Czasami więcej od tego co jest na pierwszym planie, pokazuje to … czego nie ma. Jedno z większych zaskoczeń, nowej odsłony rządu Premiera Mateusza Morawieckiego to … brak Ministerstwa Energii. Spektakularna droga tego (już byłego) ministerstwa od powołania i skupienia kompetencji górniczo-koncernowych, po szybkie rozwiązanie i rozparcelowanie po innych ministerstwach pokazuje chyba najistotniejszą zmianę przeszłej strategii nowego rządu. Sam gabinet jest bowiem prezentowany jako „kontynuacja” i też przygotowanie „na ewentualne spowolnienie gospodarcze”, ale w zakresie energetyki wydaje się, że właśnie kontynuacją nie będzie.
Polski rząd – przynajmniej miejmy taką nadzieję – podejmuje próbę podjęcia zupełnie nowej polityki energetycznej i zmierzenia się z jej konsekwencjami. Powołanie Ministra ds. klimatu (a jednocześnie rozwiązanie Ministerstwa Energii) to dość sztandarowa wizerunkowo decyzja pokazująca – co w nowej polskiej polityce energetycznej będzie najważniejsze – dostosowanie się do europejskich regulacji i europejskiej wizji rozwoju sektora. Następuje więc w praktyce zwrot o 180 stopni – do tej pory polityka energetyczna tworzona była właściwie wyłącznie na użytek krajowy (zabezpieczenie interesów górnictwa i wytwarzania na węglu – poprzez wszystkie działania od ratowania górnictwa dotacjami, poprzez rynek mocy, uparte generowanie własnych planów energetycznych sprzecznych z UE, aż po blokowanie rozwoju energetyki odnawialnej np. ustawą 10h). Teraz – przynajmniej w konstrukcji rządu, krajowe problemy chowane są głęboko (w Ministerstwie ds. skarbu czy też zasobów narodowych – lub też inna nowa nazwa) – a na pierwszy plan idą negocjacje z Unią. Kluczowy sygnał – objęcie stanowiska Ministra przez Michała Kurtykę – osobę nadzwyczaj kompetentna i znaną na zachodzie Europy i w Brukseli (wykształcenie, język, zdolności negocjacyjne i COP 24 w Katowicach z ekstremalnym sukcesem łączenia różnych interesów – co widać dokładnie teraz przy kryzysie COP25). Polska chce być wiec widoczna w energetyce i chce negocjować (co do końca nie było pewne poprzednio). Wbrew wielu innym komentarzom, myślę że nowa odsłona PEP 2040 opublikowana wczoraj jest także znakiem czasów – pierwszą delikatna próba pokazania zmieniającego się polskiego stanowiska i uznania, że zmiany są konieczne. Pierwszym – też kluczowym zadaniem nowego Ministra będzie przekazanie do Brukseli finalnej wersji Krajowego Programu na rzecz Energii i Klimatu – strategicznego dokumentu pokazującego nasze zamierzenia na kolejną dekadę – myślę, że będzie wreszcie to dokument znacznie bardziej racjonalny a przede wszystkim konstruktywny – Polska chce zmieniać swój sektor energetyczny, rozumie potrzebę zmniejszania a nawet eliminacji węgla, stawia na OZE, ale jedynie twardo negocjuje warunki finansowe i harmonogram czasowy zmian aby obronić ekonomiczne interesy.
Tu dziwne też (a może i nie), że pierwsze komentarze Greenpeace (widziałem na Twitterze) nie są optymistyczne, a wręcz mocno krytyczne. To też pokazuje, że wcale nie będzie łatwo, że często właśnie pasowało pokazywać Polskę jako oazę niedostosowanych do rzeczywistości obszarów węglowych i skrajnie zachowawczych plemion palących w piecach, które w ogóle nie rozumieją środowiska i przez których zwiększa się średnia temperatura globu, a więc trzeba się im przykuć w proteście na kominach (lub na chłodniach kominowych).
Nie będzie też wcale prosto na rynku krajowym. Minister ds. Klimaty dostaje najtrudniejsze zadanie walki na przodzie (i na wrogim dla polskiej energetyki węglowej terytorium). Nie ma realnego wpływu na strukturę i działanie koncernów energetycznych – tu wszystkie decyzje od personalnych po strategiczne przyjmuje nowe Ministerstwo (nazwijmy je) Skarbu. Tak naprawdę – nie do końca widać – gdzie będzie górnictwo (też w tym nowym Skarbie ?) – jako osobny departament lub pełnomocnik w randze ministra? Trudno będzie pogodzić się dla węglowego lobby z brakiem wpływu na politykę negocjacyjna w Brukseli (tak przecież węgla dotykającą) i brakiem prostej możliwości protestu do organów ministerialnych. Tak samo chyba w to Ministerstwo włączony zostanie departament ds. Energetyki Jądrowej, co może wskazywać, że projekt PPEJ nie jest już tak sztandarowy i pewny jak do tej pory i może spokojnie rozwijać się znanym tempem, gdzieś w zaciszu ministerialnych korytarzy.
Polska polityka energetyczna zmienia się. Rusza do przodu i podejmuje chyba największe wyzwanie w historii gospodarczej Polski. W ciągu stosunkowo krótkiego okresu musimy zmienić i przetransferować polski energy-mix, budować inne bloki energetyczne, zabezpieczać strategie bezpieczeństwa energetycznego (bo przy Nordstream II widać, że na solidarność energetyczną trudno liczyć) i jednocześnie zmierzyć się z problemami społecznymi i ekonomicznymi – np. wyższe ceny energii. I jeszcze więcej – nowa polityka energetyczna Polski będzie atakowana z obu stron – zarówno przez ekologiczne i „brukselskie” skrzydło (jako za mało ambitna i hamująca europejska drogę) jak i w kraju (jako niszczyciela polskiego górnictwa i istniejącej energetyki węglowej). Wszystkich ekspertów energetycznych – cieszyć powinno jednak to,… że przynajmniej ktoś chce się z tymi problemami zmierzyć – i tu należy trzymać kciuki.
Osobiście jestem zdania ,że żadna masowa transformacja energetyki w Polsce nie jest potrzebna…… dlaczego ? – już tłumaczę:
Polska już dawno osiągnęła zeroemisyjność CO2 – i to nie tylko w elektroenergetyce lecz prawdopodobnie w całej gospodarce . Nie chce mi się tego dokładnie liczyć ale przytoczę parę liczb.
Wystarczy porównać np. moce zainstalowane Ee na węglu w 2019r i lesistość na rok 1946 – czyli początek transformacji polskiej gospodarki z przedwojennego rolnictwa do obecnego poziomu uprzemysłowienia- a następnie odjąć ją od aktualnej powierzchni lasów. Lesistość na 1946 rok wynosiła 6.504.863 ha co stanowiło 20,8% powierzchni Polski – w roku 2019 mamy 9,256.921 ha (29,6%) – czyli przyrost powierzchni zalesienia miedzy rokiem 1946 a 2019-tym wynosi : 2.752.057,7 ha A mocy zainstalowanej Pe w elektrowniach i elektrociepłowniach węglowych mamy około 29.917 MW.
Na pokrycie emisji CO2 z 1 MW potrzeba 20,6 ha lasu
stąd mnożąc te 20,6 ha x moc zainstalowaną 29.917 MW =616.290 ha -tyle potrzeba lasu do zeroemisyjnosci CO2 z naszych elektrowni węglowych a przyrosło nam 2.752.058 ha czyli 4,46 razy więcej jak potrzebuje nasza elektroenergetyka. Powinniśmy jeszcze dostać z Unii Europejskiej kasę za ochronę klimatu bo nasza węglowa energetyka bilansuje się niemal 4,5 raza więcej w stosunku do naszych przyrostów leśnych. Nie ma żadnego realnego uzasadnienia do ponoszenia dodatkowych kosztów związanych z emisją CO2 przez nasze elektrownie czy też całą gospodarkę. Poddawanie się presji unijnych eurokratów uważam za słabość polskiej dyplomacji . Polska Fundacja Narodowa mogła by sie zająć lobbowaniem w tej kwestii zamiast trwonić kasę w USA.
Trzeba skończyć z głupią propagandą „pseudo-klimatyczną” niszczącą gospodarkę europejską.
Nie mam nic przeciwko postępowi technicznemu w energetyce ,tyle że musi to następować ewolucyjnie i zgodnie z podstawowymi zasadami ekonomii.