Pomimo tak intensywnego rozwoju wiedzy i badań technicznych i humanistycznych, w zagadnieniach związanych z ludzką pamięcią jesteśmy dyletantami. Istnieje co prawda szereg mniej lub bardziej dopasowanych teorii i koncepcji pamięci krótkotrwałej, długotrwałej oraz samego procesu zapamiętywania jak i zapominania informacji, ale zwykle we wszystkich źródłach natrafiamy na zdanie, że ten problem wymaga jednak dalszych gruntowych badań, bo to co wiemy jest tylko fragmentaryczne. Wszyscy też o tym zaraz zapominamy, ale warto wiedzieć, że w ludzkiej populacji co rusz istnieją osobniki obdarzone darem zarówno fenomenalnego zapamiętywania jak i okrutnymi przypadłościami szybkiego zapominania. Ci pierwsi to tzw. mnemoniści – okazuje się, że gdy dla nas obecnie sprawia trudność zapamiętanie więcej niż kilku numerów telefonów, niektórzy potrafią przyswoić i pamiętać niesłychane ilości informacji – od wszystkich numerów i nazwisk w jednokrotnie przeczytanej książce telefonicznej po wielkie zbiory liczb. Słynny był przypadek Salomona Szereszewskiego, który żył w czasach ZSRR (jak wiemy oni musieli mieć najlepsze wszystko i wszystkich) i potrafił na przykład błyskawicznie zapamiętać 50 cyfr (umieszczonych w 4 kolumnach) i za chwilę odtworzyć ich położenie w dowolnej kolumnie i wierszu. Dla sprawdzenia można spróbować na sobie- może na początek z dziesięcioma.
Przedwojenna Polska nie pozostawała w tyle, ale u nas bardziej znani byli dobrzy rachmistrze (Krieger, Filkenstein) przekształcający w pamięci mnożenie kilkunastocyfrowych liczb w poprawny wynik, a i USA ma coś do dodania w osobie Kima Peek, który to znał na pamięć ponad 12 000 książek (czytając zresztą podobno symultanicznie jedną stronę jednym okiem z drugą drugim). Peek był też marzeniem skrupulatnych nauczycielek geografii- znał bowiem literalnie wszystkie (!!!) miasta w USA wraz z ich kodami pocztowymi, połączeniami drogowymi i potrzebnymi wówczas, a były to lata 70-te, numerami kierunkowymi. Był też pewnie ulubieńcem nauczycielek historii znając daty wszystkich wydarzeń historycznych oraz niekończącą się litanię imion królów wraz z czasem ich panowania dla dowolnego kraju. Co interesujące- zdolności mnemonistów niekoniecznie powiązane są z samym wysokim poziomem inteligencji ogólnej. W historii przypisuje się fenomenalną pamięć zarówno Aleksandrowi Wielkiemu, Juliuszowi Cezarowi czy też artystom takim jak Mendelson, ale z drugiej strony Szereszewski czy Peek z ich hiperpamiecią jednocześnie nie przekraczali stanów inteligencji średniej, a nawet raczej uznawani byli za „mocno” przeciętnych (tzw. sawanci). Z resztą większość genialnych mnemonistów zapamiętujących liczby w większości odwoływała się do pamięci skojarzeniowej łącząc cyfry z abstrakcyjnymi obrazami ludzi, zwierząt lub krajobrazów, a genialni rachmistrze często twierdzili, że te wyrafinowane działania odbywają się gdzieś poza nimi- pewnie w podświadomości. I dobrze, bo to choć po części przybliża ich do nas -„zwyczajnych ludzi”, którzy mogą wykonać te same czynności na kalkulatorze iPhona.
Po drugiej stronie genialniej pamięci, są przypadki neurologicznego zapominania, gdzie aktywna jest tylko pamięć krótkotrwała lub w zadziwiający sposób zapominamy wydarzenia ostatniej godziny lub ostatniego dnia. I nie chodzi tu o zwykły sposób osłabiania pamięci (tu z kolei prekursorem badań był von Ebbinghaus udowodniający jak tracimy tzw. informacje bezsensowne- nie mające praktycznego zastosowania), ale o dziwne lub trudne do wytłumaczenia przypadki amnezji na niektóre fakty lub okresy przekazywania informacji, których przyczyny miały podłoże neuroliczne takie jak uderzenia czy urazy lub spowodowane były psychologiczną traumą. Przypadki te prowadzą do tego, że nie pamiętamy informacji, nasz umysł staje się czystą kartą lub tablicą, która znowu mozolnie jest zapisywana, a następnie ścierana z przyjściem kolejnej godziny lub dnia. Finalnie można tu za chwile spotkać Freuda i jego psychoanalityczne teorie „wyparcia”, w których zapominamy o szczególnie przykrych lub niepomyślnych wydarzeniach, wypierając je do podświadomości (co jednak jest potem przyczyną innych zaburzeń). Jak widać – problem zapamiętywania i zapominania wymaga jednak jeszcze wielu badań.
Patrząc z punktu widzenia energetyki, tu raczej mamy do czynienia z przypadkami amnezji i ścierania dat, a mnemonisci pamietający dokładnie wypowiedzi i deklaracje, mogą czuć się raczej nieswojo.
Ogólnoeuropejski rynek energii. Budowany w pocie i trudzie od początku wieku, a nawet jeszcze wczesniej. Co kilka lat pojawiają się nowe daty- kiedy reguły zostaną zunifikowane i powstanie wspólna przestrzeń reklamowana jako od Lizbony do Talina (lub Przemyśla) i od Trondheim do Ceuty (ten kawałek w Afryce należy do Hiszpanii). Pojawiło się i 2006 i 2009 a ostatnio 2014, a kiedy ten rok minął na pewno będzie data kolejna. W zamian mamy dalej izolowane rynki krajowe i pewne punkty koncentracji giełd (Nordpool i EEX), a wokół nich model środkowoeuropejski lub nordycki. Polska jak zawsze z dala i po swojemu, ale i niektóre inne państwa też chętnie odgradzają się od swobodnych przepływów transgranicznych. Tak jak i w innych sprawach ogólnoeuropejski rynek energii i wolny handel stoi w sprzeczności z lokalnymi uwarunkowaniami oraz interesami i wygląda na to, że najprędzej zgrawituje na początek w obowiązkowy paneuropejski handel energia odnawialna i konieczność dostosowania się do nowych europejskich wskaźników. A to wyjątkowo niemiła dla nas okoliczność.
Zniesienie obowiązku zatwierdzania przez URE taryfy dla odbiorców detalicznych. Właściwie to od 2007 wraz z uwolnieniem taryf grupy G, miały podlegać one wolnej konkurencji. Jak zawsze jest ona wolna, ale tak trochę w jedną stronę, bo rok do roku URE obiera stanowisko, że taryfy G są wolne i konkurencyjne, ale jednak podlegają zatwierdzaniu. Można zrozumieć obawę, że jest to rodzaj wentylu bezpieczeństwa – zezwalamy na konkurencję, ale nie pozwalamy na swobodne podnoszenie cen. Na razie działa, bo ceny w hurcie niskie i zapotrzebowanie na energie nie rośnie. Strach pomyśleć co by się stało gdyby sytuacja się odwróciła i gdyby na rynku energii zabrakło, rodzaj „price cap”, którym jest w istocie taryfowanie przez URE miał swoje krytyczne czasy w roku 2000 w czasie tzw. kryzysu kalifornijskiego. Wówczas właśnie wysokie ceny na rynku hurtowym i brak możliwości przeniesienia ich na ceny dla odbiorców detalicznych (końcowych) dały ponad 70 mld strat dla kalifornijskich spółek dystrybucyjnych. U nas to na pewno nie grozi (przynajmniej tak cały czas myślimy), a o zniesieniu obowiązku przedstawiania taryf do zatwierdzania przestaliśmy już nawet mówić choć były takie pomysły w 2011, 2012 i 2013.
Ustawa korytarzowa i ułatwienia w budowie linii przesyłowych. Temat powraca zawsze przy przedstawianiu założeń nowej polityki energetycznej. Problem znany, rozwiązanie nie. Budowa nowych linii przesyłowych (koniecznych), blokowana jest przez niekończące się procesy i spory z właścicielami gruntów, przez co osiągamy historyczne czasy długości budowy, które byłyby traktowane jako żart nawet w latach 30-tych poprzedniego wieku. Pamiętam jeszcze, że było to eksponowane w prezentacji polityki energetycznej nie tylko ostatnio, ale i w 2006 i jeszcze wcześniej 2004 i jeszcze chyba kilka lat do tyłu. Za każdym razem projekt grzęźnie gdzieś w korytarzach sejmowych i tak jest i teraz (choć pojawiła się tzw. „mała ustawa” co daje pewne szanse) ale zwykle przemyka się szybciej niż duże projekty.
Energetyczna ustawa OZE. Tu nie chce zapeszać – wreszcie koniec? Miało być 2010, a potem 2012 już ostatecznie, potem dwa kolejne lata i teraz ostatnia prosta. Pytanie- czy problem będzie załatwiony chyba niewłaściwe, bo prawdziwe problemy nastąpią jak ustawa wejdzie wreszcie do realizacji.
Polski program energetyki jądrowej. Tu wyjątkowo ciężki temat dla osób, które mają dobrą pamięć do dat. Historycznie w pierwszym harmonogramie terminem uruchomienia nowego polskiego reaktora był rok 2020. Potem trochę się poślizgnęło na 2023, a w rzeczywistości rozumianego jako 2025. Dziś, jest to kolejna, wielka niewiadoma. Co prawda do 2025 jeszcze jest 10 lat od teraz, ale dla wszystkich chyba jest jasne, że termin ten jest praktycznie nierealizowalny z uwagi na ostatnie perturbacje dotyczące badań lokalizacyjnych, a przede wszystkim dalej braku koncepcji jak budować i za jakie pieniądze. Bez modelu finansowania nie ruszy przetarg, a zwykle doświadczenia zagraniczne wskazują, że od momentu uruchomienia przetargu należy dodać lat 10 więc mniej więcej wiemy już kiedy…
Tematy można mnożyć. Okazuje się, że obecne czasy to horror dla pamięciowców i złote czasy dla osób z pamięcią krótkotrwałą. Oczywiście energetyka to tylko mały kawałek całej układanki. Jakby tylko tak sobie przypomnieć daty – podatek liniowy, w ogóle obniżka podatków, przyjęcie Euro jako waluty, informatyzacja naszego życia publicznego, zmniejszenie ilości fotoradarów, czy moje ulubione- że w 2015 nie trzeba będzie wypełniać swojego zeznania podatkowego, bo zrobi to za nas urzędowy komputer- tu ostatnio doczytałem się, że brałem obietnice zbyt dosłownie, bo teraz okazuje się, że to tylko dla osób, które nie będą korzystać z odliczeń i wspólnego opodatkowania – wiec małżeństwa odpadają i na dodatek w 2015, ale od marca – wiec zobaczymy za 15 dni. Można oczywiście traktować, że te wszystkie informacje to tzw. wiedza bezużyteczna wg. von Ebbinghausa i tak będą podlegać zapomnieniu wg. odpowiedniej krzywej albo po prostu, dla lepszego samopoczucia przestać bawić się w mnemonistę i próbować radykalnie zwiększyć u siebie potencjał zanikania pamięci. Wczytując się we fragmentaryczne badania naukowców, można dostrzec, że poza standardowymi urazami głowy czasami ma na to wpływ też i szersze stosowanie popularnych używek i imprezowanie. A może to właśnie jest dobry pomysł na te nowe czasy ?
Jeden komentarz do “Potęga niepamięci.”