Utknąłem na lotnisku JFK w Nowym Jorku. Tu powinien czekać na mnie samolot lecący do Europy. Taką przynajmniej miałem nadzieję , gdy z zapartym tchem podziwiałem wieczorną panoramę amerykańskiej metropolii – widok z góry na chyba ponad 20 mln ludzi (Nowy Jork z przyległościami) , hipnotyzuje i zachwyca. Potem było już tylko gorzej bo zobaczyłem swój samolot na ekranie listy odlotowej i naprawdę w pierwszej chwili myślałem, że pokazują godzinę przylotu do Europy. Niestety, czar prysł, za chwilę pojawił się napis DELAYED. Wraz ze mną, dziesiątki innych zmęczonych ludzi , smętnie teraz przysypią na niewygodnych fotelach w poczekalni przy gate C24. Jak na razie wygląda na jakieś 6 godzin jeszcze. JFK jest jednym z najgorzej zaprojektowanych lotnisk na świecie – przynajmniej w mojej subiektywnej ocenie. Każdy, kto musiał tutaj przeskoczyć na lot do innego miasta, a nie daj Boże jeszcze inną linia lotniczą wie, że trzeba złapać shuttle – autobus jadący do innego terminala. Oznakowanie – żadne , autobus – chodzi rzadko, obsługa – zwykle w postaci ciemnoskórych pracownic lotniska o figurze, która w języku amerykańskim określa się zdawkowo „chubby”, a wg naszych standardów nie zmieściłaby się przodem ani bokiem w typowych drzwiach, podaje informacje po angielsku z akcentem, który jest niezrozumiały dla wszystkich poza mieszkańcami centrum Bronxu lub Harlemu lub jakiś egzotycznych wysp karaibskich. Wreszcie po poszukiwaniach, przejazd z jednego terminala na drugi – 30 minut z kluczeniem pomiędzy samochodami , samolotami i wózkami z bagażami. Na koniec i tak jeszcze 6 godzin do odlotu , choć wcześniej się biegło bo prawie już czas (na bilecie) na boarding. Jestem pod wrażeniem, że nie gubi się na tym lotnisku z 10 % osób dziennie. Dla wszystkich, którzy myślą, że w najbardziej zaawansowanych krajach gorzej być nie może – zapraszam na Charles de Gaulle w Paryżu. Każdy, kto się przesiadał i zmieniał terminale wie, że jest to bezkonkurencyjny numer jeden. To JFK w rozwiniętym standardzie , z informacją w większości po francusku (właściwie niech pasażerowie się uczą), autobusami, które jeżdżą jeszcze dłużej i bardziej kluczą. Zawsze jest jeszcze do przejścia na piechotę jakaś astronomiczna odległość i jest to zorganizowane w niepojęty sposób – najpierw tłumy ludzi tłoczą się w ciasnych, dusznych i wąskich korytarzach, stojąc w niebotycznych kolejkach, żeby za chwile wejść w ogromne przestrzenie zapełnione stoiskami, za którymi siedzą dziesiątki osób, ale i tak nikogo nie obsługują. Na plus jedynie można zapisać, że tym razem figury personelu są nienaganne, a angielski też zupełnie niezrozumiały, ale za to z bardzo miłym akcentem. Pokazuje to, że niezależnie od kraju – i wysokiej pozycji w rozwoju światowym – można zaprojektować coś koszmarnego. Po tych przeżyciach nawet miło się wraca na Okęcie (Chopin Airport) i nawet czasami z pobłażaniem patrzy na autobus podwożący pasażerów i Panią, która krzyczy tylko transfer , transfer i nie wypuszcza innych przy szklanych drzwiach (lotnisko zaprojektowali przed Schengen i brakiem kontroli paszportowej w Europie EC – co rodzi pewne trudności przy niektórych transferach pasażerów). Poza tym, polski personel jest zawsze najpiękniejszy i – to prawdziwe – w porównaniu do amerykańskiego – niesłychanie życzliwy i kompetentny przy problemach i awariach – pewnie ludzie czekający 48 godzin po lądowaniu naszej maszyny bez podwozia mają inne zdanie – ale niech spróbują załatwić w USA coś przy porównywalnym kataklizmie.
W energetyce (jak to w inżynierii) są cuda i …nieco mniej udane inwestycje i projekty. Amerykanie mocno ostatnio uderzają w Obamę za dość nieudaną passę w energetyce odnawialnej. Najpierw utopiono ponad 500 mln w subsydiach dla firmy produkującej panele słoneczne, która w amerykańskim stylu wzięła dotacje, a następnie zaraz zgrabnie zbankrutowała zwiększając deficyt państwowy. Na celowniku jest też wspomagana niebagatelną kwotą, prawie 2 mld $, duża inwestycja w farmę wiatrową (ok 850 MW projekt w Shepard Flat, Oregon) budowana przez GE. Jak widać – dotowanie energii odnawialnej , praktykowane jest na całym świecie. Amerykanie są jednak maksymalnie praktyczni i wyciągają proste wyliczenia, że jednak nawet taniej byłoby płacić europejskie kary emisyjne niż tak zwiększać prezenty inwestycyjne. Patrząc chociaż dalej – za katastrofę projektową można uznać cały europejski system płatności za emisję – rynek sam miał ustalić i zregulować cenę – i tak nadzień dzisiejszy mamy cenę ok 8 Euro za tonę CO2 i tendencję malejącą. Emisje , które w szczytowym okresie miały i po 34 Euro, teraz jak w kolejnym cyklu rozdawanych i biurokratycznie dzielonych uprawnień , pikują w dół (koniec okresu rozliczeniowego to grudzień 2012 – wiec nagle okaże się, że wszyscy mieli za dużo). Według niektórych scenariuszy osiągną 3 Euro, ale może i powtórzą rekordy z poprzedniego okresu gdzie na koniec było nawet po 50 eurocentów i mniej. Nie jestem wcale za tym żeby za CO2 płacić więcej – kluczem jest żeby stabilnie. Przy takich wahaniach – jakiekolwiek długoterminowe analizy rentowności nowych inwestycji nie mają sensu – bo nie da się wstawić racjonalnych liczb do znanych wzorów i wszystko jest wróżeniem z fusów. A to paradoksalnie wcale nie pomaga w budowie bo zatrzymuje finansowanie na etapie dywagacji, analiz i symulacji z analizą ryzyka. Pozostaje wierzyć , że my będziemy projektować właściwie. Na pewno nie bez błędów – bo takich projektów chyba nie ma, ale z małymi, które da się usunąć w czasie eksploatacji. Mam nadzieje, że we wszystkim – autostradami (to trochę na wyrost chyba) ale i z energetyką w szczególności. Z nową elektrownią atomową i nowymi projektami bloków na węgiel. Trzymam naprawdę kciuki … zwłaszcza że ogłosili, że spóźnienie mojego samolotu się już nie zwiększy. Dobre i to …jeszcze 5,5 godziny na fotelu w poczekalni.
Nie „jakiś” tylko jakiCHś! I co to jest centrum Bronxu czy Harlemu?
Jakoś po Heathrow, JFK jest drugim co do wielkości obsługo lotniskiem na świecie i każdy daje rade, tylko nie ty… A sądząc z sylwetki na zdjęciu, „skinny” to ty nie jesteś.
rzeczywiscie co do figury musze popracowac troche nad dietą lub …Photoshopem ….
JFK nie jest drugi , a dopiero 14-tym juz chyba lotniskiem na świecie (ilośc pasazerów rocznie – nawet mozna sprawdzić w Wikipedii na szybko) , w USA dawno go wyprzedziła Atlanta i Chicago na pewno i chyba kilka innych – m.in dlatego ze sa to nowe lub gruntownie zmodernizowane lotniska gdzie jest znacznie łatwiej dla pasażerów. Mysle ze JFK spadnie pewnie pod koniec drugiej dziesiątki a moze i dalej wobec duzej konkurencji lotnisk azjatyckich (naprawde imponujace) …
co do „skinny” to w jezyku angielskim to jest naprawde „skinny” – super chudy jak nawet na nasze warunki, nie spotyka się takich osób na ulicach, w miarę szczupły bedzie slim, ja pewnie mieszczę sie w kategorii „plump” i do „chubby” mi troche brakuje , aczkolwiek przy amerykanskim jedzeniu moge szybko znaleźć się i w tej kategorii