„Nie ma wolnej Polski bez wolnej Ukrainy” – to cytat przypisywany Józefowi Piłsudskiemu (bez dowodów), a będący na pewno rodzajem głównego motto propozycji politycznych Jerzego Giedroycia (paryska Kultura). Nawet jeśli obaj z nich wypowiadali takie zdanie to żaden z nich nie mógł chyba przewidzieć obecnej sytuacji w 2022 roku – kiedy właśnie decyduje się przyszłość wolnej Ukrainy (a więc może i wolnej Polski).
Sytuacja, o której codziennie wspominają wszystkie media w głównych paskach wiadomości – wzięła się właściwie… „z niczego”. Stosunki Rosja – Ukraina pozostawały ekstremalnie napięte od aneksji Krymu i cały czas polityka ekonomiczna i zagraniczna Ukraina skierowana była na usuwanie wszelkich ścisłych związków z Rosją (w tym energetycznych) dla eliminacji jakiejkolwiek zależności, ale koniec poprzedniego roku nie charakteryzował się właściwie niczym szczególnym. Nagle – krok za krokiem pojawiła się cała układanka – coraz większa obecność wojskowa sił rosyjskich przy granicach, plan wielkich manewrów wojskowych Rosji i Białorusi (w więc kolejne dywizje okrążające ukraińskie granice od północy), połączone z zestawem zaskakujących kroków na rynkach energetycznych. Z nastaniem zimy (i równolegle z transferem wojsk) gwałtownie wzrosły ceny gazu na europejskich rynkach spotowych (nawet 10-krotnie). Owszem cena gazu na początku i w środku 2021 były na niskim poziomie (nawet wieloletnie niskim), a kolejne miesiące przyniosły nagły wzrost popytu wraz ze zwiększoną konsumpcja rosnących po-covidowo gospodarek europejskich. Impuls nierównomierności popyt-podaż, wzmocniły jeszcze wyjątkowo niskie (jak na zimę) stany magazynów gazu w Niemczech (w dużej mierze zarządzany przez spółkę zależną od rosyjskiego Gazpromu) – i całość korzystając jeszcze ze słabo uwarunkowanych na tą sytuację europejskich rynków energii – wywindowały cenę „prądu i gazu” na niebotyczne poziomy (rynek spotowy, który też pociągnął rynki terminowe). Nagle wszyscy obudzili się w nowej energetycznej rzeczywistości – gdzie wszystko kosztuje wiele razy drożej (wydaje się, że za drogo w stosunku do samej sytuacji energetycznej), ale z dodatkową cenową „premią za ryzyko” rosyjskich dywizji pancernych na granicach. Sytuacja wymyka się ekspertom i analitykom, bo ma się wrażenie, że po odejściu Angeli Merkel – w sektorze polityków wyższej rangi (największych i średnich krajów świata) pozostali jedynie nieprzewidywalni megalomani lub też mało racjonalni populiści.
W całej nowej układance geopolityki i mediowych wiadomościach nie ma tylko jednego – zdania Ukrainy. Analitycy i politycy mówią o możliwej inwazji, niektóre ambasady właśnie ewakuują rodzimych pracowników z Kijowa, ale mało kto (albo prawie nikt) nie mówi o naszych partnerach i przyjaciołach z Ukrainy – jakie jest ich zdanie. Kuriozalna jest według mnie już zupełnie, prośba chińskiego przywódcy Xi Jinpinga skierowana do Putina… „żeby nie atakować Ukrainy w czasie Olimpiady w Pekinie” – jak widać nie liczy się już prawo, zasady, normy międzynarodowe ani los tysięcy ludzi, którzy mogą za chwilę zginąć, ale spokój telewizyjnych transmisji z pekińskich zawodów sportowych. Świat zaczyna szaleć (na podobieństwo Irydiona Krasickiego „ludzie i bogowie szaleją”, a my spokojnie widzimy to na paskach wiadomości i przerzucamy kanał.
Tymczasem Ukraina, jeśli będzie zaatakowana… będzie strzelać. Niezależnie od wyobrażeń analityków, polityków i doradców, większość jest zgodna z orędziem Prezydenta Zieleńskiego – „nie chcemy wojny, ale będziemy się bronić”. Ukraina będzie się bronić i strzelać niezależnie od decyzji europejskich polityków, międzynarodowych sztucznych traktatów czy jakiś dziwnych porozumień ponad ich głowami. Ukraina ma czym strzelać – nie tylko siłą swojej armii (znacznie usprawnionej w ostatnich latach), ale i determinacją społeczeństwa, które naprawdę w dużej mierze ceni niepodległość i mówi w swoim ojczystym języku. Postępujące ćwiczenia – od obrony cywilnej, rejestrację wszystkich obywateli do walki (w pewnym momencie nawet kobiet – ale to wycofano za chwilę po ogłoszeniu), po szkolenia w szkołach jak postępować w czasie bombardowań – pokazuje narastającą determinację. Jakakolwiek inwazja będzie ogromną tragedią, a może także rozwinąć się na skalę być może światową, bo pociągnie całą układankę kolejnych konfliktów od Bliskiego Wschodu poprzez obie Koree aż może nawet do sporu o Tajwan. Jeśli wydarzy się najgorsze – będzie to naprawdę najgorsze o konsekwencjach, których do końca nie jesteśmy w stanie zaprognozować. Jedyną naszą nadzieją (pisze „naszą”, bo jest to już coś co dotknie nas wszystkich) jest to, że cała napięta sytuacja jest rodzajem wielostronnego blefu i tak naprawdę rozejdzie się bez większych konsekwencji (no może tylko wyższych cen energii, konieczności zmian energetycznych rynków i kolejnej wizji nowego świata, który nie będzie już taki prosty jak poprzednio). Ta nadzieja rośnie, kiedy oglądam rosyjskie wiadomości w głównych kanałach – tam nie ma atmosfery narastającego konfliktu i przygotowania społeczeństwa do wojny (i wyrzeczeń) – więc być może – cała rosyjska polityka skierowana jest tylko „na zewnątrz” aby zdobyć jakieś punkty i ustępstwa (oraz też skorzystać z wyższych cen surowców).
Jak zawsze w takich krytycznych historycznych momentach… nie do końca wiadomo jakie jest stanowisko Polski na dziś (i na przyszłość). Popieramy oczywiście „wolną Ukrainę”, ale powściągliwie i w deklaracjach polityków, „uważnie przypatrujemy się sytuacji” i „zalecamy stosowanie środków dyplomatycznych”. Mam nadzieję, że pod tymi naturalnie dość obłymi deklaracjami jest i plan A na powolne rozładowanie sytuacji jak i plan B na najgorsze. Trudno rozpatrywać to najgorsze, bo tu potrzebni są analitycy wojskowi jak i koncepcja jak pomóc militarnie, finansowo i ekonomicznie zaatakowanemu sąsiadowi, ale można coś zaplanować na to „łagodne rozwiązanie”. Nawet jeśli sytuacja się uspokoi – to położenie (i to energetyczne) Ukrainy się nie zmieni. I tu chyba warto zaplanować znacznie bardziej radykalne i zdecydowanie bardziej kooperacyjne strategie. Pojawia się unikatowy moment, gdzie Ukraina silnie krytykuje powściągliwość i częściowo rusofobiczne wypowiedzi niemieckie i szuka desperacko sprzymierzeńców na lata. Może warto rozpatrzyć przejście do „energetycznego sojuszu”, gdzie maksymalnie wspomagamy złączenie i synchronizację ukraińskiego systemu energetycznego z europejskim (dziś większość złączona jest z BRELL – rosyjskim). To też ponowne uruchomienie linii przesyłowej 750kV i być może wspólna polsko-ukraińsko-amerykańska inwestycja w nowe bloki jądrowe w elektrowni Chmielnicki. Może maksymalne inwestycje w ukraiński sektor wydobycia gazu i wspólne kolektory, użycie ukraińskich magazynów (po co budować swoje, jeśli mają jedne z największych w Europie) i może rozszerzenie polskiej giełdy energii o giełdę ukraińską. Oczywiście maksymalnie ryzykowne, wymagające pozbycia się wieloletnich uprzedzeń, złamanie własnych blokad myślenia i poświecenia dużych środków na inwestycje przy okazji uzupełnionych o ogromną dozę wzajemnej cierpliwości. Ale może właśnie teraz jest czas – pamiętając słowa, że „nie ma wolnej Polski bez wolnej Ukrainy” – niezależnie od tego kto to powiedział…