Ostatnie dni to pierwszy akt w długotrwałej rozgrywce dotyczącej europejskich planów energetycznych. Niestety dla Polski rozegrany niekorzystnie … Trwała dyskusja nad tzw. „road mapą” kolejnych kroków zmiany sektora w europie – oznaczanych kolejnymi procentami redukcji CO2 – Pakiet Klimatyczny zakładał obniżenie o 20 % do 2020 , teraz mapa drogowa jest znacznie ambitniejsza – sięga do 2050 i stawia ciel minus 80 % emisji CO2 z kolejnymi przystankami w latach będących wielokrotnością 10-tki – żeby ten cel ładniej wyglądał na kolorowych wykresach zaplanowano tez zwiększenie redukcji na rok 2020 z 20 do 25 %. Niby można powiedzieć że nie ma o co kruszyć kopii … właściwie każdy chciałby być ekologiczny i żyć w miłym zielonym świecie (tak odbierane sa te cele w społeczeństwach zachodnioeuropejskich) a warto inwestować w proekologiczne technologie …
Dla Polski (cieszę się ze jest to jeden z priorytetów rządowych i dość nagłośniony temat w dyskusjach w mediach), plan jest bardzo dużym zagrożeniem gospodarczym. W przeciwieństwie np. do Norwegii gdzie 90 % energii produkowanych jest w elektrowni wodnych (mają rzeki i możliwość łatwej budowy turbin wodnych) lub Francji gdzie 90 % pochodzi z atomu (postawili na energetyke atomowa 30 lat temu) – Polska 90 % generuje z węgla (największą proporcjonalnie emisja CO2 na jednostkę energii wyprodukowanej – ok. 1 t na 1 MWh). Unijna ścieżka zmusza nad do syzyfowego wysiłku w inwestycjach w energetyke odnawialną – obecnie mamy w niej około 7,5 % produkcji. Patrząc nawet w przód – możemy wykorzystywać wodę, słońce, geotermię, wiatr i (to trochę faul z punktu widzenia „czystej” odnawialności) biomasę. Wody niestety w Polsce już nie ma (z punktu widzenia energetyki), musielibyśmy zalać domy tysięcy mieszkańców (co raczej niewykonalne społecznie choć od czasu do czasu i tak powódź ich zalewa jeśli pobudowali się na terenach zalewowych). Słońce ostatnio lepiej świeci w lecie, ale z uwagi na naturę polskiego klimatu dopóki nie będziemy mieli efektów cieplarnianych i klimatu śródziemnomorskiego pod Kielcami – niestety nie może być dobrym medium dla naszej rodzimej elektrowni. Pozostaje wiatr – mamy już 1500 MW mocy zainstalowanej (przypominam to niestety daje tylko 10-20 % wykorzystania tej mocy w ciągu roku – bo nie zawsze wieje wiatr- więc ilość produkowanej energii to 8760 h x 0,2 x 1500 = 2,6 TWh – tylko około 2 % całej produkcji rocznej. Intensywnie trzeba wiec dobudować do 6-8 tys MW (to pewnie maksymalna możliwość tego kraju) bo niestety nienajlepiej u nas wieje. Dlatego nowe regulacja i próby przeniesienia farm wiatrowych na morze. Może wiec geotermia – która jak wiadomo jest mocno preferowana przez niektóre środowiska (Toruń). Tu niestety pomimo usilnych modlitw napotykamy na poważny problem natury technicznej – geotermia wykorzystuje energię głęboko położonych w ziemi wód – które w Polsce maja temperaturę (zwykle) 70-90 C. To ma wartość energetyczną ale bardzo słabo konwertuje się na energie elektryczną (raczej można wykorzystać tylko w ciepłowniach – podgrzew wody). Dopóki wiec modlitwy i wiara nie zadziała (a w technice jakoś słabo widziałem takie przypadki na duża skalę) – geotermia zostanie interesującym ale pobocznym nurtem w całych odnawialnych instalacjach. Zostaje więc biomasa – nie na darmo widziałem mapkę Europy w dokumentach europejskich gdzie wszędzie sa różne piktogramy a u nas na Polsce roślinki i drzewka. Przeznaczono nam do produkcji energii elektrycznej różnego rodzaju biomasę – w końcu jak nie mamy innych możliwości to sobie posadźmy krzaki i napalmy w piecu. Znowu – żeby osiągnąć nie tylko pośrednie cele w 2020 a ambitny koniec mapy drogowej , to w 2050 trzeba by jeździć w Polsce autostradami tylko miedzy uprawami wierzby energetycznej (choć oczywiście prace trwają – budowany jest m.in. największy w Europie kocioł energetyczny na biomasę – 200 MW w elektrowni Polaniec).
Sytuacja może być więc generalnie zabawna dla pisania felietonów ale tak naprawdę zabawna nie jest – bo z jednej strony literalne czytanie unijnych regulacji to śmiertelne zagrożenie dla dużej ilości polskiego przemysłu – cały przemysł przetwórczy (cement, stal, wszystko co energochłonne) – będzie migrował w kierunku krajów azjatyckich lub afrykańskich (to stały trend). Z drugiej – cały ciąg ekologiczny w energetyce musi być backupowany rezerwowymi źródłami energii elektrycznej (np. na wypadek braku wiatru w farmach wiatrowych czy słońca w elektrowniach słonecznych) i (o czym mało wspominają dyrektywy unijne) w rzeczywistości powoduje nie tylko budowę elektrowni „zielonych” ale i instalacji spalających gaz naturalny (elektrownie gazowo-parowe lub turbiny gazowe – one mieszczą się w unijnych regulacjach). Geopolitycznie zmiany sa więc korzystne dla wszystkich – Niemcy – jako nowy producent technologii energetyki odnawialnej, Francja – jako wykorzystanie ich efektywnych ekonomicznie elektrowni jądrowych dla zasilania potrzeb konsumenckich i dla Rosji jako dostawcy paliwa gazowego dla Europy. Protestują jedynie kraje nieuświadomione ekologicznie … Warto porozmawiać z „normalnymi” ludźmi w Niemczech – byłem zaskoczony bardzo silnym poparciem społecznym dla tych planów (w tym równolegle zamknięcia elektrowni jadrowych) – większość społeczeństwa autentycznie popiera ta politykę i co więcej – akceptuje konieczność płacenia więcej za energię elektryczną pochodzących ze źródeł odnawialnych. Dopóki Europa ( ta pierwszej prędkości) jest syta i bogata – będzie forsować minimalizację CO2 a nasze argumenty nie będą mogły się przebić …
Wracając do polskiego „liberum veto” … dyskutowano tą unijna ścieżkę …oczywiście jak to na tych brukselskich posiedzeniach, przewodniczący (Węgier) śpieszył się na samolot i nie podyskutowali za długo tylko od razu pod głosowanie …Wszyscy za (samoloty czekają) … tylko Polska przeciw. Niestety jesteśmy spychani w narożnik osamotnionego truciciela europy, nienadążającego za trendami. Dla większych krajów (lub tych co mają zielone zasoby) polityka jest korzystna, dla mniejszych – lepiej nie wychylać się i tak Polska musi zawetować. Nie za wiele jest pola do manewru – trudno zbudować silną koalicję lub znaleźć łagodna drogę przejścia. Bardzo trudne zadanie dla polskiej prezydencji – ale sa i pewne szanse. Może przez najbliższe pół roku dałoby się przehandlować przy okazji jakiś innych układów specjalna mapę (GPS) dla Polski ? … albo zawsze można poczekać … za chwile przy okazji greckich kłopotów, CO2 może zostać nieco zapomniane. Albo …po prostu udawać Greka … i zacząć fałszować statystyki (to niestety nie leży w naszym narodowym charakterze) … pierwsze głosowanie za nami …ale będzie ich jeszcze wiele , wiele więcej ….
Prawdę pisząc nie za bardzo martwi mnie to, że będziemy ostatnimi dąsającymi się na CO2-fetysz „trucicielami”… Tak naprawdę, jesteśmy w sytuacji win-win: mamy prawo weta, więc (być może) nie damy sobie wcisnąć tych regulacji. A jeśli wypchną nas poza swój krąg samozadowolonych, „czystych” Europejczyków za to, że nie pędzimy za złamanie gospodarczego karku? Tym lepiej! – wtedy takie regulacje ominą nas tym bardziej, a to, że w zamian pani Merkel czy tow. Barroso nie uścisną serdecznie prezydenta naszego pięknego kraju, jakoś przeżyję 😉