W Ameryce jak zwykle w roku wyborczym i we wrześniu w mediach mówi się tylko o wyborach, chyba, że coś się wydarzy, wtedy na chwilę zmieniany jest temat. Teraz wybuch bomby w Nowym Jorku przykrył czerwonymi paskami na chwilę wszystkie inne wiadomości i znowu bezpieczeństwo i zamachy terrorystyczne wrócą na tapetę jako motyw kampanii prezydenckiej. Kampanii, która zgodnie przez wszystkich oceniana jest jako ewidentnie najgorsza w całej historii USA. Oboje kandydatów- Hilary Clinton i Donald Trump, to zestaw jaki jeszcze rok temu wydawałby się nie do pomyślenia. Oboje wiekowi, oboje z wielką nieufnością, a nawet brakiem zaufania społecznego, na co wskazują negatywne sondaże, do tego trzeba dodać bardzo dużą aktywność Hilary Clinton w establishmencie politycznym oraz całkowita jego ignorancję przez Donalda Trumpa. Większość Amerykanów z klasy średniej, z którymi rozmawia się dzisiaj jest wyraźnie zażenowana wyborem i zewsząd słychać glosy, że po raz pierwszy najchętniej oddaliby głos na „żaden z powyższych”. Tym niemniej samo głosowanie się zbliża i jakiegoś wyboru będą musieli dokonać, sondaże są zróżnicowane aczkolwiek ostatnio wskazują na „łeb w łeb” a kampania Clinton zalicza kolejne wpadki – szczególnie zdrowotne. Ostatni zamach bombowy w NY znowu postawi bezpieczeństwo na topie, a to z kolei, raczej premiuje Trumpa.

Generalnie – co może polskich obserwatorów zaskoczyć – amerykańska kampania prezydencka w tym roku jest całkowicie nie merytoryczna, jałowa i skoncentrowana na osobistych atakach, czepianiu się słówek i właściwie … nie wiadomo czego. Clinton zaniepokojona problemami ze swoim zdrowiem rzuciła na szalę oskarżenia Trumpa m.in. o to, że obrażał pastora, który uciszał jego polityczne przemówienie w kościele oraz wywlekła sprawę pochodzenia urzędującego Prezydenta Obamy. Przypominając, że według amerykańskiego prawa, kandydatem i prezydentem może być jedynie osoba urodzona na terytorium Stanów Zjednoczonych, a świadectwo urodzenia Obamy było, powiedzmy to, nieco kontrowersyjne i często powtarza się zarzut, że tak naprawdę urodził się w Kenii. Sprawa ciągnie się od lat, Trump kiedyś nawet oferował kilka milionów dolarów komuś, kto pokaże 100%-towe autentyczne świadectwo Obamy,ale w końcu nie musiał tych pieniędzy wydać, bo nikt nie znalazł takiego dokumentu ani w USA ani w Kenii, wiec Hillary dziś łapie fakty i każe Trumpowi Obamę (i cały naród amerykański) przepraszać. Trump odpowiada, że sama Hillary podnosiła tą sprawę w swoim wyścigu kandydatów demokratycznych 8 lat temu (kiedy przegrała z Obamą), ale z kolei Clinton i sprzyjający jej komentatorzy mówią, że nic takiego nie mówiła. Generalnie – dla nas- stojących z boku jest to coś zupełnie niezrozumiałego i wręcz absurdalnego. Jak można o takich pierdołach mówić godzinami w wiadomościach? Trump wyczuł chyba skąd wieje wiatr i wysłał silne zdanie „Obama urodził się w USA ..i kropka” i skupia się na bardziej ambitnych atakach na Clinton. O tym, że dyskusja o pierdołach zaczyna unosić się już w oparach absurdu, może świadczyć fakt, że w najnowszym wydaniu wiadomości usłyszałem, że Trump jest pod obstrzałem, ponieważ użył słowa „bomb” i jak zwykle ostro się wypowiedział po zamachu w NY, a przecież jeszcze nie do końca wiadomo czy był to zamach terrorystyczny, a słowo „bomb” to przesada, bo to co znaleźli to chyba bardziej był ładunek umieszczony w ciśnieniowym garnku, a więc powinno się użyć określenie „explosive device”, a poza tym jakie były intencje osoby, która zbudowała wybuchowe urządzenie w garnku – nie wiadomo, więcc też nie można nic o zamachu mówić. Tak więc już nie wystarczy sama znajomość angielskiego, żeby zrozumieć o co chodzi niektórym komentatorom i mediom.

Szukając w komentarzach i wystąpieniach kandydatów długoterminowo czegokolwiek konkretnego – raczej nic nie znajdziemy. Zżymamy się, że u nas kandydaci zajmują się pierdołami – tu doprowadzone jest to do sztuki wysokopoziomowej, bo tak naprawdę nie wiadomo o co im chodzi w gospodarce, polityce i wizji świata- jedynie czepiają się półsłówek, zdań i jakiś małoznaczących gestów. Z ciekawych spraw, w tej chwili jednym z nielicznych konkretnych punktów jest cos rodzaju amerykańskiego „500 +” i propozycji płatnych urlopów dla młodych matek. Dla wszystkich wielbicieli amerykańskiego stylu życia, szokiem może być dość brutalna rzeczywistość jeśli chodzi o urlopy pracownicze i w ogóle pomoc od firm. Amerykanie jako praktycy wychodzą z założenia że jak ma być konkurencyjnie to … pracownikom za urlop nie płaci się wcale. Dotyczy to samych „normalnych urlopów” gdzie w USA nie występuje minimalny okres za który płaci firma (wynosi 0 dni !– co znaczy, że można teoretycznie nie dawać płatnych urlopów w ogóle !) aczkolwiek firmy podchodzą do tego różnie i płatny urlop (paid leave) traktuje się jako bonus i zwykle wynosi on tydzień (!). Porównując z naszymi rajskimi quasi-socjalistycznymi zasadami w całej Europie, tak samo ciężko w USA jest z urlopem macierzyńskim. Według nadrzędnych zasad – firmy nie płacą za urlop macierzyński. Obligatoryjnie matki mają prawo jedynie do 12-tygodniowego, bezpłatnego (!), urlopu (aczkolwiek jest kilka, w zależności od odpowiednich stanów, różnych programów pomocowych i płatności z funduszy publicznych – ale nie firmowych), znowu płatny macierzyński to rodzaj dodatku firmowego (ocenia się, że stosuje go tylko 12 % wszystkich przedsiębiorstw). Szokiem stał się więc fakt, że Trump ogłosił właśnie program pomagania matkom – niektórzy komentatorzy wiążą to ze stanowiskiem jego córki Ivanki (która wielokrotnie podkreślała role matek) albo sprytnym trikiem dla złagodzenia swojego anty-feministycznego wizerunku. I tak kandydat republikański po raz pierwszy w historii opowiedział się za 6-cio tygodniowym płatnym urlopem, a należy pamiętać, że Republikanie zawsze byli przeciwni jakimkolwiek dodatkowym obciążeniom dla firm. Clinton oczywiście odserwowała odpowiednio 2 razy więcej (12 tygodni) ale za to płatne 2/3 pensji i tylko do pewnej ustalonej granicy. Dla „starej” Ameryki i tak jest to wielka zmiana, a dla mediów gorący temat. Co istotne, jedną z głównych linii sporu jest oczywiście podejście… płciowe do programu urlopów. Trump mówi o programie wyłącznie dla matek, Clinton jest bardziej „gender” i u niej jest to urlop dla jednego z rodziców, który decyduje się wychowywać dziecko. Oczywiście zwolennicy republikańscy od razu podważają jej wiarygodność, zadając pytanie- dlaczego, będąc 8 lat w rządzie USA, nigdy o czymś takim nie mówiła ani na pomoc matkom nie naciskała. Jest jeszcze jeden, ciekawy aspekt tych amerykańskich podejść do pomocy rodzinie – tam obligatoryjnie kandydaci muszą podać ile ich pomysły będą kosztować i skąd wezmą pieniądze na ich realizację – w uproszczeniu u Clinton będą to dodatkowe podatki, a u Trumpa reforma dotychczasowych świadczeń i uszczelnienie systemu. Tu jak widać linia podziału jest zawsze taka sama.

Tak więc w ten weekend i kilka dni następnych dni w mediach będzie o zamachu, a potem z powrotem wrócą do prania brudów i personalnych ataków. Z konkretów pewnie za chwilę należy się spodziewać bezpośredniego starcia kandydatów przed kamerami – z góry wiadomo, że będzie jałowe, bezsensowne ale i agresywne. Po raz pierwszy też widać tak silną i stronniczą rolę telewizji – większość stacji (poza republikańskim FOX) jest raczej anty-Trumpowa i stosuje socjotechniki znane z historii i u nas, wiec komentatorzy polityczni mają garnitur i garsonki, ale jak mówią o kandydatach to popierają wyraźnie jednego z nich. Co dziwne, a może patrząc na wiek kandydatów jednak nie tak bardzo, to że dalej jest to kampania „telewizyjna” a nie „social mediowa”. Zadziwiające jest to, że sam Internet jest trochę jakby zapominany, może dlatego że młodzi wyborcy nie maja zamiaru głosować na nikogo z teh dwójki albo do wyborów nie pójdą w ogóle albo wybiorą niszowych kandydatów (w wyścigu jest prawie 20 kandydatów łącznie). Ale tak jak wspominałem – duża część społeczeństwa chciałaby o wyborach zapomnieć i raczej wyraża obawę co będzie dalej , bo każdy z kandydatów jest daleki od doskonałości, a nawet bazowej akceptacji.

Tak naprawdę Ameryka żyje swoim własnym życiem i według znanych sobie zasad. Gospodarka ma się znacznie lepiej niż poprzednio, paliwo jest tańsze, na ulicach są setki samochodów (także i takich dużych) a w sklepach tłok. Pojawiają się nowe „jaskółki” zmian jak salony TESLI w shopping mallach, ale w ostatnim tygodniu i tak pretendentem do bycia na topie był Apple i jego nowy iPhone 7. Właściwie to nawet iPhone 7+ i szczególnie kolor JetBlack, bo taki model właśnie stał się najbardziej pożądany i kupowany (jest nieosiągalny obecnie). Jednak sama temperatura zakupów nieco letnia i mniejsze tłumy niż podczas wcześniejszych premier (np. przy wprowadzeniu iPhone 6 nie można było wejść do sklepu przez pierwsze kilka dni). Teraz tłok jest, ale jaki widać na poniższych zdjęciach, dość umiarkowany i nawet iPhone 7 dostępny od ręki (tylko na razie z predefiniowanymi sim jak T-Mobile i nie we wszystkich kolorach i same 7 a nie 7 +).

Prawdziwa królowa ostatniego tygodnia jest natomiast inna. W USA zaczęły pojawiać się nowe marki i nowe trendy, Amerykanie są w tym znacznie szybsi niż Europejczycy. Dla żeńskich konsumentów w przedziale wiekowym 4-10 lat jest tylko jeden wybór i jest nim… American Girl. Jest to marka oferująca lalki o specyficznym wyglądzie trochę przypominającym stylistykę pin-up girl z lat 40-tych i 50-tych, które są marzeniem każdej, porządnej, amerykańskiej dziewczynki. Sklepy American Girl są więc szturmowane przez zwykle dwuosobowe zespoły w składzie matka-córka i za chwilę w dużych, czerwonawych torbach unoszona jest zdobycz. Bowiem w Ameryce natura nie znosi próżni. Niezależnie od politycznych zawirowań, głupot polityków i komentatorów telewizyjnych – zakupy należy zrobić i pieniądze wydać na coś, co jest zupełnie niepotrzebne, ale za to modne. Jak nie na telefon to może na lalkę.

Jeden komentarz do “Pocztówki z Ameryki. Czas wyborów, iPhone 7+ i …American Girl”

Zostaw komentarz:

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *