meteorytach w Czelabińsku. Wyglądało prawie dokładnie jak słabe kopie filmów „Armagedon” i „Rok 2012” – wiec pod względem wizualnym Hollywood jednak górą. Z punktu widzenia ekonomicznego – meteoryty są dość cenne – gram kamiennego (są z różnych materiałów – metalowe najdroższe) od 0,14 do 2 zł za gram (zależy od wielkości czy drobne czy większe – te droższe). Licząc średnio po złotówce i patrząc ze „czelabiński” ważył z 10 ton to okazuje się że spadło im na głowy ok 10 000 000 złotych. W warunkach polskich pewnie zostali by opodatkowani za nieoczekiwane korzyści, w warunkach rosyjskich jednak chyba nie wyszli na swoje patrząc na wybite okna, zniszczenia i rannych (ocenia się ze straty to około 1 mld zl). Będąc bardziej serio – to jednak cos zupełnie nowego. Nie pamiętam żeby w moim życiu kiedyś spadły meteoryty na ziemię, więc teraz będę oglądał filmy katastroficzne o końcu świata z nieco innej perspektywy. Zawsze się z nich śmiałem tu jednak okazuje się ze może jednak warto rozwijać technologie kosmiczne (i umieć latać w kosmos), a nawet rozważać futurystyczne koncepcje żeby wylądować gdzieś na zagrażającej Ziemi komecie i zepchnąć ją z toru kolizyjnego. Okazuje się ze wszechświat nie jest tak zupełnie pusty i jałowy jak uważają finansiści skreślający kolejne pozycje przeznaczone na badania i może jednak fajniej byłoby gdyby ludzie umieli budować rakiety kosmiczne i na nich latać a nie tylko rozwijać kolejne kosmiczne wersje gier komputerowych gdzie lata się tylko wirtualnie. Może jednak nauka i technika , nawet jeśli nie przynosi od razu wielkich korzyści a jest tylko kosztownym rozwojem nowych technologii – kiedyś ocali nam życie. No chyba, ze jak niektórzy, wieżą że to nie żadne meteoryty a tajna amerykańska broń uderzyła w Czelabińsk (w końcu meteoryt nadleciał nad Rosję od strony USA). Musze ich jednak rozczarować – to wszystko już było. W 1908 r w Rosji (wtedy carskiej) walnęło cos bardzo mocno – w Syberię nad rzeką Podkamienna Tunguska. Teren był kompletnie niezamieszkały i trudno dostępny, a że po drodze jeszcze wybuchła rewolucja to pierwsza naukowa ekspedycja (już komunistyczna) dotarła tam około 1929 roku. Do dziś mieszają się hipotezy czy był to meteoryt kamienny czy żelazny, a może wybuch bagiennego gazu albo katastrofa UFO. Są też bardziej ekscentryczne teorie (takie jak dziś) że wszystko to robota Amerykanów – a właściwie Nikola Tesli – genialnego wynalazcy z serbskim rodowodem. Tesla miał wtedy laboratorium na wyspie koło Nowego Jorku i prowadził badania nad tajemniczym „promieniem śmierci” mogącym uderzyć w dowolna część globu. Śmiertelna broń miała być wynaleziona, a Tesla (wg teorii) chciał ostrzec ludzkość doprowadzając do kontrolowanego uderzenia „promienia” w okolice bieguna północnego (niezamieszkały i relatywnie małe straty w miejscowej faunie) a całość miała być odkryta przez zmierzająca właśnie prosto do bieguna ekspedycję badawcza. Według tych teorii spiskowych, cos jednak poszło nie tak i promień śmierci się omsknął (można na mapie wykreślić sobie linie od Nowego Jorku do bieguna i dalej na druga stronę kuli ziemskiej w głąb Rosji i trafi się ….w okolice Podkamiennej Tunguskiej). Niezależnie od teorii kiedyś i dziś , chyba jednak warto żeby ludzkość trochę zainwestowała w naukę i badania a nie tylko w memy i social media komentarze do dzisiejszych i przyszłych katastrof.
Zielone certyfikaty po 99 złotych …. Rzeź na rynku energetyki odnawialnej w Polsce wydaje się nie mieć końca. Pod koniec tygodnia cena „zielonych certyfikatów” (mechanizmu dodatkowego dotowania odnawialnej energii”) przekroczyła kolejna linię oporu i spadła poniżej psychologicznej wartości stówy za MWh (a było kiedyś 270 PLN/MWh). Dokładając wszystkie inne okoliczności jak niesłychanie niemrawe działania sejmu i ministerstw w sprawie nowelizacji ustawy o OZE i kompletny brak przewidywania co stanie się dalej (cały efekt związany jest z pobudowaniem instalacji na współspalanie biomasy i duże biomasowe bloki) cały segment energetyki odnawialnej czeka Armagedon. Ułatwię osobom piszącym raporty i pokaże co się stanie dalej. Na dziś na rynku jest duża nadpodaż certyfikatów (ponad wymagany ustawą poziom) co w sposób oczywisty obniża cenę. „zielony” sektor biomasowy sobie poradzi (bo to głownie kotły w dużych koncernach energetycznych i tam przychody liczy się globalnie, a nawet taka sytuacja jest korzystna bo spółki dystrybucyjne (które są tez w koncernie) wydają mniej na certyfikaty). Tragedia już nadeszła dla wiatru i dla farm wiatrowych zarówno tych zbudowanych jak i w budowie i tych planowanych projektów. Farmy istniejące postawiono przy innych założeniach finansowych – szczególnie dochodowych ale kredyty pozostają takie same. Opłacalność inwestycji runęła, pewnie zaczną się kłopoty z cash flowem a farmy rozpoczną procedury upadłościowe (znamienne jest że duża cześć referatów zgłoszonych na coroczna konferencję energetyki wiatrowej właśnie dotyczy upadłości i likwidacji). Farmy zmienia właściciela – kupią ich inni inwestorzy albo … duże koncerny energetyczne, które za bezcen rozbudują swoje zielone moce wytwórcze. Oczywiście sparaliżuje to tez wszystkie obecne i przyszłe projekty budowy nowych instalacji z wiatrakami – co dziś nie znaczy wiele ale za kilka lat (jak zaczną rosnąć wymagane ilości produkowanej zielonej energii a wiatr to jedyna droga do ich wypełnienia) okaże się że sytuacja rynkowa kompletnie się odwróci. Do 2019 (tu zależnie jak rząd ustawi obowiązkowe poziomy „zieloności”) rynek certyfikatów zaraz będzie gospodarka niedomiaru a cena poszybuje wysoko. Cieszą się oczywiście spekulanci, maklerzy traderzy i cały zestaw finansistów i firm konsultingowych oraz prawników obsługujących upadłości, przejęcia, likwidacje i fuzje. Jeśli Ziemi nie trafi kometa albo inna katastrofa naturalna , za kilka lat z przyjemnością pokaże na blogu zestaw kolorowych slajdów przygotowywanych przez konsultantów o tym jak miało się to wszystko rozwijać a jak było naprawdę. Takie małe „schadenfraude” ale i tak to nic nie da , bo konsultanci już będą rysowali inne kolorowe kreseczki i słupki i szukali kolejnych możliwości „aktywnego handlu” na kolejnych dziwacznych instrumentach finansowych.