W swoich książkach z cyklu „Podróże Guliwera” Jonathan Swift opowiada m.in. o pobycie swojego bohatera w kraju Liliputów, a dokładnie w dwóch krajach Liliputów i Blefuscu. Państwa te są oczywiście ze sobą skłócone, a powodem waśni jest spór o to jak należy obierać jajko na miękko – od bardziej szpiczastego czy też bardziej zaokrąglonego końca. Powieść, która miała być także gorzką satyrą na ówczesne stosunki Anglii i Francji, wcale nie tak daleko odbiega od wielu historycznych sporów i dyskusji o rzeczy… które (jak się potem okazuje) wcale nie są takie ważne wobec innych okoliczności albo wobec samych konsekwencji sporów i waśni. W 1325 roku doszło do konfliktu pomiędzy włoskimi księstwami miast Modeny i Bolonii, a przyczyną sporu było… skradzione przez modeńczyków w konkurencyjnym mieście wiadro. Pomimo znacznie mniejszej siły wojskowej, po krwawej bitwie pod Zappolino – ponad 2000 ofiar, Modena utrzymała zdobycz (do dziś jest prezentowane w mieście to słynne dębowe wiadro). Oczywiście patrząc dokładnie – konflikt był nieuchronny, bo w ówczesnych Włoszech – toczyły się walki dwóch stronnictw gwelfów i gibelinów i oba miasta stały po przeciwnych stronach barykady. Podobnej skali problemem (tylko żywym, a właściwie potem martwym) była świnia na wyspie San Juan w 1859. Wyspę zamieszkiwali amerykańscy i brytyjscy koloniści i właśnie konflikt pomiędzy dwoma z nich – Lynman’em Cutlar’em – który tak trafił do historii, był amerykańskim rolnikiem i zastrzelił czarną świnię, a właścicielem świni – Anglikiem a właściwie Irlandczykiem Charlesem Grifinem, co następnie doprowadziło do eskalacji konfliktu pomiędzy dwoma państwami i wysłaniem wojskowej floty i korpusów ekspedycyjnych (i tzw. „świńskiej wojny”). Tu nie było „głębszego” podtekstu dla konfliktu wobec tego zakończył się po negocjacjach z jedyną ofiara w postaci czarnego osobnika trzody chlewnej. Z kolej pies – spowodował już śmierć kilku osób w tzw. incydencie w Petrich – czyli sporze pomiędzy Grecją i Bułgarią w 1925 roku. Żołnierze na granicach państw, które miały już kilka wojen za sobą, zachowywali się dość nerwowo. Incydent wybuchł z powodu greckiego (prawdopodobnie bezpańskiego) psa, który postanowił przekroczyć granicę, a wówczas jeden z bułgarskich wartowników go zastrzelił – według niektórych wersji następnie także zastrzelił też dwóch greckich żołnierzy (być może łapiących psa). Napięcie zostało rozładowane po międzynarodowych negocjacjach, ale w międzyczasie interwencja odwetowa Greków kosztowała życie około 50 okolicznych (bułgarskich) mieszkańców. W Polsce też mamy tradycję błahych (teoretycznie) przyczyn, prawdziwych konfliktów jak np. wojna Kazimierza Jagiellończyka z Zakonem Krzyżackim w 1478 roku, która wybuchła (teoretycznie) z powodu… obsady pozycji biskupa warmińskiego przez popieranego przez papieża (i też w ówczesnym czasie sprzyjającego Zakonowi) Mikołaja Tungena, a nie „naszego” Wincenta Kiełbase. Kończąc cykl przypowiastek historycznych trzeba dodać, że czasami kłóci się lub walczy tylko „jedna strona” i tak było też w naszym przypadku. Polska 11 grudnia 1941 wypowiedziała wojnę Japonii (jako reakcję na atak na Pearl Harbor), ale Japończycy tej deklaracji nie przyjęli. Konflikt trwał więc jednostronnie (choć Polska nie użyła żadnego żołnierza) i zakończył się formalnie dopiero gdzieś około 1957 roku.
Patrząc na absurdalność sporów w historii (zwykle na plan pierwszy wysuwa się coś co nie jest tak naprawdę prawdziwą przyczyną) – patrzymy obecnie na sytuację polskiej energetyki wobec polityki klimatycznej Unii Europejskiej. Niechybnie nasuwa się myśl (dla energetyków), że cały czas obecnie dyskutujemy o jakichś innych sprawach niż dla nas (energetyków) najważniejszych i że w negocjacjach i sporach, vetach i kontr-vetach, gubi się nasze (energetyczne) stanowisko. Tymczasem sytuacja staje się naprawdę poważna, bo bez prawdziwych i dwustronnych negocjacji oraz ustępstw, energetyczna pozycja Polski spada. Europejskie wymagania klimatyczne (na dzień dzisiejszy) stawiają Polskę na granicy możliwości technicznych i na pewno już prawie poza granicą możliwości finansowych. Skala modernizacji i zmiany w kierunku zielonych technologii, będzie bezprecedensowa i musi zaangażować cały polski przemysł i energetykę, zdecyduje ona tak naprawdę jaką rolę (ekonomiczną) będziemy odgrywać w kolejnych dekadach tego wieku. Nowa wersja PEP i szybkie odchodzenie od energetyki węglowej to już tak naprawdę „napięta struna” wszystkich możliwości inwestycji (choć oczywiście cały czas pojawiają się zielono-lobbystyczne opracowania z cyklu „Polska bez węgla już w 2030, choć właściwie czemu nie już w 2025”). Ale kluczowe w kolejnych krokach są właśnie negocjacje wobec kolejnych zmian i rewizji polityki klimatycznej UE i ciągłego zaostrzania wymagań – albo Polska wynegocjuje dobre warunki transformacji albo stanie wobec czegoś czego nie da się wypełnić – i będzie to po prostu naturalne zarzewie przyszłych konfliktów (dla obu stron). Kilka spraw, które na pewno trzeba pilnować to:
- Ciągłe podwyższanie celów redukcyjnych UE (już głosowane 10 grudnia i wielce prawdopodobne zwiększenie ambicji na 2030 do minus 55 % co najmniej poziomu CO2, co naturalnie przełoży się na energetykę i tempo eliminacji paliw kopalnych. Chyba 55% jest przesądzone, ale może okazać się, że to nie koniec i za kilka lat pojawi się znowu coś bardziej „ambitnego” już w perspektywie 2030 (bo 100 % dla 2050, a może i nawet 2040 dla energetyki to podstawa Green Deal)
- „Drobne” manipulacje cen EUA (certyfikaty emisyjne CO2) za pomocą systemu MSR (Market Stability Reserve). Wprowadzony w 2019 (co już jest pewnym faulem, bo miał obowiązywać od 2021 według pierwotnej umowy) daje duże możliwości „pompowania” w górę cen za emisję CO2 (poprzez eliminację certyfikatów z rynku). Na razie cena jest wystarczająco wysoka (powyżej 29 Eur/tona i ostatni tydzień to trend zwyżkowy), ale droga na poziomy 50, a może i 100 Euro jest otwarta.
- „Grubsze” manipulacje systemem ETS (prawdopodobnie jedna z najważniejszych osi konfliktu energetycznego Polska – UE kolejnych lat) i próba przekierowania opłat emisyjnych z funduszy krajowych do czegoś „paneuropejskiego”. Koncepcja takiego „nowego funduszu modernizacji” pojawiała się kilka razy, jak i pomysł żeby bezpośrednio wspomagać budżet EU z ETS i myślę, że na pewno wróci (i nawet jest bardziej prawdopodobny przegłosowania niż polskie propozycje modyfikacji systemu – zresztą bardzo rozsądne).
- Cele energetyki odnawialnej 2030 – dzisiejsze 32 % i dość enigmatyczne umiejscowienie ich na poziomach „europejskich” – czyli nieobligatoryjnie dla każdego z państw Unii. Od dawna powtarzam, że prawdopodobnie w ciągu kilku lat nieobligatoryjny cel wytwarzania OZE, zmieni się w przyszłości w „obligatoryjny” cel konsumpcji – czyli będziemy musieli wykazać się zużyciem odpowiedniego procentu zielonej energii (może też podwyższonego) co będzie naszym wkładem w cel ogólnoeuropejski. Oczywiście na pytanie skąd mamy to OZE wziąć – odpowiedź jest dość prosta, przy równoległej koncepcji znacznego zwiększenia przepustowości połączeń transgranicznych (co przecież także stabilizuje systemy we wszystkich krajach i na to są odpowiednie europejskie środki).
- 250 gCO2/kWh a może i coś innego – czyli „formalno – nieformalne” limity emisji CO2 dla „dopuszczalnych” dla finansowania energetycznych technologii. Celowo nie używam już 550 g/kWh, bo ta granica już padła, obecnie należy pewnie patrzeć czy w ogóle (i do kiedy) 250 się utrzyma przynajmniej w wysokosprawnej kogeneracji gazowej i w ogóle jakiejś możliwości stosowania gazu (może hipotetycznie z wodorem po 2030).
- Fundusze transformacyjne – co naprawdę kryje się, za fasadą ładnych nazw i setek miliardów euro (w mieszaninie rzeczywistych pieniędzy, pieniędzy obiecywanych i możliwości brania kredytów). To jak zwykle najtrudniejsza rozgrywka, bo to już nie jakieś zabawki dla inżynierów ale prawdziwe pieniądze bankierów – więc i konkurencje ewidentnie najtrudniejsza.
Jak widać – energetycznych obszarów do „trudnych” negocjacji jest wiele i też wiele jest kierunków, z których mogą pojawić się bardzo negatywne skutki dla polskiej energetyki (która oczywiście musi się modernizować i zmieniać). Obawiam się (jak wielu energetyków), że jeśli wyczerpiemy możliwości negocjacyjne zużywając się konfliktami „o wiadro” to już nie starczy siły i potencjalnych sojuszników na sprawy energetyczne (a tu warto popatrzeć, że nie ma właściwie kraju w Europie tak łatwo wystawionego na ciosy zmian pakietu klimatycznego jak my). Okazuje się, że możemy wygrać hipotetyczne starcia „o honor”, ale nasza rzeczywistość energetyczna się nie zmieni i będziemy mogli otrzymać bardzo wiele z pozoru drobnych zapisów i wielkości procentowych w zgrabnych energetycznych dyrektywach – zapisów, które ekonomicznie będą kosztować nas bardzo dużo. Dlatego też trzymam kciuki za zawsze dobre negocjacje, za to żeby te bliskoterminowe napięcia zakończyły się jak „wojna o świnię”.