W energetyce wchodzimy w fazę budowy nowych mocy. Po latach gdzie w ciągu dziesięciolecia wybudowano 1-2 bloki , teraz musimy zbudować 5 do 9 tys MW w ciągu lat 4 lub pięciu. Realna groźba problemów z dostawami energii spowodowała przyspieszenie procesów inwestycyjnych i przejście projektów z faz studialnych na etapy przetargów i przygotowania do budowy. Nowe bloki w Opolu, Kozienicach, Ostrołęce czy Rybniku – staną się faktem. Pytanie tylko …kiedy dokładnie to nastąpi ?
Energetyka światowa cierpi bowiem na wstydliwą chorobę o której nie chcą wspominać ani inwestorzy ani dostawcy – a która nazywa się niedotrzymanie terminów inwestycyjnych. Nie są to zadane specjalne i izolowane przypadki które zawsze mogą się zdarzyć w dużych inwestycjach ale stan chroniczny i dotykający całego przemysłu. Opóźnienie nie jest już czymś wyjątkowym – a standardem – praktycznie w każdej elektrowni (na świecie). Wydaje się ze jest kilka przyczyn tego zjawiska:
Po pierwsze – nowe procedury biurokratyczne – pozwolenia na budowę i wszelkiego typu analizy wpływu na środowisko podniosły o kilka rzędów wielkości pracochłonność prac wstępnych (jeszcze przed praktycznym rozpoczęciem projektu) , dały pożywkę biurokracji a także często firmom które mając wypisane hasła ekologiczne chciałyby po prostu zarobić. Z drugiej strony powstała rzeczywista możliwość obrony przyrody i środowisk lokalnych które mogą nie chcieć takiej inwestycji w sąsiedztwie – a kiedyś były łatwo spychane na margines. Jakby nie patrzeć – należy dołożyć co najmniej rok do dwóch w harmonogramie czasowym.
Po drugie – nie ma ludzi (wiedzy) – w całej europie zachodniej (o czym wspomina się bardzo nieśmiało i półgębkiem) – brakuje inżynierów z gruntownym wykształceniem technicznym. Co najmniej dwie ostatnie dekady to prymat (w wyborze kierunków studiów) – marketingu, humanistyki i social media. Tendencja jeszcze ostrzejsza niż w Polsce która w rezultacie doprowadziła ze w Niemczech – kraju techniki, inżynierów i norm branżowych pisanych według najlepszych uporządkowanych wzorców – nie ma wystarczającej liczby młodych (a nawet średniego pokolenia) osób z wiedza techniczną. Wszystkie koncerny zaczynają posiłkować się outsourcingiem Indyjsko-chińskim ale z dużym udziałem Polski i Rumunii – co przynajmniej może spowodować że staniemy się nowym europejskim centrum technicznym
Po trzecie – technologia i chyba przesadziliśmy z parametrami technicznymi. Elektrownie węglowe są pod obstrzałem emisji CO2 wiec żeby było konkurencyjnie należy śrubować ich parametry. Typowe polskie stare elektrownie maja sprawność ok 37 % – przy (podstawowe dane kotłowo-turbinowe) ciśnieniu pary 13,5 MPa i temp pary 535 C. Bardzie wyśrubowane lepsze bloki to 18 MPa i 560 C. Dziś tymczasem technika idzie w kierunku parametrów ultrakrytycznych – po przekroczeniu bowiem pewnego poziomu ciśnienia (parametry krytyczne – p > 22 MPa) udajemy się w obszary termodynamiczne gdzie nie można odróżnić fazy ciekłej i gazowej – i przy okazji bardzo efektywnie podnosimy sprawność wytwarzania energii. Nowa niemiecka elektrownia węglowa Karlsruhe RDK8 to przykład takiej instalacji – moc bloku 912 MW, parametry pary 28,5 MPa, temperatura 600 C (para świeża), 620 C (przegrzana). To daje nam możliwość uzyskania sprawności na poziomie 46 % (!!!) i emisji CO2 ok 740 g/kWh (gdzie polskie elektrownie maja ok 940). Korzyści ogromne – na papierze ekonomika doskonała. Bloki nadkrytyczne jednak tak łatwo technice się nie poddają. Mimo że różnica tylko tych kilkudziesięciu stopni Celsjusza (przejście temperatury pary z 550 C na 600 C i zwiększenie ciśnienia) – to gigantyczny skok technologiczny, Musimy stosować inne materiały (stal – austenityczne i z dodatkiem super pierwiastków) a na dodatek – te nowe materiały należy zupełnie inaczej (trudniej) spawać. Nie –energetycy nie zdaja sobie sprawy ze kocioł energetyczny to złożenie rur i …spawów – może być ich po kilkadziesiąt tysięcy i więcej – a wytrzymałość każdego z nich – to gwarancja prawidłowego działania instalacji. Nowe parametry to wiec nowe materiały i nowe kłopoty. Ostatnio głośno o szeregu nowych inwestycji (m.in. właśnie ten blok Karlsruhe) gdzie nowy gatunek stali T -24 nie spełnił swojego zadania. Paradoksalnie – Europa powtarza problemy USA z lat 70-tych – tam tez zbudowano duże ilości bloków nadkrytycznych (Europa teraz buduje ultra – jeszcze bardziej wyśrubowane) – ale kłopoty eksploatacyjne spowodowały odwrócenie od technologii. Inżynierowie usilnie pracują – ale nie jest różowo – wszystkie te nowe europejskie instalacje – łapią gigantyczne opóźnienia .
Po czwarte wreszcie – prymat ekonomii nad techniką. To chyba gdzieś od lat 80-tych – światem i firmami przestali rządzić inżynierowie a zamienili się z księgowymi. Dziś każdy projekt inwestycyjny (zarówno od strony kupującego jak i sprzedającego) ważniejszy jest znacznie bardziej w pozycjach kosztowych, opłacalności inwestycji i przepływów pieniężnych niż jakichkolwiek parametrów technicznych. Oczekiwanie jest tylko żeby tanio i szybko. Na papierze …zawsze się uda. Przyjmuje się wiec założenia jak najbardziej optymistyczne o czasie, ludziach, materiałach i warunkach technicznych. Tymczasem sama technika – zwykle bywa okrutna i bezlitosna. Każdy kto rzeczywiście cos budował wie że w procesie nieuchronnie zakrada się zawsze element podwyższonej entropi – braki w harmonogramie i dostawach, złe konstrukcje, awarie, problemy z personelem czy wreszcie zwykłe błędy konstrukcyjne. To da się naprawić jeśli ma się odpowiednia rezerwę godzin, pieniądze i ludzi do pracy. Tymczasem ….na papierze i w rachunku ekonomiczny tego już nie ma. Księgowe analizowanie inwestycji nie zakłada ze istnieje coś takiego jak problem techniczny. Finalnie – buduje się jak najszybciej, jak najtaniej i upychając kolanem. Wszelkie przekroczenia (i dodatkowe koszty) pakowane są pod dywan jako kary umowne (lub siła wyższa J) po stronie dostawcy a utrata korzyści (produkcji) lub zwiększony serwis i utrzymanie po stronie inwestora.
Efekt finalny wszystkich czynników – chroniczna choroba procesów inwestycyjnych w energetyce. Na kilkadziesiąt ostatnich projektów które mogłem śledzić (cała Europa, USA i Azja) – 80 % co najmniej ma przekroczone terminy. Nasze podwórko jeszcze wygląda przyzwoicie w porównaniu do niektórych inwestycji za granica. Im bardziej skomplikowane instalacje – tym gorzej. Bloki ultrakrytyczne – jak pisałem – utknęły w fazie uruchomień i prób eksploatacyjnych. Energetyka jądrowa – przynajmniej reaktory EPR w Europie – gigantyczne opóźnienia (3-4 lata). Na papierze najlepiej wygląda Azja – ale tam problemy rozwiązuje się w inny sposób – a jeśli nieco dokładniej poszperać okazuje się ze terminowo wcale nie lepiej.
Co znaczy to dla nas – konieczność realistycznego podejścia do terminów oddania nowych bloków. Nie powinniśmy niestety liczyć na cud i że wszystko pójdzie zgodnie z planem. Raczej traktujmy terminy jak powoli wszyscy na rynku – jako wstępne , dla prawników, dla księgowych i do ….przesunięcia … Tylko ze dla polskiego bilansu energetycznego …ciemno to można widzieć …