Dobry film musi mieć charyzmatycznego głównego bohatera, natomiast film naprawdę wybitny nie może się obejść bez… aktorów drugoplanowych. To właśnie dzięki nim- bohaterom, których imion nie zapamiętujemy, widzimy lepiej kontrastujące cechy głównej postaci. Dzięki tym drugoplanowym, akcja posuwa się do przodu, a szczególnie ważna w fabule jest niejednokrotnie ich śmierć. Tak, śmierć, ponieważ tak naprawdę drugoplanowy bohater potrzebny jest przede wszystkim po to, by spektakularnie umrzeć. Przecież Ci źli. którzy strzelają z rewolwerów, kałasznikowów, uzi czy też ręcznych wyrzutni pocisków przeciwpancernych, nie zawsze pudłują. Kogoś muszą trafić i zawsze jest to aktor drugiego planu – poczciwy, sympatyczny, którego rola w filmie w rzeczywistości jest dużo ważniejsza- mianowicie musi pozwolić temu głównemu ocalić świat. Jeszcze do końca lat 80-tych, a może 90-tych, zawsze było wiadomo z góry kto zginie – Murzyn. Niestety kino poprzedniego wieku osadzało czarnych bohaterów zawsze w roli tego drugiego partnera i on wcześniej czy później umierał z kulą w piersiach, oczywiście w ramionach tego pierwszego, obowiązkowo z pokrzepiająca sentencją na ustach. Ostanie kilkanaście lat, zmieniło sytuacje, gdyż mniejszości etniczne ostro szturmują pozycje pierwszoplanowe, a Murzyni (Afroamerykanie) to już na pewno co najwyżej zostaną ranni. Jeżeli natomiast chodzi o naszych rodaków w hollywoodzkich filmach to raczej nic się nie zmienia, bo zwykle jesteśmy obsadzani jako czarny charakter (więc zazwyczaj muszą ginąć na początku lub w środku), no chyba, że jakoś specjalnie ze słowiańskim rodowodem ten konserwatywny policyjny partner (przeżywa, ale zostaje ciężko ranny) lub pamiętny Charles Bronson jako sierżant z „Parszywej Dwunastki” (też przeżywa i zostaje ranny).
Nawiązując do filmowych porównań, Polska w europejskiej polityce energetycznej gra właśnie taką rolę drugoplanową. Niestety, trudno jest oczekiwać, w tym przypadku, że aktor ujdzie z życiem. Szlachetny cel europejski to ochrona klimatu i radykalne ograniczenie paliw kopalnych (węgiel, ropa, gaz) w wytwarzaniu energii. Oczywiście za celem idealistycznym stoją twarde realia rynkowe i lobbystyczne – same w sobie korzystne dla Europy. Przejście na odnawialne źródła, ma za zadanie uniezależnienie się Europy od importu surowców energetycznych (patrząc na całość europejskiej generacji to zależna jest od gazu i ropy, w mniejszym stopniu od węgla). Inwestycje w nowe technologie próbują wygenerować coś w rodzaju pool-position dla europejskich koncernów, dając im pierwszoplanowy rynek zbytu, wygórowanie popytu i pieniędzy przez wyższe opłaty dla odbiorców indywidualnych i nacisk na powtórzenie tej koncepcji na światowych rynkach (trochę tu psuja koncepcję agresywne działania Chin w dziedzinie produkcji paneli fotowoltaicznych). Niestety, każda szlachetna akcja ma swoich przeciwników oraz musi przynosić poświęcające się dla idei, ofiary.
Polska jest obsadzana w obu tych rolach. Zarówno złego – hamulcowego Europy z dominującym udziałem węgla w generacji energii, a więc truciciela CO2 (aczkolwiek patrząc dodatkowo na zużycie energii na mieszkańca i emisyjność wytwarzania to statystyczny Niemiec ma większy „ślad emisyjny” niż Polak). Polska jest też i tym drugoplanowym „dobrym” bohaterem, bo realizując postanowienia polityki klimatycznej będzie musiała wykonać efektywną i bolesną agonię energetyczno-gospodarczą. Nasza struktura energetyki i nasze kopalnie węgla powodują, że to nas trafią efekty uboczne – zmieniając Energy-mix będziemy musieli wprowadzić dużą ilość gazu, a więc co najmniej podwoić import i przy okazji zamknąć połowę kopalń (co jest nieuchronne). Jeśli ktoś uważa, że wyjdziemy spod tego ostrzału to jednak odsyłam do „Polityki energetycznej Polski do roku 2050” – właśnie opublikowano wersję 0.6 :), a najlepiej do pliku z oceną wpływu tej polityki (jest na stronie Ministerstwa, sam dokument bazowy jest bardzo obły i ogólny). Widać tam warianty z czego będziemy produkować energię przyszłości i niezależnie czy będzie to tzw. referencyjny czy z energia jądrową czy z gazem to zawsze widać jedno: węgiel w dół, gaz w górę. Paradoksalnie jako efekt uboczny tracimy współczynniki tzw. bezpieczeństwa energetycznego (pokrycia dostaw surowców z własnych źródeł) – bo zastępujemy węgiel importem gazu (OZE samo nie wystarczy na wymianę węgla) idąc w zupełnie innym kierunku niż głowni bohaterowie Europy którzy zostawiają na razie swój węgiel na stałym poziomie, a wymieniają gaz i atom na OZE.
Jeśli już wiec obsadzili nas w filmie… trzeba grać role jaką nam dali. Raczej odradzam tego złego (że jesteśmy totalnie przeciw i swojego węgla nie oddamy), bo wiadomo, że źli giną pierwsi, no chyba, że się mocno bronią, to wtedy może trochę później, ale zawsze w uzasadnionych sprawiedliwością męczarniach. Trzeba jednak być tym drugoplanowym dobrym, może trochę konserwatywnym, ale w sumie sympatycznym i takim co się stara aktorem. Dostaniemy silny postrzał koło 2019-2020 i tylko od nas zależy czy będzie śmiertelny. Jeszcze jest czas żeby założyć kamizelkę kuloodporną i negocjować z reżyserem, żeby nasz aktor został tylko ciężko ranny, a karetka z miłą załogą reanimacyjną, zdążyła na czas.
Jeden komentarz do “Polska – drugoplanowy aktor w europejskiej odysei energetycznej.”